Artykuły

Sztuka autoironii?

Satysfakcji odziania kolegów-aktorów w kobiece fatałaszki nie mogła odmówić sobie Anna Polony, która na Scenie Kameralnej Starego Teatru wyreżyserowała farsę Aleksandra Fredry "Gwałtu, co się dzieje!". Sięgając po sztukę bezlitośnie ośmieszającą białogłowy, które dorwały się do władzy, autorka inscenizacji zakpiła także z siebie. Ambicje reżyserskie wynikają wszak w pewnym stopniu właśnie z chęci rządzenia.

Groteska hrabiego Fredry zapewne nie należy do ulubionych lektur feministek. Wprawdzie autor nie oszczędził także panów, których odmalował jako gnuśne safanduły, lecz ich wady okazują się niczym wobec niebotycznej głupoty kobiet.

W krakowskiej inscenizacji Jerzy Bińczycki z wdziękiem potyka się stąpając na wysokich obcasach, Andrzej Grabowski uroczo prezentuje się w zamaszystej spódnicy, a broda Stefana Szramela malowniczo komponuje się z białym czepeczkiem. W gruncie rzeczy jednak ten stary jak świat przebierankowy chwyt nie wywołuje huraganów śmiechu. Być może w epoce emancypacji kobiet i powszechnych narzekań na męską zniewieściałość, tak spektakularna zamiana ról straciła swój nieodparcie komiczny charakter, budząc jedynie wyrozumiały uśmiech. W kobiecej roli zdecydowanie najlepiej czuje się Stanisław Mucha, który wykorzystuje okazję do sztubackich wygłupów, jaką daje postać nieszczęsnego lizusa Filipa Grzegotki.

Panów w damskie, a panie w męskie stroje ze smakiem ubrał Kazimierz Wiśniak, równocześnie autor scenografii opartej na prostym pomyśle: wielkiego okna, przez które widzimy kamieniczki przesławnego Osieku. Szkoda, że efekt całości psuje dość obrzydliwa pseudoboazeria.

Drwiny z "kobiecej" logiki (kowal zawinił, lecz jako że jest niezastąpiony, karę ponosi jeden z dwóch ślusarzy) feministki nazwałyby przejawem męskiego szowinizmu. Scena sądu w wykonaniu Anny Polony, Elżbiety Karkoszki i Ewy Kolasińkiej powinna jednak rozbawić największego ponuraka. Podobnie jak wątek zalotów Jana Doręby, który bez trudu owija sobie wokół palca szacowne matrony. Fredro po mistrzowsku wykorzystał słabość przedstawicielek płci pięknej, zawsze skłonnych uwierzyć, iż mogą stać się obiektem westchnień, a Maciej Luśnia jako towarzysz pancerny Jan Kanty Doręba, z wdziękiem broni męskiego honoru. Udanie partnerują mu Jan Guntner w roli nieustraszonego i jowialnego Makarego oraz - w finałowym epizodzie - student PWST Zbigniew Kaleta.

W gruncie rzeczy jednak inscenizacja rozpada się na kilka zabawnych i mniej zabawnych skeczów. W komedii, w której można doszukiwać się antyfeministycznych akcentów, częściej śmieszą nas popisy pań. Czyżby oznaczało to, iż kobiety - wbrew szyderczemu wizerunkowi Fredry - cechuje większa zdolność do autoironii?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji