Artykuły

Premiera w "Horzycy"

Na ten spektakl toruńska widownia czekała długo. Powodem tego oczekiwania były przede wszystkim przedwcześnie porozwieszane afisze z napisem "Balladyna". Premiera odbyła się wreszcie w sobotę, 12 stycznia, ściągając oprócz stałych bywalców sporą grupę młodzieży szkolnej. Zapytaliśmy dyrektorkę toruńskiej sceny, a zarazem reżyserkę spektaklu Krystynę Meissner, czy w swojej koncepcji brała pod uwagę tę część widowni. - Tekst "Balladyny" - powiedziała - jest znany młodym i starszym. Ze względu na to, że dzieło Juliusza Słowackiego jest lekturą szkolną, istnieje duże zapotrzebowanie na tego rodzaju przedstawienia. W stosunku do szkół mogą mieć wyrzuty sumienia, że nie pokazałam dramatu "posłusznie". Tego właściwie zrobić nie można bez narażenia się na śmieszność. Każdy reżyser starał się pokazać ją po swojemu. Ja postanowiłam zachować jej powagę i pokazać ją serio. W ten sposób powstała ballada o "Balladynie", którą opowiada grupa prostych ludzi. Jeśli chodzi o mój stosunek do tworzywa literackiego, to starałam się w teatrze niemal umownym uporządkować stylistycznie rozbujałą całość dramatu. Nie wiem, jaka będzie reakcja młodzieży, gdyż jest to widownia bardzo krytyczna, ale nauczyciele pewnie będą mnie łajać.

Nie trzeba dodawać, że toruńska "Balladyna" nie jest tradycyjnym odtworzeniem opowieści o dwóch siostrach, zbrodni i karze. W rękach reżyserki pojawiają się nowe akcenty i atuty, uzyskane m.in. przez przedstawienia treściowe oraz poprzez wywołanie swoistego klimatu. Sprzyja mu powściągliwa inscenizacja w klimacie ponurego skupienia i bardzo dobra muzyka Zbigniewa Karneckiego.

Głównym jednak trudem obarczyła reżyserka aktorów, którzy świadomi tego, starają się zademonstrować swoje indywidualne umiejętności. Jolanta Olszewska jako Balladyna może trochę zatupana i zakrzyczana, tworzy najlepszą ze swoich dotychczasowycn toruńskich ról. W partiach wokalnych, najlepiej wypadła Tatiana Pawłowska - Goplana, pełnym głosem i siłą wnętrza odśpiewując pieśń o losie sióstr. Po raz pierwszy na naszej scenie zobaczyliśmy Mirosława Guzowskiego, którego Chochoł byłby może najciekawszą rolą, gdyby aktor zbyt gorliwie nie starał się zademonstrować umiejętności akrobatycznych. Lista udanych ról jest prawie tak długa, jak obsada, z wyjątkiem jedynie Kirkora, z którym Jerzy Gudejko nie wiedział co zrobić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji