Artykuły

Na poszukiwanie Absolutu

"Przypadki Pana von K." w choreogr. Ewy Wycichowskiej Polskiego Teatru Tańca z Poznania. W Łodzi obejrzał Leszek Karczewski z Gazety Wyborczej - Łódź.

Polski Teatr Tańca - Balet Poznański pokazał w Łodzi najnowszą premierę - "Przypadki Pana von K" w choreografii Ewy Wycichowskiej.

Plastyka spektaklu inspirowanego listami romantycznego pisarza Heinricha Kleista intryguje. Bohdan Cieślak zmienił sześcienną scenę teatru w trójkąt. Ma to symbolizować poznanie, do którego bezwzględnie dąży von. K. Wyświetlona na posadzce figura z bieli potrafi zgasnąć, zaprowadzić bohatera w ślepy zaułek któregoś z wierzchołków. Ten "trójkąt rozumu" wyznacza płaszczyznę, po której von K. potrafi się poruszać. Ale równocześnie więzi on myśliciela.

Ciasnotę racjonalnego poznania uwidacznia trójkątna bryła zawieszona nad sceną, stopniowo zniżająca się nad głowy tancerzy. Gdy zapada się, aż mdli od poczucia zachwiania równowagi. Wydaje się, że cała sala kołysze się jak wielka łódź.

Dwa w jednym

Rozgrywane w tej przestrzeni "Przypadki Pana von. K" rozpadają się na dwa spektakle. W pierwszym występuje rzeczywistość otaczająca bohatera. Jej przaśna "festiwalowość" nie razi, dopóki widać poczucie humoru twórców. Dopóki aktorzy bawią się komiczną gimnastyką, sekwencjami pompek, brzuszków i przeskakiwania przez siebie. Gorzej, gdy świat zewnętrzny zaczyna - także przez kostiumy Zofii de Ines - przypominać dyskotekę z lat 80. Do tego tancerze kokietują von. K małymi zwierciadlanymi trójkątami, czyli fragmentaryczną wiedzą.

Trudno nie odcinać się od takiego świata. Artyści, naukowcy czy filozofowie raczej nie szukają natchnienia w kiczu. Tak przedstawiony wątek stosunku Kleista do rzeczywistości ociera się o banał.

Drugi spektakl tworzą intymne duety von K. Niektóre interesujące: na wielkiego chudego Janusza Stolarskiego dosłownie wspina się filigranowa Anna Kołek (Luiza). Wchodzi mu na ramiona, owija się wokół jego bioder, stąpa po klatce piersiowej, wiruje zamknięta w jego objęciach. Szkoda, że niewiele wynika z groteskowej różnicy wzrostu, z kontrastujących ruchów. Powstaje wrażenie konwencjonalnego, choć pięknego estetycznie, miłosnego duetu.

Ale Wycichowska przywołuje też gesty banalne. Pojawiają się bezwładne korpusy spitych w kantynie przyjaciół z wojska. Albo "marionetkowy" ruch podległej kobiety, której głowę, ręce i nogi dzięki nieistniejącym niciom animuje mężczyzna. Rozwiązanie prymitywne, zwłaszcza w kontekście "Traktatu o marionetkach" Kleista.

Ckliwe pożegnania

Pośród rozsadzających spektakl poszukiwań choreograficznych odczytywane przez Stolarskiego słowa pożegnalnych listów von K. i Henrietty Vogel brzmią sztucznie i ckliwe. Zgrzyty i dysonanse z muzyki Lidii Zielińskiej zastępuje filharmoniczny Franz Schubert. Jak gdyby wspólna samobójcza śmierć była aktem autokreacji, a nie poszukiwania Absolutu.

Nagromadzenie efektów pogrąża nawet piękną scenę, w której kochankowie dzielą się ostatnim papierosem. Von K. łamie go, zapala, a Henrietta chwyta go i, powtarzając pozę ukochanego, zaciąga się dymem. Krztusi się, on wyrozumiałym gestem zabiera papieros i gasi oba, w ciszy.

Bo to niestety nie jest jeszcze koniec. Aktorzy odwracają się i kładą w głębi sceny. Przykrywa ich trójkątna bryła jak wieko olbrzymiego sarkofagu. I to również nie koniec. Bo oto strzelają w górę snopy świateł, sugerując radosny pośmiertny los kochanków. Nachalne pocieszenie, że "żyli długo i szczęśliwie", niszczy wszelką poezję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji