Zemsta i kompromis
Otrzymaliśmy sensacyjny melodramat o szlachetnych intencjach, pełen pasji, erotyzmu i mrocznego humoru.
"Śmierć i dziewczyna" chilijskiego autora, Ariela Dorfmana, jest zjawiskiem niecodziennym w repertuarze naszych teatrów. Intryguje - zwłaszcza dziś - jej tematyka. Zastanawia forma sceniczna, w którą ujął ją Jerzy Skolimowski.
Akcja sztuki rozgrywa się w jednym z krajów latynoamerykańskich, wkrótce po obaleniu panującej tam dyktatury. Paulina Salas, żona działacza dawnej opozycji, rozpoznaje w znajomym męża człowieka, który 15 lat temu podczas śledztwa poddał ją brutalnym torturom. Zdeterminowana, postanawia sama wymierzyć sprawiedliwość swemu prześladowcy.
Osią dramaturgiczną "Śmierci i dziewczyny" jest konflikt racji moralnych. Paulina wierzy, że koszmar, który przeżyła, upoważnia ją do zniszczenia zła uosabianego przez dr. Mirandę. Jej mąż, prawnik, przewodniczący komisji badającej zbrodnie dyktatury, jest legalistą. Jest także politykiem uznającym wagę kompromisów. Jako polityk dopuszcza konieczność ugody ze złem. Jako zakochany mężczyzna przekona się, ile trzeba będzie za tę ugodę zapłacić. Czy naród może udzielić amnestii swoim oprawcom? Czy zwycięska opozycja może, bez zanegowania istoty demokracji, powielać metody reżimu totalitarnego? Te pytania wpisał w tekst chilijski pisarz.
W przestrzeń sceny obrotowej wbudowano makietę niewielkiego mieszkania. W tym mieszkaniu-klatce uwięził trójkę bohaterów wspólny dramat. Tragedia większej społeczności uzyskała tu wymiar jednostkowy, wzmocniony jeszcze naturalistycznymi kreacjami Krystyny Jandy (Paulina) i Wojciecha Pszoniaka (jej mąż, Gerardo). To m.in. nie pozwala ujrzeć w "Śmierci i dziewczynie" przekonującego dramatu politycznego, lecz raczej sensacyjny melodramat o szlachetnych intencjach, pełen przejaskrawień estetycznych, erotyzmu i mrocznego humoru.
W spektaklu nastąpiło charakterystyczne przesunięcie akcentów. W starciu racji widz jest skłonny opowiedzieć się intuicyjnie po stronie kobiety. Koncepcja postaci jej męża - intelektualisty pełnego rozterek i śmiesznostek - uprawnia taką interpretację. Uprawnia ją również Janda, tworząc postać kobiety udręczonej, na granicy załamania nerwowego, ale silnej swoją determinacją. Wydarzeniem raczej towarzyskim jest występ Jerzego Skolimowskiego w roli dr. Mirandy.