Artykuły

Co te kobiety potrafią...

Rzeczywistość wokół skrzeczy, marudzenie powszechne, pogoda marna, a w teatrze - radość! Ciepło, miło i wesoło ogląda się, co kobiety mogą zrobić z mężczyznami.

Mimo że to ramotka, lubelska premiera komedii "Damy i huzary" wypadła więcej niż nieźle. Przede wszystkim dlatego, że zespół z Teatru Osterwy dał z siebie wszystko, na co go stać.

"Damy i huzary" opowiadają o ułanach i dziewczynach nie po to, aby przywoływać nastroje narodowe i patriotyczne albo pannom przypomnieć, że za mundurem one powinny sznurem. Aleksander Fredro żartuje sobie z wojaczki i stanu wojskowego, jak również z dyktatu matron i frywolności podlotków, lecz nie fabuła i temat są tu ważne. Zresztą, w istocie ani oni wojacy, ani one damy, ci jego bohaterowie, a sprawy i konflikty, które ich wiążą, są najzupełniej błahe. W "Damach i huzarach" chodzi o sam humor i komizm objawiający się w sytuacjach, karykaturach, grotesce. Nie ma człowieczeństwa bez dramatu, nie ma i bez komedii; człowiek to przecież istota uśmiechnięta. Dla naszych umęczonych codziennością dusz reżyser Edward Wojtaszek stworzył całkiem rozkoszny balsam.

Do huzarów pod wodzą Majora przyjeżdżają trzy jego siostry ze służącymi; jedna z sióstr, Orgonowa, przywozi córkę Zosię, aby wydać ją za Majora, gdyż ten nie zadba inaczej o swój majątek. Damy tak "podchodzą" wiekowych wojaków, że na ożenek gotów każdy z nich, nawet stary huzar Grzegorz ulega urokom służącej Fruzi. Kończyć musi się dobrze: huzarom wraca rozum, Zosia pada w ramiona młodego, przystojnego porucznika Edmunda. Wystarczy scenograficzny pomysł, aby miejsce akcji, zagroda Majora, czy obóz wojskowy, symbolizował w ogóle świat mężczyzn; takoż i Paweł Dobrzycki na przykład obóz huzarów zagracił armatami, miskami i butelkami tak, że przypomina chałupę gardzącego porządkiem bractwa kawalerów. Co i rusz reżyser, wprawdzie wierny tekstowi Fredry, buduje scenki z takiego układu słów, gestów i przedmiotów, że wywołują one skojarzenia najzupełniej dzisiejsze. Kiedy siostra Dyndalska obiera banana i pyta Majora, jak stoją interesa, to wiemy, że świntuszy; na szczęście, do granic obsceny jednak daleko. Major paraduje w pilotce, Grzegorz dźwiga słuchawkę od telefonu... Trochę to wszystko pomieszane, ale dla Fredrowskiej ramotki jako tako ożywcze.

W lubelskim przedstawieniu czuje się rękę reżysera, chociaż użycie rozmaitych środków wyrazu scenicznego powoduje, iż spektakl biegnie trochę jak armata po wybojach, podskokami; z czasem wyrównuje się, uspokaja, a śmiech z widowni dobiega naturalny i szczery. I często.

Major w świetnym aktorskim wydaniu Pawła Sanakiewicza to typ rubaszny, swojski, ceni przyjaźń ponad wszystko, poświntuszyć lubi. Sanakiewicz gra brawurowo, nie boi się sceny - jego Major potrafi nawet... rapować. Równo z nim idzie Jan Wojciech Krzyszczak jako Rotmistrz; wyniosły, wyprężony, dumny, osobowość regulaminowa. Siostrzyczki Majora też są niczego sobie.

Orgonowa w wykonaniu Anny Świetlickiej to matrona dostojna, znawczyni psychologii damsko-męskiej. Scenę hipnotyzowania Majora, czy też na przykład tę, w której Orgonowa wywija strzelbą, chciałoby się oglądać po wielokroć. Udanie sekunduje jej Anna Torończyk jako Dyndalska. Anielę, frywolną damę objawiającą zacięcie do męskich zajęć, gra Hanna Pater. Padamy do nóżek! Kapelan czyli Tomasz Bielawiec robi sztuczkę jak z transmisji sportowej: nagle, niczym narciarz Małysz szybuje ponad sceną za kulisy! To również chwila, którą warto zobaczyć. Spośród służących kusi oko i ucho widza Fruzia, w którą wcieliła się Aneta Stasińska; cudaczna w kuszeniu starego wiarusa Grzegorza - czyli Ludwika Paczyńskiego. W dobrej formie pokazali się pozostali, Anita Sokołowska jako Zosia i Szymon Sędrowski jako porucznik, a Zbigniew Sztejman w roli starego huzara; także Anna Bodziak i Monika Brudkowska w sukieneczkach służących.

Ramotka ramotka, ale kto nas dzisiaj może rozbawić? Już tylko aktorzy. Komedię "Damy i huzary" Aleksander Fredro napisał latem 1825 roku; już w listopadzie została wystawiona we Lwowie, a w maju roku następnego w Warszawie. W Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie komedię wystawiano w 1950 roku (reżyserowała Zofia Modrzewska) i 1977 (w reżyserii Jerzego Rakowieckiego).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji