Artykuły

Jedną nogą w piaskownicy

Na słowa uznania zasługuje pomysł sięgnięcia po współczesny dramat, w celu wypowiedzenia się na aktualny i ważny temat wkraczania w dorosłość - o spektaklu "Wnyk" w reż. Bogusława Kierca w reż. Opolskiego Teatru Lalki i Aktora pisze Agata Drwięga z Nowej Siły Krytycznej.

"Wnyk, czyli młody człowiek w świecie bez serc bez ducha" jest drugim wspólnym projektem Opolskiego Teatru Lalki i Aktora oraz TVP Opole. "Nie płacz, Anno" Juliusa Meinholma (premiera: 5.02.2011, reż: Marián Pecko) oraz reportaż "Ukryte prawdy" Sylwii Nieckarz mówi o przemocy domowej wobec kobiet. Teatralna historia Anny powtarza się w realnych opowieściach ofiar - bohaterek reportażu, które dzięki udzielonej im pomocy, zaczęły nowe życie. W tym wypadku spektakl i film korespondują ze sobą. Podejrzewam, że podobny zamysł towarzyszył twórcom tegorocznego projektu, w którym zestawiono "Wnyka" Roberta Jarosza w reżyserii Bogusława Kierca z kolejnym filmem Sylwii Nieckarz - "Bez serc bez ducha". Twórcy obu realizacji poruszyli temat agresji wśród młodzieży (ściślej: nastoletnich chłopców), jednak bohaterów reportażu trudno utożsamiać z postacią graną w spektaklu przez Miłosza Koniecznego.

Na słowa uznania zasługuje pomysł sięgnięcia po współczesny dramat, w celu wypowiedzenia się na aktualny i ważny temat wkraczania w dorosłość. Spektakl mówi o współczesnym nastolatku, który lada dzień przekroczy magiczną granicę osiemnastu lat. Grający go Miłosz Konieczny na początku przedstawienia siedzi wśród publiczności i niczym nie wyróżnia się od pozostałych nastoletnich widzów: dżinsy, bluza z kapturem, adidasy. Bohater jest pozbawiony cech indywidualizujących, nie ma nawet imienia - spaja swoją osobą nielinearną opowieść posklejaną z różnych scen (każdą z nich równie dobrze można interpretować jako odrębną całość). Kiedy wkracza w ascetyczną przestrzeń sceny (jedyny element dekoracji stanowi podest w kształcie ściętej podkowy) staje się reprezentantem każdego z oglądających go nastolatków. Jest niepokorny, rządny mocnych wrażeń i nowych doznań, jakich dostarczają mu narkotyczne wizje. Większa część z tego, co oglądamy na scenie dzieje się w głowie chłopaka i jest zapisem jego halucynacji, które wywołuje podduszając się pod wodą (O podduszających się nastolatkach było głośno w mediach kilka lat temu. Ten sposób narkotyzacji polega na uciskaniu tętnic szyjnych, co powoduje zatrzymanie dopływu krwi do mózgu. Skutkiem niedotlenienia jest utrata przytomności i halucynacje, często śmierć. Bohater spektaklu nie poddusza się w "klasyczny" sposób, a poprzez długotrwałe nurkowanie).

Emocje tłumione w dzieciństwie przez rodziców powtarzających, że na pewne słowa "jest zawsze za wcześnie i zawsze za późno", w wieku dojrzewania wybuchają ze zdwojoną siłą. Chłopak chce w pełni odczuć, że żyje. W jego głowie iluzja miesza się z rzeczywistością tak, że widz traci punkt odniesienia i nie wie, co tu jest jawą, a co snem.

Sceny, rozgrywające się równocześnie w planie lalkowym i aktorskim, przedstawiają momenty inicjacyjne: stosunek hetero- i homoseksualny, kontakt ze śmiercią innego człowieka. Główny bohater często powtarza, że chciałby być psem, czasem mówi o sobie jako o zwierzęciu, toteż jego animant ma ludzkie ciało i głowę charta. Pierwsze uniesienia miłosne przeżywa z Suką - kobietą o głowie spanielki (Aleksandra Mikołajczyk), potem też z dużo starszym mężczyzną (Łukasz Bugowski). Bohater ucieka z domu, a na ulicy poznaje młodą kobietę (Anna Jarota), z którą od tak postanawia zamieszkać wspólnie z przypadkowo wybraną staruszką. Młodzi chcą zaprzyjaźnić się z babcią, zobaczyć moment jej śmierci, poczuć ból spowodowany stratą. Na ich nieszczęście, stara szybko ginie pod kołami samochodu, skąpiąc im w ten sposób "życiowej mądrości", czym doprowadza głównego bohatera do szału.

W szaleńczym, gorączkowym pędzie za wcześniej nieznanymi przeżyciami, bohater nie potrafi (nawet nie próbuje) dogadać się z rodzicami: wagaruje, ucieka z domu, prowokuje kłótnie. Nie chce być traktowany jak dziecko, denerwują go gesty matczynej czułości. Szczególnie poruszająca jest scena, w której chłopak spotyka w parku spacerujących rodziców. Minęło dużo czasu, odkąd uciekł z domu. Kiedy nazywa siebie ich synem, zostaje spoliczkowany przez ojca (Łukasz Bugowski), który go nie rozpoznaje. Pomimo buntu, chłopakowi przez cały czas towarzyszy głos wewnętrzny (przedstawiony jako wspomnienie matki - w tej roli Mariola Ordak-Świątkiewicz), który komentuje jego zachowanie. Czasem karci, innym razem wysłuchuje wątpliwości - bohater nazywa go swoją własną moralnością.

We "Wnyku" mnóstwo jest niejasności, w rozwianiu których nie pomaga zamysł reżysera. Brak scenografii i rekwizytów oraz budowanie świata przedstawionego niemal wyłącznie poprzez słowo i grę aktorów sprawiają, że każdy widz musi w głowie stworzyć opisywaną rzeczywistość. Ponieważ spektakl jest adresowany do osób od 15 roku życia, zazwyczaj widzą siebie na miejscu głównego bohatera. Myślę, że to główny powód, dla którego uczniowie, z jakimi siedziałam na widowni, byli głęboko poruszeni tym, co obejrzeli. W różny sposób reagowali na poszczególne sceny - czasem głupim komentarzem lub śmiechem maskującym zakłopotanie, innym razem ciszą i skupieniem.

"Wnyk" mówi o tym, jak trudny jest czas, gdy człowiek jedną nogą jeszcze znajduje się w piaskownicy, a drugą w łóżku koleżanki czy kolegi z klasy. Spektakl niczym lustro pozwala nastolatkom zobaczyć siebie i być może w ten sposób skłania do refleksji. Wydaje mi się jednak, że najważniejszą funkcją przedstawienia jest okazanie zrozumienia, którego tak bardzo potrzebują ludzie w gimnazjalno-licealnym wieku. Nie mają go za to za grosz oburzone nauczycielki. Wygłaszane przez nie mądrości na temat tego, jakie sceny nadają się dla młodzieży, a jakie nie, obrazują jedynie bezsilność pedagogów wobec własnych uczniów. Trudno, żeby nastolatki uznawały autorytet osób, które niewiele o nich wiedzą i nie chcą tego zmienić. Obawiam się, że będzie to główną przyczyną niepopularności spektaklu. A szkoda.

W tym miejscu mogłabym zakończyć, gdyby po przedstawieniu Kierca nie był emitowany film "Bez serc bez ducha" Sylwii Nieckarz. Reportaż nakręcony w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Nysie opowiada historię kilku wychowanków placówki resocjalizacyjnej. Jak czytamy w programie: "bohaterowie filmu to zagubieni młodzi ludzie, którzy chcieli wyrwać się ze świata pełnego ograniczeń, żyć inaczej niż rodzice, często wbrew zasadom, które im wpajano". Wszyscy pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych i dzięki placówce chcą wyjść na prostą. Nie kwestionuję szlachetnej misji nyskiego ośrodka, całym sercem kibicuję jej wszystkim wychowankom, ale mimo tego nie rozumiem, dlaczego reportaż Nieckarz jest wyświetlany po "Wnyku".

Bohaterów obu tych tekstów kultury łączy wiek i bunt przeciw modelowi życia proponowanemu przez rodziców. Jednak spektakl nie upatruje przyczyn bolesnego dorastania w patologii występującej w podstawowej komórce społecznej, w jakiej wychowuje się człowiek. Raczej ogólnie pokazuje egzystencjalny niepokój nastolatków. Film z kolei stawia jednoznaczną tezę - zachowują się źle, bo nikt im nie pokazał, że można postępować inaczej. Tym samym zawęża problem dotyczący wszystkich dorastających ludzi (także dziewczyn, o których nie wspomina żaden z utworów) do wyłącznie tych, którzy nie mieli w życiu odpowiednich wzorców. Wykluczając osoby z tzw. dobrych rodzin, daje prawo niespokojnego wkraczania w dorosłość tylko nastolatkom z marginesu, a tym samym spłyca wymowę spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji