Artykuły

Teatr odważnej refleksji nad światem

- Myślę, że oni są niesłychanie czułym barometrem ludzkich wahań, przemyśleń, rozczarowań, niepewności, ale jednocześnie nigdy nie idą na łatwiznę, nie jest to teatr populistyczny - z ADAMEM MICHNIKIEM o Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu rozmawia Juliusz Tyszka.

z Adamem Michnikiem [na zdjęciu] rozmawia Juliusz Tyszka:

Zapewne nim poznał Pan ludzi tworzących Teatr Ósmego Dnia, obejrzał Pan jakiś spektakl "Ósemek". Czy było to "Jednym tchem"?

- Tak. Obejrzałem ten spektakl i wtedy poznałem ludzi.

Stało się to w czasie jakiegoś festiwalu czy podczas ich występów gościnnych w Warszawie?

- Podczas występów gościnnych.

Jak Pan odebrał "Jednym tchem"?

- Odebrałem ten spektakl jako głos mojej generacji - generacji zbuntowanej, która chce wykrzyczeć swoją niezgodę na to wszystko, co się dzieje. Znałem wiersze Barańczaka z tomiku "Jednym tchem", przeczytałem je wcześniej w "Orientacjach", dał mi je Jacek Bieriezin. Nie znałem wtedy Barańczaka osobiście, ale jego wierszami byłem olśniony. Rozpoznałem w nich kogoś, kto myśli i mówi to, co ja czuję. Podobne odczucia miałem podczas spektaklu - między mną i jego twórcami istniała niesłychana wspólnota aksjologiczna.

Wielu widzów "Jednym tchem" uznało, że był to spektakl o "wydarzeniach grudniowych". Z tego, co Pan przed chwilą powiedział, wynika, że nie potraktował go Pan aż tak bezpośrednio, choć nawiązania do Grudnia' 70 w nim przecież były.

- Najogólniej rzecz ujmując, odebrałem go jednocześnie jako spektakl o Marcu.

Poznał Pan twórców tego spektaklu - Lecha Raczaka, Marka Kirschkego, Waldemara Leisera...

- Kirschkego ani Leisera nie pamiętam. Natomiast pamiętam oczywiście Leszka Raczaka, Ewę Wójciak, Romka Radomskiego... Był tam też Adam Borowski, Marcin Kęszycki i Tadeusz Janiszewski.

Potem następuje moment, kiedy Teatr Ósmego Dnia wchodzi w coraz ostrzejszy konflikt z władzami...

- To nie teatr "wchodzi w konflikt"! Przecież ludzie robiący ten teatr specjalnie się nie zmienili, to władza im "przykręcała śrubę" - nie pozwolono im grać tu, nie pozwolono tam, urządzono im prowokację (dość nędzną) w Warszawie... To nie oni "weszli w konflikt"! Oni chcieli po prostu robić uczciwy teatr. Oczywiście, można powiedzieć, że wtedy robienie uczciwego teatru oznaczało rzucenie rękawicy Kremlowi - w tym sensie, owszem, "weszli w konflikt".

Mówi Pan o "teatrze uczciwym", czyli zapewne takim, który nie chce zakłamywać obrazu rzeczywistości prezentowanego w swych spektaklach. A jak się Pan zapatruje na termin "teatr polityczny", którym część krytyki ochrzciła całą formację teatru studenckiego wyrosłą z impulsu Marca '68?

- "Polityczny"? W jakimś sensie tak, bo ludzie tworzący np. Teatr Ósmego Dnia nie udawali, że żyją na księżycu, i odnosili się wprost do tej rzeczywistości, która ich bolała.

Nadchodzi rok 1975 i zespół Teatru Ósmego Dnia podejmuje decyzję o wzięciu udziału w zbieraniu podpisów pod protestem przeciwko prosowieckim zmianom w Konstytucji PRL. Rozpoczyna tym samym działania stricte polityczne, które splatają się z działaniami artystycznymi. W Pana relacjach z tymi ludźmi następuje, jak podejrzewam, dość istotna zmiana - są już nie tylko przyjaciółmi, lecz także współpracownikami.

- Było tak, jak Pan mówi, tylko nie dostrzegałem u nich tej ewolucji. Dla mnie oni od początku "nadawali na tej samej fali", co ja i moi koledzy w Warszawie. Stanowiliśmy jedno środowisko - jedni robili KOR, drudzy robili teatr, ale mieliśmy poczucie całkowitej jedności.

Ujmijmy to tak: ludzie tworzący zespół "Ósemek", robiący dotąd "uczciwy teatr", dorzucają do tego aktywność opozycyjną na terenie polityki.

Tak mówiła władza. Witek Woroszylski napisał książkę o tym, w jak pokrętny sposób trzeba myśleć, żeby wydanie tomiku wierszy uznać za "działalność polityczną". Ale, wie Pan, był to także moment, w którym dokonywały się w naszym kraju rzeczy bardzo ważne, i w tym sensie rzeczywiście podpis pod listem w sprawie zmian w konstytucji był traktowany jako wyzwanie polityczne.

Jak Pan zapamiętał ludzi tworzących Teatr Ósmego Dnia z tamtego okresu?

- Zapamiętałem ich jako wspaniałych przedstawicieli "zbuntowanej świadomości". Identyfikowałem ich z Poznaniem, a więc z takimi ludźmi, jak Staszek Barańczak, Leszek Dymarski, Ryszard Krynicki. Widziałem w nich ludzi, których troską jest wolność. Wolność Polski i wolność człowieka w Polsce.

Czy takie ich postrzeganie wiązało się także z tym, co robili na terenie sztuki, w teatrze?

- Oczywiście, najistotniejsze były dla mnie ich spektakle. Baczyńskiego zapamiętaliśmy jako żołnierza AK, który walczył i zginął w powstaniu. Ale Baczyński jest ważny poprzez wiersze, a nie poprzez to, że strzelał. W tym sensie ludzie z Teatru Ósmego Dnia byli ważni poprzez swoje przedstawienia. Zbierać podpisy czy pisać listy do władz mogli różni ludzie, ale taki teatr tylko oni mogli robić. Dopiero ich spektakle były pełną manifestacją świadomości pokoleniowej - politycznej, ale też ideowej i artystycznej.

Czy sądzi Pan, że ich spektakle byłyby równie świetne, gdyby nie zaangażowali się w opozycyjną działalność polityczną?

- Przypomina mi się słynna rozmowa Baczyńskiego z Wyką. Wyka mówi: "Pan nie powinien walczyć, tylko pisać wiersze". A Baczyński: "Pan doskonale wie, dlaczego muszę walczyć".

Ze spektakli Teatru Ósmego Dnia biła prawda. Oczywiście, była ona wypowiadana specjalnym językiem artystycznym. Podobnie było i Barańczakiem - mistrzem zabawy językowej. Ale jego wiersze były o czymś, mówiły o czymś bardzo istotnym. Staszek był wirtuozem formy językowej, podobnie jak ludzie z Teatru Ósmego Dnia byli wirtuozami formy teatralnej. Ważne było jednak przede wszystkim to, o czym oni mówili.

Przejdę teraz do konkretnych wydarzeń związanych z Pana spotkaniami z Teatrem Ósmego Dnia. Czy pamięta Pan dramatyczny incydent w warszawskim klubie Stodoła, kiedy to młodzieżowa bojówka nie dopuściła do prezentacji spektaklu "Ach, jakże godnie żyliśmy"?

- Była to chamska, bezczelna, żałosna prowokacja. Władza nie chciała, żeby do tego spektaklu doszło, a ponieważ zespół miał oficjalną zgodę na jego granie, trzeba było urządzić prowokację, i urządzono ją.

Inny incydent: wszystkie osoby odwiedzające Pana w domu były inwigilowane, wobec niektórych stosowano groźby, usiłowano je zastraszyć. Kiedy Ewa Wójciak któryś już raz z kolei odwiedziła Pana w 1977 albo 1978 roku, grożono jej pocięciem twarzy żyletkami.

- Było coś takiego, ale już tego dokładnie nie pamiętam. Ewa coś mi na ten temat mówiła (a może kto inny z zespołu?), ale nie mogę sobie tego przypomnieć. Wszystkich nas wtedy straszono na sto sposobów, zastraszanie było na porządku dnia, tak że w końcu wszystko to mi się zlało w pamięci i nie potrafię już odtworzyć szczegółów. Komuś grożono pobiciem, kogoś wywożono za miasto...

Zabawię się teraz w "adwokata diabła" i poddam Panu pod rozwagę tezę wypowiadaną przez ludzi niechętnych temu zespołowi. Mówią oni tak: "Siła kreacji artystycznej Teatru Ósmego Dnia w okresie peerelu brała się ze słusznego sprzeciwu wobec konkretnej ziemskiej władzy. Ów sprzeciw stanowił 'twórczy napęd' tej grupy. Natomiast teraz, gdy nie ma ona z kim walczyć, Teatr Ósmego Dnia się skończył".

- Nie jestem specjalistą od teatru i mogę wypowiedzieć swoje zdanie tylko jako teatralny widz. Obejrzałem kilka lat temu ich "Ziemię niczyją", spektakl zrealizowany już po upadku PRL, i znów byłem pod ogromnym wrażeniem, więc uważam to, co Pan przed chwilą wypowiedział jako "adwokat diabła", za puste gadanie. Oni się zmagają ze światem i o tym jest ich sztuka. Inny był świat rządzony przez komunistów, inny jest bez komunistów. Ale jest on zawsze zmorą, która dławi, i oni się z tą zmorą zmagają.

Kontynuujmy ten wątek: jak Pan widzi tę grupę ludzi w dniu dzisiejszym? Jaką misję mają oni, Pana zdaniem, do spełnienia?

- Znowu muszę zacząć od tego, że nie czuję się tutaj dostatecznie kompetentny, w związku z czym powiem tylko to: świat, w którym przyszło nam żyć, jest bardzo problematyczny. Wiele rzeczy nas w nim zaskakuje, wiele rzeczy nam się nie podoba. Zespół Teatru Ósmego Dnia podejmuje niesłychanie odważną refleksję nad światem i w tym sensie ludzie ci mają do powiedzenia rzeczy bardzo istotne. Nie chodzi o gotowe recepty, bo przecież nikt inny ich także nie ma, ale o pytania. Pytania o olbrzymiej wadze, w tym pytanie generalne: "Co się z nami stało?" ("Co się stało z nasza klasą?" - śpiewał Jacek Kaczmarski).

Myślę, że oni są niesłychanie czułym barometrem ludzkich wahań, przemyśleń, rozczarowań, niepewności, ale jednocześnie nigdy nie idą na łatwiznę, nie jest to teatr populistyczny. Kontestować można na różne sposoby, "teatrem politycznym" był i jest Teatr Ósmego Dnia, ale był też nim "Eref" Ryszarda Filipskiego. Otóż, zespół Teatru Ósmego Dnia nigdy nie miał pokusy, żeby iść drogą "Erefu".

Czy widział Pan spektakle pozostałych najważniejszych teatrów "pokolenia"68" - Teatru STU, Teatru 77?

- "Siódemki" widziałem, widziałem STU; parę lat później, ale jeszcze przed Sierpniem obejrzałem spektakl Teatru Provisorium z Lublina "Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe".

Czy sądzi Pan, że ruch artystyczny, jaki powstał wokół tych dosłownie kilku zespołów teatralnych, był ważny?

- Bardzo, bardzo! Ruch ten był bardzo ważny, bo dawał nam wspólną świadomość kulturową. To pokolenie zupełnie inaczej by wyglądało, gdyby nie teatry studenckie i młodzi pisarze.

Serdecznie dziękuję Panu za rozmowę.

Rozmowa została przeprowadzona 5 września 2004 r., tuż przed momentem, gdy Adam Michnik poważnie zachorował, w związku i czym nie jest autoryzowana.

Spośród wymienionych przez Adama Michnika aktorów w zespole Teatru Ósmego Dnia z okresu grania pierwszej wersji "Jednym tchem" obecni byli Ewa Wójciak i Tadeusz Janiszewski, którzy nie grali jednak w tym spektaklu. Reszta z wymienionych tu członków zespołu pojawiła się w nim w latach 1972-l974.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji