Artykuły

Szczęście nie istnieje

"Tytus Andronikus" w reż. Moniki Pęcikiewicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tadeusz Kornaś w Didaskaliach - Gazecie Teatralnej.

1

"Tytus Andronikus" w Teatrze Wybrzeże nie daje szansy na przeżycie katharsis (jakkolwiek ten stan rozumieć). W pierwszym odruchu wydaje się też, że nie ma w nim nawet wiele miejsca na współczucie czy przerażenie. Najkrwawsza tragedia Szekspira u Pęcikiewicz pod koniec zamienia się wręcz w groteskę - jatki przy stole nie sposób traktować serio, na widowni rozlegają się śmiechy. A jednak spektakl - rozbijający poprzez dystans większość zdarzeń - niezwykle precyzyjnie ukazuje zachowania, charaktery, doznania szekspirowskich postaci. Nawet więcej, oddaje niektóre nieświadome mechanizmy, którymi przesiąknięta jest nasza współczesność. Porażenie złem jest tutaj powszechne. Jest to zło przenikające wszystko, naznaczające świat. Dobro może być tylko jego brakiem.

Aż wzdrygnąłem się, pisząc ostatnie zdania. Bo przecież kategorie zła i dobra, jak się wydaje, nie przynależą do przedstawionego na scenie świata. Nie ma winy, grzechu, wyrzutów sumienia, żałowania czegokolwiek (może jedynie własnych błędów)... Skąd więc potrzeba wspomnienia o dobru i złu? Czyżby problem ten skrywał się gdzieś głębiej?

Młodzieńczy tekst Szekspira - w którym przemoc jest naturalnym stanem bytu - został przez Pęcikiewicz wpisany w świat ostentacyjnie teatralny. Śmierć trudno traktować tu serio - znaki są nazbyt teatralne (spadający z góry strumień krwi, oznaczający zabójstwo, nóż bez przekonania "wbity" w brzuch, a raczej przyłożony do niego, scena skręcenia karku piastunce rodem z kina akcji...). Także cielesność zachowań postaci jest poddawana różnorakim zabiegom, wahając się między prawdą a udaniem. Świetnym przykładem może być scena, gdy Marcus (Cezary Rybiński) wlecze za nogę nieprzytomną, zakrwawioną Lawinię (Karolina Adamczyk), której obcięto ręce i język. Trwa to długo, a Marcus mówiąc monolog, musi poruszać się w tempie dyktowanym mu przez maszynę do biegania. A więc biegnie, ale i stoi w miejscu. Prawdzie wysiłku jego ciała i obrazowi czerwonej od krwi, zmaltretowanej, nieprzytomnej Lawinii towarzyszy poczucie absolutnego udania. Prawda reakcji, rozpaczy, potu, krańcowego zmęczenia, stworzona została bowiem sztucznie i w żaden sposób nie jest to przez twórców przedstawienia ukrywane.

2

Spektakl rozpoczyna scena wiecu. W lewym rogu stoi mównica, przed nią tłum aktorów i statystów ubranych we współczesne, choć lekko stylizowane stroje. Na zamykającej przestrzeń gry ścianie pojawiają się czarno-białe projekcje. Tam też widzimy spory tłum - to stojący cicho, to podskakujący w zbiorowym amoku, trzymający się za ramiona, wymachujący sztandarami (to wycięty z kontekstu obraz widowni z meczu piłkarskiego). Przeplatające się obrazy o różnej dynamice zachowań ludzkich zmieniają się bez istotnego związku z panującą na scenie atmosferą, jakby temperatury zachowań dwóch tłumów - żywych aktorów i sfilmowanych kibiców - istniały niezależnie. Ale także sam zgiełk na scenie jest dziwny (w przedstawieniu występuje spora grupa statystów). Wdzierające się na mównicę osoby mówią do mikrofonu, lecz głos rozprasza się, ginie w tumulcie, zniekształca. Wychwytujemy tylko słowa, frazy, a sens zdań istnieje raczej w pozawerbalnym komunikacie. Wiadomo tylko, że chodzi o władzę. Ale kto, dlaczego i w jaki sposób chce ją zdobyć - to rozpływa się w nieustającym zgiełku. Poznajemy osoby, ich wzajemny stosunek, ale argumenty giną w przesterowanych dźwiękach. Wizualnie wrażenie chaosu i gorączki potęgują jeszcze to zasłuchane, to falujące tłumy na czarno-białym wideozapisie, i ich nieme skandowania. Rodzi się wrażenie totalitarnej, nawet faszystowskiej retoryki, ale przedstawionej niedosłownie.

Wiec przechodzi płynnie w obrzędy pogrzebowe. Reżyserka nie buduje jakiegokolwiek pomostu, jakby była to jedna, wciąż trwająca uroczystość. Tytus Andronikus, powracający ze zwycięskiej wojny z Gotami, negocjuje z dwoma braćmi - kandydatami na cesarza. Lud pewnie wybrałby jego, więc poparcie Tytusa dla któregoś z kandydatów ma znaczenie zasadnicze. Niejako w międzyczasie skazuje na śmierć najmłodszego syna Tamory, królowej pokonanych Gotów i grzebie swoich synów. Spodobał mi się sposób obserwowania rzeczywistości przez reżyserkę. Wiec, sejmowanie, pogrzeb, nie wykroczyły poza raz stworzony rodzaj ceremonialności. Zrobił się z tego apel poległych połączony z sejmowymi przepychankami. Pośrodku tłumu ponad głowami przenoszono kolejne zawinięte w płótno zwłoki i grzebano w otworze w proscenium. Każdemu grzebanemu towarzyszyła krótka, wciąż ta sama pieśń, zaśpiewana z mównicy przez jednego z synów Tytusa. Nie potrafię określić ani języka, ani słów, ale w melodii były i ból, i kołysanie do snu. Śmierć wykorzystana została przez świecki rytuał do wzmocnienia jedności państwa, a zarazem pieśń (śpiewana na nowo dla każdego) nadawała kolejnym pochówkom indywidualny charakter.

Te początkowe zbiorowe sceny - pokazujące przede wszystkim społeczny wymiar istnienia państwa - na swoich obrzeżach, czasem nawet w centrum, stwarzały, ukazywały najważniejszych bohaterów. Nie tyle słowa, ile zachowania budowały ich charakter.

3

W spektaklu jest kilka wyśmienitych ról. Tytus Andronikus (Mirosław Baka) to doświadczony przez życie mężczyzna, który stara się postępować sprawiedliwie, z honorem. Waży słowa, każdy jego gest jest spokojny, z postaci bije siła i władza. Ale jest w nim też wielka gorycz. Przybył z dalekiej wyprawy wojennej, a teraz chciałby odpocząć, odsunąć się od wszelkich spraw. Ale, jeśli już raz wkroczyło się na drogę walki, jest to niemożliwe. Jest też w nim nieusuwalna skaza. Jakby człowiek znaczył dla niego mniej niż cokolwiek. Nie zawaha się zabić własnego syna, gdy mu się sprzeciwi, i nie pokaże po sobie, że cokolwiek go ta śmierć dotknęła. Nie zawaha się w imię dawnych obyczajów skazać na śmierć syna Tamory. Nie ugnie się przed błaganiami córki, którą Satunius chciał za żonę i za chwilę obraźliwie odtrącił. Bezwzględność i siła znaczą postać Tytusa. Nawet gdy na jego głowę spadać będą kolejne - wydawałoby się niemożliwe do zniesienia - ciosy, wciąż pozostanie silny, opanowany; jednak z głębi wydobywać się będzie coraz większa rozpacz, coraz silniejszy ból. Bo tak naprawdę to Tytus - nie biorąc władzy, lecz oddając ją w ręce najgorszego z możliwych kandydatów - rozwiązał ów worek z kolejnymi zabójstwami. Tytus - choć tego chciał - nie będzie nigdy mógł po prostu odpocząć.

Lawinia, córka Tytusa (Karolina Adamczyk) początkowo pozostaje w cieniu męskiego świata. Świat polityki Szekspirowskiego Rzymu to zdecydowanie świat mężczyzn. Kobieta może, owszem, wejść pomiędzy wiecujących, ale jest pozbawiona możliwości decydowania o sobie. Wkrótce przekona się o tym, gdy ojciec odda ją bez pytania cesarzowi. Lawinia porusza się pośród mężczyzn pewnie i nawet nieco wyzywająco, ale jest jednoznacznie wykluczona. I z tym pogodzić się nie chce. Będzie walczyła o swoje prawa. Będzie do ostatniej chwili stanowić o sobie. Tytus każe jej zostać żoną cesarza, ale ona kocha innego i nie ustąpi.

Lawinia zostaje zgwałcona przez dwóch synów Tamory. Po gwałcie obcięte zostają jej ręce i język. Wcześniej zginie jej mąż. W scenie znęcania się Demetriusza (Marcin Czarnik) i Chirona (Rafał Kronenberger) nad Lawinią nie widzimy gwałtu i okaleczenia, ale sytuację następującą po nim. Lawinia siedzi na ławce pomiędzy dwoma braćmi. Umazana krwią, na wpół przytomna, bierna. Scena jest tym bardziej wstrząsająca, im bardziej śmieszna. Dwaj bracia, ubrani i zachowujący się jak bywalcy modnych knajp, niczym w makabrycznym żarcie zabawiają się bezwładnym ciałem. Bawią się nim jak lalką, śpiewają wciąż nowe ograne polskie piosenki. Amok, w jaki wpadają, jest porażający. Nie ma już granic, cieszyć może to, że ręce zostały odcięte, i można nimi pomachać w takt przeboju, że można pobawić się w samolot, traktując ciało jak korpus z odciętymi skrzydłami. Przerażające jest to, jak zachłysnąć można się tym, że ktoś jest całkowicie poddany naszej zabawie, jego osobność nie stanowi żadnej bariery. Okrutna zabawa trwa i trwa, jakby każdy z braci popisywał się przed drugim, wymyślając wciąż nowe grepsy. Co istotne, momentami scena jest rzeczywiście śmieszna. To właśnie rodzi opór. Widz musi wstydzić się swoich reakcji. Tak, jak jest zażenowany tym, co wyczyniają z ciałem Lawinii synowie Tamory, tak poprzez śmiech staje się współuczestnikiem dokonywanego zła.

Karolina Adamczyk stworzyła naprawdę świetną, prawie niemą rolę. Tytus, dumny i bezwzględny wobec swoich dzieci, widząc poniżone ciało jedynej córki kapituluje w żalu. Miłość między nim a Lawinią staje się coraz bardziej widoczna. Gdy siedzą za stołem, ojciec karmi córkę, która wciąż się krztusi, jedzenie wypada jej z ust. I znów świetna robota reżyserska, ukazująca wieloznaczność relacji. Porozumienie miłości i bólu Tytusa z córką jest aż nazbyt jasne. Ale w Tytusie narasta też irytacja kalectwem Lawinii. Miłość pomieszana zostaje z wściekłością. Zaprawiony w bojach ojciec, który musi niańczyć dorosłe dziecko, zamiast się mścić.

Okrzyki Lawinii wdzierają się gwałtem w uszy, drażnią. Gdy wreszcie Lawinia napisze nogą imiona gwałcicieli (a z tyłu, na zamykającej ścianie pojawiają się - jak graffiti - wielkie litery), Tytus będzie mógł zacząć działać - teraz ma pewność i musi się zemścić. Te słowa były dla cesarskiej rodziny jak zwiastun śmierci.

Lawinia przemienia się z niezależnej kobiety, walczącej o prawo wyboru męża, z marionetki, której zadano gwałt, w dziecko-dziewczynę, męczennicę o łagodnym spojrzeniu. Jej wzrok mówi wiele; pełen gniewu i przerażenia, gdy pisze nogą imiona morderców, przy stole natomiast łagodny, pełen oddania. Jest w tej postaci coś niezwykłego - na pewno nie potrafi zaakceptować swojego położenia, ale dochodzi do dziwnego przejścia w stan pogodzenia się, łagodności.

4

Tytus Andronikus był bezwzględny, nieugięty, okrutny, ale zarówno u Szekspira, jak i w przedstawieniu Pęcikiewicz, cechuje go duma i szlachetność. Jednak przemoc, jaką sieje wokół, niewiele różni się od postępków innych, zdecydowanie czarnych charakterów. Może jedynie różnią się intencje, a i to nie zawsze. Dlaczego więc jego przeciwnicy sprawiają wrażenie ucieleśnionego zła, a on nie?

Najwyższą stawką staje się władza, o którą należy walczyć z całych sił. Żadnych skrupułów. Gdy się już stanie na szczycie, jest się bezkarnym. Żadnych wahań, żadnych zasad. Nowy cesarz, który zdobył władzę dzięki poparciu Tytusa, jest więc bezwzględny także wobec niego, bo przecież nie można tolerować kogoś, kto cieszy się sympatią ludu. Cesarz Satunius (Grzegorz Gzyl) jest ambitny, mściwy, bezwzględny, ale brak mu klasy, nie jest człowiekiem wielkiego formatu. Właściwym przeciwnikiem Tytusa stała się Tamora (Dorota Kolak).

Podczas państwowej ceremonii, na którą przyprowadzono jeńców - Tamorę i jej synów oraz Aarona, ich czarnego towarzysza - przemaszerowali oni przez całą scenę, jak na wybiegu, a później usiedli na ławce z tyłu sceny. Gdy Tytus podczas obrzędów pogrzebowych kazał posiekać ciało najmłodszego syna Tamory, ta walczyła, błagała. Nie doczekała się litości. Choć ów rytualny mord dokonany na jej synu był ważnym impulsem do zemsty, to jednak okrucieństwo Tamory, z rozwojem akcji coraz bardziej bezinteresowne, istniało w niej od początku. Satunus poznał się na tym od razu właśnie podczas owego państwowego mityngu. I natychmiast zaproponował jej małżeństwo, odtrącając propozycję Tytusa, który zdecydował się oddać mu Lawinię. Właśnie takiej kobiety jak Tamora potrzebował nowy władca. Tamora jest zła, ale zarazem logiczna, przedsiębiorcza i pewna siebie. Trudno odnaleźć w niej jakieś ludzkie dylematy, wahania. Gdy jej syn zginie w ofierze, właściwie nie ma to już żadnego znaczenia. Miało, dopóki żył. Gdy Lawinia będzie błagać ją o litość i obronę przed napaścią jej synów, nie doczeka się miłosierdzia, a tylko szyderstwa.

Tamora jest kobietą w średnim wieku, i chyba jej jedyną niekontrolowaną obsesją jest erotyzm. Między Tamorą a Aaronem wybucha fala nienasyconej namiętności. Tamora trzyma fason cały czas, raz tylko, gdy chce kochać się z Aaronem, traci nad sobą władzę. Jedyny raz wręcz żebrze o odrobinę czułości. A może nie czułości; jest w jej poniżeniu coś na kształt zwierzęcej chuci.

Satunius natomiast, ten, wydawałoby się, mocny i bezwzględny polityk, poddaje się z czasem całkowicie dyktatowi Tamory. Gdy w szlafroku, sparaliżowany strachem, dowiaduje się o marszu Gotów pod wodzą syna Tytusa na Rzym, nie potrafi niczego przedsięwziąć, Tamora natychmiast przystępuje do działania. Bezwzględnie podporządkowuje sobie męża, który - widać to teraz wyraźnie - właśnie tego oczekuje i pragnie.

Aaron (Piotr Jankowski), który u Szekspira jest Murzynem, ucieleśnieniem zbrodni, autorem najbardziej podłych pomysłów, u Pęcikiewicz nie jest czarny (ma jedynie włosy w stylu afro, zaplecione w kolorowe warkoczyki). Jest młody, sporo młodszy od Tamory. Jest bezinteresownie zły, ale również obdarzony absurdalnym, okrutnym poczuciem humoru. Gdy przychodzi do Andronikusa mówiąc, że ocali życie jego synów (którzy zostali oskarżeni z powodu fałszywego listu napisanego właśnie przez Aarona), zanim odetnie swoją dłoń, podaje Tytusowi najpierw ogrodnicze nożyce, później mały nożyk, później większy. Wszystko to miał przygotowane w torbie. I znów, zamiast grozy, dystans, nawet śmiech.

Świat wykreowany przez Pęcikiewicz i Szekspira jest niesłychanie mroczny. Zapytałem o brak dobra, teraz wypada zapytać o brak szczęścia. Zadziwiające, że tutaj właściwie nikt nawet nie próbuje być szczęśliwy. Poza momentem, gdy Lawinia i jej mąż chcieli być razem, broniąc swego związku, nikt nie daje sobie nawet chwili wytchnienia w dręczeniu innych, w wojnie, walce o władzę, snuciu intryg.

5

Sztuka Szekspira, nazwana przez niego najżałośniejszą rzymską tragedią, rzeczywiście nie budzi wielu pozytywnych myśli. Ale nagromadzenie zła i koszmarów powoduje, że mimowolnie przestajemy czytać ją poważnie, wszystko staje się groteskowe, kolejne zbrodnie potęgują nierzeczywistość.

Pęcikiewicz szczęśliwie nie dała się uwieść powadze. Raz po raz odczuwamy, że puszcza do nas żartobliwie oko. Jednak w chwilę później w dziwnie naturalny sposób znów uderza w tonację serio. Scena jatki kończy się mocnym wyciszeniem. Po śmiesznych zabójstwach nagle wszystko zatrzymuje się na chwilę. Pozostał stos trupów i zatroskani nieliczni żywi. Zamordowany świat. Centralnie ustawiony stół, za którym, na wprost nas, zasiadły postaci jedzące ciało zaszlachtowanych synów Tamory, z których Andronikus zrobił pasztet, w głębokich rejestrach skojarzeń odwołuje się do archetypu ostatniej wieczerzy. I właśnie ta niestosowność cały czas dotyczy spektaklu Pęcikiewicz. Krajobraz po wieczerzy jest wstrząsający. Nieliczni żywi trwają zdumieni. Jednak trzeba żyć dalej. Ci żywi - nieskazitelni: brat Tytusa Markus Andronikus, jego syn, nowy cesarz i jego wnuk. Ale i teraz Pęcikiewicz nie zostawia nadziei. Walka nie jest zakończona. Przodem sceny przemyka Aaron - wcielenie zła. Konflikt nigdy się nie skończy, bo skończyć się nie może.

"Tytus" grany jest niezwykle rzadko, gdyż trudno utrafić we właściwy ton. Jak zrobić, by scena, gdy Tytus niesie pod pachą głowę syna, a Lawinia w zębach rękę Tytusa, nie wzbudzała śmiechu i nie stała się karykaturą? Ano tak, jak Pęcikiewicz - pozwolić by Tytus i Lawinia sami byli świadomi karykaturalności własnej sytuacji. I to - paradoksalnie - nadaje takim sytuacjom niezwykłą siłę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji