Artykuły

Już taki jestem...

- Aktorstwo - to nie jest misterium które będzie się toczyło przez całe nasze życie. Trzeba je potraktować lekko, jak piosenkę, ot, zwykła "chanson". Jeśli ktoś myśli inaczej, niech od razu da sobie święty spokój - mówi warszawski aktor BOGDAN ŁAZUKA.

W Kabarecie Starszych Panów śmieszył i wzruszał. W piosenkach "Pod Twoim okiem", czy "Czemu zgubiłaś korale" pokazał, że ma też zadatki na amanta.

Ile razy zadawano Ci pytanie: "Dlaczego wybrał Pan taki trudny zawód - aktorstwo?"

Nigdy nie liczyłem... Ale, jeżeli w tym rozbałaganionym życiu liczy się ekonomia, czyli cyfry - powiem, że 777.

W takim razie zostańmy już przy tej liczbie. Widzę, że nie opuszcza Cię poczucie humoru...

- To jest kwestia optymistycznego doceniania świata, co, jak wiesz, nie jest rzeczą prostą. Pewnych predyspozycji, nazwijmy to "kabaretowych", nie wyssałem z mlekiem matki, ale otrzymałem je wraz z błogosławieństwem ojca. Mój tata miał wybitne poczucie humoru, co dzisiaj należy do rzadkości. Odszedł, mając ponad 85 lat i trzeba sobie szczerze powiedzieć, nie był człowiekiem, dla którego życie "higieniczne" było... kanonem. To też po nim odziedziczyłem. Chciał, abym został inżynierem, albo lekarzem. Nigdy aktorem!

Od roku jesteś również profesorem. Uczysz młodych adeptów Teatru Żydowskiego najtrudniejszej ze sztuk artystycznych - sztuki estradowej.

- Estrada to rzecz specyficzna. Trudna, bo najdrobniejszy fałsz, nieprecyzyjny gest, spojrzenie, czy nawet rodzaj samopoczucia niweczy całą sztukę. Jeżeli nie ma się do tego dystansu i ustalonej mentalności, którą ja odziedziczyłem w genach - wtedy można przegrać. Ojciec wiedział, że byłem krnąbrnym i niecierpliwym synem, i tak jak on, nie traktowałem życia serio. Myślę, że widząc mnie dzisiaj, mógłby być ze nie dumny.

Odniosłeś wielki sukces, a to często nie jest równoznaczne z talentem. Czy jest na to jakaś recepta?

- Aktorstwo - to nie jest misterium które będzie się toczyło przez całe nasze życie. Trzeba je potraktować lekko, jak piosenkę, ot, zwykła "chanson". Jeśli ktoś myśli inaczej, niech od razu zrezygnuje i da sobie święty spokój. Jak mawiała moja świętej pamięci kochana profesor Perzanowska "Weź czapkę i wyjdź". Nie ma się co rozczulać nad tym zawodem, bo siła rozczarowań jest tak okrutna, że trudno się później odnaleźć. W tej chwili, na podstawie zajęć z moimi kilkunastoma studentami, widzę, jak ich talent i upór przeplata się z bezradnością. Są niecierpliwi i rozedrgani, na co trzeci wykład przychodzą do mnie z nową propozycją. Dlaczego? Bo widzą, co się dzieje wokół, głównie w tak zwanej "telewizomi", gdzie pojawiają się tabuny amatorów. Moi studenci myślą "Dlaczego to nie jesteśmy my?"

To znaczy, że odmawiasz szansy na sukces amatorom?

- To nieprawda. Nikomu nie odmawiam szansy. Ale od momentu, jak powstała nowa wartość w sztuce, czyli tzw. oglądalność, ludzie, którzy mają jakikolwiek kontakt z kanonem tego zawodu i z jego podstawami, mogą się pogubić. Żyć w "tonacji molowej". A jest to tonacja nieznośna, nie do słuchania. To ona wprowadza rodzaj smutku, destrukcji dla młodego człowieka. Łatwo może złamać psychikę. Był taki okres w historii świata - średniowiecze, w którym na rynkach, głównie małych miasteczek, wieszano ludzi i tam też była oglądalność. Nawet kolosalna!

Czy Twoi studenci wiedzą, z kim mają do czynienia? Zdają sobie sprawę z tego, że kontynuujesz wspaniałą tradycję wielkiej legendy estrady - Kazimierza Rudzkiego?

- Mam swoje lata, ale ciągle 178 cm wzrostu. Jeszcze się tak nie skurczyłem, jak niektórzy moi koledzy (śmiech). Nie bawmy się w takie pieszczoty i komplementy. Pamiętajmy, że taki tytan sceny, jakim był Tadeusz Łomnicki, w środowisku młodzieży jest już ledwo pamiętany. Dzisiaj panują inne obyczaje i inny rodzaj poczucia humoru. Tutaj wkraczamy w kategorie profesora Kazimierza Rudzkiego, który w dziedzinie estrady był fachowcem i przekazywał to, co najistotniejsze w sztuce. Mówię o poczuciu humoru tożsamym z improwizacją, gdzie tworzysz coś z marszu, z powietrza. Żarciki typu: spotkał łysy rudego, tak nagminnie opowiadane w mediach, w ogóle mnie nie interesują.

Ale żeby improwizować, trzeba mieć również wielki talent..

- Tu się zgodzę, ale trzeba też wcześniej wiedzieć, że improwizacja musi być "zrobiona"! Nawet na spotkanie z Tobą przyszedłem odpowiednio przygotowany, a przecież nie wiedziałem, jakie padną pytania. Mówię o tym, że na każdą ewentualność prawdziwy zawodowiec powinien być przygotowany

- że tak się wyrażę - a priori.

Tak, jak w słynnej scenie z korbą w filmie "Nie lubię poniedziałku"? Ona przeszła już do kanonu kina...

- Dokładnie tak, ale tam zaważył też przypadek. Okazało się, że po skończonych zdjęciach, o piątej nad ranem wyrzucono nas z wytwórni filmowej twierdząc, że aktorzy zawsze przeszkadzają przy montażu. Powiedziano nam, że jeśli nie chcemy iść do domu, możemy pójść na plan, aby operator, profesor Mieczysław Jahoda mógł ustawić światło do następnej sceny. Reszta ekipy wróciła do swoich domów. Ja, przechodząc obok restauracji, zobaczyłem leżącą korbę tramwajową. Wziąłem ją do ręki i zacząłem się najzwyczajniej wygłupiać. Profesor Jahoda - człowiek, który pierwszy widział taką scenę - natychmiast to uchwycił. Resztę już Państwo znają...

Dzisiaj już wiemy, że ten właśnie film zaważył na całej Twojej karierze aktorskiej, która stopniowo się rozwijała. Jak to się stało, że przez tyle lat jesteś taki sam?

- Mówiąc nieskromnie, w moim przypadku to było zadanie ułatwione. Mnie się po prostu udało. Lepszego startu nie można było sobie wymarzyć. Począwszy od debiutu w najlepszym wówczas teatrze w Warszawie, czyli Teatrze Współczesnym, Kabarecie Starszych Panów, występach w kabarecie "Szpak" w Bristolu i serii wielu znaczących ról filmowych, kończąc na serialu "Na Wspólnej", gdzie obecnie mnie Państwo oglądacie. Szczerze życzyłbym takiego debiutu wszystkim adeptom sztuki aktorskiej.

A jaką rolę w Twojej aktorskiej karierze odegrały kobiety?

- Mówiąc szczerze i językiem mieszczańskim - na stadło rodzinne to ja się nie nadaję. Nie można być ciągle birbantem i mimo upływających lat chłopaczkiem chodzącym w krótkich spodenkach. A takim byłem w swoich licznych związkach. Ale proszę Państwa - wcale się tego nie wstydzę. Ja po prostu taki już jestem!

Nie wstyd Ci, że nie znasz się na współczesnej technice? Podobno nie umiesz odbierać SMS- ów?

- Nie wstydzę się, ale robię to całkiem świadomie! Otóż najukochańsza kobieta mojego życia - moja córka Olga ma bardzo dużo zajęć na studiach, jest też DJ-ejem. Poza tym ma inne liczne obowiązki. To wszystko pochłania mnóstwo czasu. W związku z tym coraz rzadziej miewa go dla taty. Zamiast tego "pstrykania" w komórkę, czekam na moment, kiedy będę mógł się z nią spotkać. Dlatego nie hcę się nauczyć... Ale to tylko między nami i o tym sza! (śmiech).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji