Artykuły

Mniej znaczy więcej

Według twórców ów niezmierzony, bezbrzeżny i nieprzenikniony ocean to archetypiczny, pierwotny jungowski ocean naszego umysłu - o spektaklu "Solaris" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

Za sprawą "Solaris" według Jarosława Tumidajskiego zetknąłem się z dobrym artystycznie i interesującym intelektualnie, sprawnie zrealizowanym, a co najważniejsze - od początku do końca przemyślanym teatrem.

Czy można za pomocą kilku starych drukarek oraz przedłużaczy przenieść widza na kosmiczną stację badawczą? Tak, jest to możliwe. To, co w wielu przypadkach twórcy osiągają wykorzystując wielkie pieniądze, Tumidajski pokazał poprzez atrybuty z lekka archaiczne, zdecydowanie na pierwszy rzut oka nieprzystające do kosmicznej superstacji badawczej. Za pomocą taśmy wideo, projektora, starej drukarki wydającej iście nieziemskie odgłosy, zobaczyliśmy i usłyszeliśmy niejako uobecnioną technologię, namacalną i fizyczną, a jednocześnie stanowiącą symbol, umowność. To metafora stanowiąca punkt odniesienia akceptowalny dla oderwanego od obcowania z tajemnicą wyznawcy współczesnego dyskursu racjonalistycznego, nierozmiłowanego być może w konwencji SF. Dobrze przemyślana przestrzeń, nienachlana, pozbawiona taniego efekciarstwa, uzupełniana świetną ścieżką dźwiękową, inaczej niż w widzianej przeze mnie poprzedniego dnia "superprodukcji", Hamlecie Keresztesa, nie zostaje powołana po to by, stanowić fasadę, skrywającą intelektualną i artystyczną biedę/miałkość. Innymi słowy nie zawsze trzeba z kamerą biegać po scenie, czasem wystarczy postawić ją w odpowiednim miejscu.

Stacja Solaris stanowi tło dla inspirującej podróży, do której zaprasza nas tekst Lema. Jest w tym spektaklu ułomność ludzkiej natury, ciągle poszukującej odkupienia za wciąż te same, na nowo popełnianie grzechy. Jest porażający wstrząs metafizyczny, jaki wzbudza świadomość skończoności bytu. Jest nietzscheańskie piekło powtarzalności, ów wspaniały i przerażający wieczny powrót, którego próbkę otrzymujemy w scenie zdającego się nie mieć końca dramatu Harriet i Kelvina. Jest pytanie o wielkie szachrajstwo sztuki, o wszelką iluzję, ułudę której człowiek rażony złem, cierpieniem i grzechem chciałby zapewne ulec. Są także wielkie cywilizacyjne postulaty nieustannego postępu, wydarcia największej tajemnicy wszechświata, wielkie metanarracje i dyskursy naukowe, religijne, filozoficzne, w gruncie rzeczy stanowiące tę samą wielką opowieść, w istocie - za Rortym mówiąc - stanowiące różne gatunki literatury. Co jednak najważniejsze, wbrew temu, o czym pisało wielu recenzentów, jest próba odpowiedzi na pytanie, czym jest myślący ocean. Według twórców ów niezmierzony, bezbrzeżny i nieprzenikniony ocean to archetypiczny, pierwotny jungowski ocean naszego umysłu. Wspólny, współprzenikający, a jednocześnie unikalny, jednostkowy, immanentny dla każdego z osobna, nieprzekraczalny niczym leibnizowska monada. W nim jak w zwierciadle przeglądamy się sami i przeglądają się inni. Nie zawsze ukazuje prawdy, które chcielibyśmy ujrzeć. Cóż, "gdy ty zaglądasz w otchłań, otchłań zagląda w ciebie" - jak przestrzegał Nietzsche. W ten sposób gwiezdna stacja jawi się nam jako kliniczna, przywodząca na myśl szpital dla obłąkanych, klaustrofobiczna przestrzeń wiwisekcji umysłu bohaterów.

Nawet jeśli Solaris nie jest arcydziełem, spektaklem przełomowym, to stawia wiele pytań i jest spektaklem przemyślanym, co niestety na Śląsku nie jest kwestią oczywistą. Po raz kolejny okazuje się zatem, że można mówić o rzeczach ważnych i zajmujących bez wielkich pieniędzy, efektownych gadżetów i jałowego bełkotu. Co więcej, ten dyskurs - próbując zadośćuczynić postulatowi materialistycznej krytyki sformułowanemu przez Michała Zadarę - jest w stanie przyciągnąć do teatru rzeszę widzów. W dodatku widzów w różnym wieku, o różnej wrażliwości. Jak się okazuje, taki teatr - teatr "dobry" - może być zajmujący dla pana w średnim wieku i dla studentki. Może więc problem tkwi w jakimś mylnym, niedoceniającym publiczności założeniu kierownictwa Teatru Śląskiego. Założeniu, według którego na dużej scenie trzeba pokazywać wielkie, efektowne, często miałkie, schlebiające niskim gustom tzw. "ogółu" produkcje zagranicznych gwiazd, a teatr wartościowy, dla nieco bardziej wymagającego widza pozostawić obiegowi kameralnemu? Taka strategia być może miałaby sens, gdyby Scena Kameralna pełniła rolę laboratorium teatru eksperymentalnego i awangardowego. Ostatecznie - dobrze, że choć tam nie najgorzej się dzieje. Może pora skierować reflektory na twórców takich jak Jarosław Tumidajski?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji