Artykuły

To nie "Ulisses", ale...

CZYTELNICY "Ulissesa" Joyce'a mogą być zaskoczeni, gdy zobaczą w Teatrze Małym jego sztukę pt. "Wygnańcy" w przekładzie Z. i J. Porembskich, reżyserii Andrzeja Łapickiego i scenografii Xymeny Zaniewskiej.

"Ulisses" to dzieło, które przed pół wiekiem dokonało artystycznego przewrotu w prozie europejskiej, z początku traktowane jako rzecz elitarna, wytrzymało próbę czasu i - podobnie jak utwory Kafki czy Witkacego - dziś przemawia do bardzo szerokich kręgów czytelniczych, a także widzów teatralnych. Także u nas przeróbka teatralna dokonana przez Macieja Słomczyńskiego, autora świetnego przekładu, uwzględnia dzisiejsze możliwości sceny.

Tymczasem widzowie "Wygnańców" pod firmą tegoż autora otrzymują sztukę napisaną według stereotypowego schematu, nazywanego mniej lub bardziej trafnie salonowo-mieszczańskim. Wrażenia tego nie może rozwiać nawet scena Teatru Małego, podsuwająca inscenizacje pomysłowe, przypominająca raczej arenę lub ring niż banalne pudełko sceniczne.

Widać Joyce, który przed pół wiekiem w prozie dał upust fantazji formalnej, tę sztukę pisał z wyraźną wizją ówczesnego zwykłego teatru. Autor, który w prozie łamał bariery czasu narracyjnego, w tej sztuce trzyma się ściśle kolejności wydarzeń, a jeśli zjawiają się jakieś reminiscencje z przeszłości, to jedynie w formie wspominania o nich w klasycznie uporządkowanym dialogu. Berta (grana jak najnaturalniej i przekonywająco przez Zofię Kucównę) jest żoną Ryszarda, granego przez Andrzeja Łapickiego z jemu właściwym wdziękiem i ułożeniem. Robert (Zdzisław Wardejn) okazuje zainteresowanie dla Beatrycze (Joanna Sobieska). Berta zdradza Ryszarda z Robertem, choć kto wie, czy przedstawieniu nie wyszłoby na dobre zamienienie się panów rolami. Skreślenie postaci rodzajowych: gosposi i synka odbarwiło wprawdzie sztukę od konkretów domowych, ale podkreśliło jej salonowość.

Czyżby Joyce tę sztukę pisał jako swoją "chałturę", z myślą o teatrach, jakie mu się wówczas mogły wydawać dostępne, choć już Craig, Piscator, Meyerhold, u nas Wyspiański burzyli XIX-wieczne konwencje? pytanie to jest ściśle retoryczne. Wartością "Wygnańców" nie jest pomysłowość formalna, lecz treść wybiegająca naprzód w stosunku do współczesnych autorów naturalistycznych. Ci przytoczony schemat rozwiązywali dwojako: jako dramat lub komedię. W pierwszym wypadku następowała katastrofa, małżeństwo się rozbijało, w drugim wypadku następowało pojednanie na zasadzie wyrównania wzajemnych win i z morałem, że człowiek jest człowiekiem itd.

Nic z tych rzeczy o Joyce'a. Treścią filozoficzną wyprzedza swój czas także w tej sztuce. Niedawno wyszła nakładem PIW książka wybitnego filozofa, socjologa i psychologa Ericha Fromma "O sztuce miłości", która może służyć jako znakomita wykładnia dla "Wygnańców", który to tytuł nie bez kozery dał Joyce swej sztuce.

Szło mu wyraźnie o to, że już nigdy bohaterowie nie wrócą do tego raju wzajemnej ufności, jaki był ich udziałem przed zdradą. Założeniem Ryszarda była całkowita wzajemna swoboda małżeńska przy jednoczesnej całkowitej szczerości. O to szło, żeby miłość nie została skażona przez przymus. Tymczasem, gdy zdrada rzeczywiście następuje, choć towarzyszy temu natychmiastowe przyznanie się ze wszystkimi szczegółami, zamierzonego zaufania, ani nawet szczerości już nigdy się nie odzyska. Również przepadnie przyjaźń Ryszarda z Robertem, choć Robert jest aż tak dżentelmeński, że po tej samej nocy, którą spędza z Bertą, umieszcza niejako rekompensacyjną pochwalną recenzję o książce Ryszarda. On ma także nadzieję, że przyjaźń wytrzyma próbę romansu z żoną przyjaciela w obu możliwych, zdawałoby się, wariantach: Berta wróci do męża, on zaś zostanie nadal przyjacielem; lub on zabierze Bertę, a nie utraci przyjaźni Ryszarda. Lecz zawala się rak wymarzona konstrukcja "kulturalnych" rozwodów i liberalnego pożycia. Już na zawsze między starymi przyjaciółmi pozostanie cień. Ryszard ozięble dziękuje Robertowi za "uprzejmą", jak się wyraża, recenzję.

Czemu wszyscy troje musieli zostać wygnańcami z zamierzonego raju? Wprawdzie zdaniem Fromma "miłość może się przejawiać jedynie w warunkach wolności, nigdy zaś w wyniku przymusu", ale jednocześnie "żaden człowiek nie może być środkiem do osiągnięcia celów innego człowieka". Właśnie złamanie tej drugiej zasady wypędziło bohaterów sztuki z błogostanu. Bohaterowie chcieli pogłębić wiedzę o sobie, zaś pogłębili tylko swoją niewiedzę o ludziach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji