Komedia o naszych czasach
Znowu będzie się mówiło w całej Polsce o łódzkim Teatrze Nowym. Jego poszukiwania repertuarowe i inscenizacyjne zawsze są interesujące i nieprzypadkowe. Są dowodem ambicji zespołu, który wie czego chce, choć może nie zawsze potrafi to pokazać w najlepszej formie artystycznej. Były w teatrze tym przedstawienia mniej i więcej udane. Były takie, które stanowią pewne daty w historii polskiego teatru po wojnie. Pamiętamy, czym było wystawienie w Teatrze Nowym "Łaźni" Majakowskiego. Ta komedia, uderzająca w korzenie szeregu schorzeń naszego systemu, nie mogła się dostać na sceny warszawskie najpierw z powodu różnego rodzaju zahamowań "z góry", a potem z powodu opieszałości- samych teatrów. Kazimierz Dejmek wystawił "Łaźnię" w Teatrze Nowym, wyprzedzając późniejszy generalny rozrachunek ze współczesnością. To znaczy, wystawił ją akurat w chwili odpowiedniej, kiedy wiele spraw nabrzmiało do ostateczności. To był czyn artystyczny i polityczny.
Podobnym czynem jest obecnie wystawienie "Święta Winkelrida" Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagorskiego. Ta komedia satyryczna napisana w czasie okupacji, ogłoszona drukiem w r. 1946, nie trafiła na scenę. Dziś nabrała niezwykłej aktualności. Zdawałoby się: cóż prostszego niż ją przypomnieć. Ale jakoś nie wpadł na to żaden z reprezentacyjnych teatrów warszawskich. Nie wpadła na to "Syrena", której tak brakuje mocnej, aktualnej pozycji. "Święto Winkelrida" wystawił Dejmek. I włączył się tym na swój teatralny sposób, w toczące się dyskusje. To jest komedia o naszych czasach. Autorzy wprawdzie pisząc ją myśleli o dwudziestym roku po zakończeniu wojny, a my jesteśmy w dwunastym, ale widocznie pospieszyliśmy się, bo bardzo wiele rzeczy, się zgadza.
Dzieje tej komedii są więc dość niezwykłe. Napisana jako satyra na przyszłość, przeleżała się w zapomnieniu do czasu, kiedy ta przyszłość stała się teraźniejszością. Obecnie jest już satyrą na teraźniejszość i niedaleką przeszłość. I jak tu nie mówić o iście proroczym darze widzenia autorów - jeżeli nie we wszystkich szczegółach, to w każdym razie w zasadniczych liniach. Komedia została nieco uwspółcześniona dodaniem kilku dowcipów przez autorów i wieloma uaktualniającymi pomysłami inscenizacyjnymi. Ale cała akcja, cały główny sens - pozostał ten sam.
Rzecz dzieje się w kostiumach pseudohistorycznych, w jakiejś fikcyjnej Szwajcarii, uwolnionej przed dwudziestu laty spod przemocy i ucisku "cesarskich", w pewnym mieście tego kraju burmistrz urządza uroczysty obchód dwudziestolecia bohaterskiej śmierci Winkelrida, który zatrzymał wrogów i w ten sposób przyniósł; wolność krajowi. Tak mówi legenda. W rzeczywistości śmierć ta była niepotrzebna, zwycięstwo i tak było już przesądzone. Ale rocznicowe święto jest obchodzone. Sprowadza się na nie nawet syna Winkelrida. Wprawdzie poniewierał się on nieznany przez wiele lat i trafiał nawet do więzienia, teraz jednak przypomniano go sobie, by go uczynić częścią uroczystości.
Zresztą nie na długo i nie za bardzo wysuwając go naprzód. Natomiast uroczystość jest okazją do zabłyśnięcia dla burmistrza. Był on kiedyś towarzyszem broni Winkelrida, teraz stał się wyniosłym, a ograniczonym dygnitarzem, który demokrację pojmuje w ten sposób, aby przede wszystkim on żył wygodnie i w dobrobycie. Na scenie patrzymy na uroczystą paradę ze sprawnie grającą-orkiestrą, trybuną obsadzoną dygnitarzami, z drętwymi przemówieniami burmistrza i przedstawicieli zaprzyjaźnionych krajów, ze skandowaniem nazwisk i gromkimi okrzykami: "Niech żyje!".
Ale wskutek niesforności młodego Winkelrida święto zostało zakłócone i przerwane. Tłum, który niedawno krzyczał "niech żyje", burzy się i woła "precz". Dochodzi do rozruchów. Ludność wysuwa swe żądania, wyrażające się w programie "trzech W" - wolność, własność, Winkelrid. I tu następuje najkapitalniejsza scena: burmistrz wychodzi na balkon do wzburzonych tłumów. Witają go gwizdy, okrzyki "precz" i "niech żyją trzy W". Burmistrz wraz z tłumem poczyna wołać "niech żyją trzy W" i włącza się do wspólnego frontu. Nawet nie wie, co znaczy to hasło, toteż na zakończenie zwraca się do widowni: "Niestety, muszę teraz państwo opuścić. Za chwilę zjawią się u mnie przedstawiciele społeczeństwa. Muszę zaznajomić się z ruchem ideowym, na którego czele stanąłem".
To wszystko napisane zostało w roku 1944, a nie w 1956. Naprawdę.