Artykuły

Szczęściarz

- Wychodzę uszminkowany, w kostiumie ważącym piętnaście kilo, w oczy świeci mi trzy tysiące watt, przed sobą mam sto osób orkiestry, dyrygenta, który albo dyryguje porządnie, albo kreśli kółka, i otchłań widowni, dla której śpiewam i gram. Czyż to nie skomplikowane zajęcie? - pyta śpiewak operowy WIESŁAW OCHMAN.

Zimą, dwa lata przed wybuchem wojny, na warszawskiej Pradze przyszło na świat niemowlę płci męskiej z błoną płodową na główce. Wróżba, że kto "w czepku urodzony" będzie szczęśliwy, spełniła się. W dzieciństwie Wiesław Ochman, jak to chłopak, kopał piłkę i bębnił na perkusji, lecz wrażliwy na kolory, światło i widoki, uczył się w szkołach plastycznych. Los pokierował go ku ceramice i takie też studia ukończył w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (1960) broniąc pracy magisterskiej Wpływ dwutlenku cyrkonu na mącenie szkliw ceramicznych. Kaflarnia pod Opocznem po dziś dzień pracuje wedle opisanej tam przez niego technologii; w 2007 roku został doktorem honoris causa macierzystej uczelni. Recenzentami doktoratu byli profesorowie Akademii Muzycznej w Katowicach i... Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Ochman bowiem z powagą i zaangażowaniem uprawia malarstwo. Profesjonalne podstawy tej sztuki dał mu Czesław Rzepiński, wieloletni rektor krakowskiej ASP. Przyjaźń łączyła go ze Zdzisławem Beksińskim i Jerzym Duda-Graczem, wiąże z Franciszkiem Maśluszczakiem i rzeźbiarzem Bronisławem Chromym. Jest niepoślednim znawcą malarstwa i cenionym w branży kolekcjonerem; obrazy - przeważnie polskich artystów - gromadzi od półwiecza (zob. wywiad dla "Gazety Wyborczej" z 11-13 IV 2009 Panie Ochman, jest pan dobry albo głupi). Posiada pokaźny zbiór portretów (także własnych), sam maluje pejzaże, hiszpańskie mariny w słońcu Południa, dziwne martwe natury. Wyjaśnia, że przebywa w pomieszczeniach zamkniętych - teatrach, salach koncertowych, pokojach hotelowych, więc - gdy tylko może - napawa się widokiem drzew, kwiatów, zbóż, morza. Że lata studiów spędził na rysowaniu trójkątów i kółek, więc nie cieszy go abstrakcja. W książce o Ochmanie Tonacje sławy (Kraków 2006) jej autor Jerzy Skrobot, dziennikarz i kierownik galerii, zamieścił reprodukcje obrazów sławnego tenora. Tenor daje się namawiać na wernisaże (miał ich ponad siedemdziesiąt), ale prac nie sprzedaje. W obawie, jak wyjaśnia, by przyjaciele malarze nie zaczęli śpiewać. Żart, uśmiech i błyskotliwa anegdota to znaki rozpoznawcze artysty - obok głosu, w którym słychać "miękkość i wewnętrzną pogodę, charakteryzującą ludzi szczęśliwych", jak to określił Wacław Panek.

Tadeusz Deszkiewicz'nazwał go rodzimym Cavaradossim, bo śpiewa i maluje, a rolę tę w Tosce grywał (świetnie) nie raz. "Opera to jest praca, a malarstwo kocham" wyznał kiedyś; później wyznanie złagodził na: "Śpiew to moje życie, a malarstwo jest pasją". I uzasadniał: "Malarstwo to bodaj najbardziej osobista wypowiedź artystyczna. Może całkiem swobodnie wykreować swój własny świat, niewiele jest ograniczeń, których nie mogłoby przezwyciężyć. To wolność oszałamiająca, której nie miałem w śpiewie".

Śpiewać zaczął w studenckim teatrzyku, potem w ognisku muzycznym na lekcjach z Gustawem Serafinem, ojcem znanego organisty Józefa Serafina. Spotkanie tak mądrego pedagoga z pewnością było szczęściem; Ochman zawsze to podkreśla. Podczas studiów hasał też w Zespole Pieśni i Tańca AGH "Krakus", najchętniej w parze z koleżanką z Wydziału Ceramicznego Krystyną Więckowską. Została jego żoną - i w jej osobie znów znalazł szczęście. Kiedy w marcu 1975 roku zadebiutował triumfalnie w Metropolitan Opera legendarnie trudną rolą Arriga w Nieszporach sycylijskich Verdiego, kibicująca rodakowi polonijna prasa Krystynę Ochanową nazwała "matką zwycięstwa". Pisano, iż tenorem z pewnością być nie łatwo, a co dopiero żoną tenora, której przypada łączyć cechy przyjaciela, rzecznika, krytyka, szpiega dokonującego potajemnych nagrań występów, psychologicznego pogotowia ratunkowego i obstawy. Pani Ochmanowa wszystkie te cechy odnalazła w sobie i rozwinęła. Dochowali się dwojga dzieci i pięciorga wnuków.

Pierwszy sukces Wiesław Ochman odniósł na organizowanym przez krakowską rozgłośnię Polskiego Radia i "Echo Krakowa" konkursie "Szukamy młodych talentów" (1958); następny, w tym samym roku - na Ogólnopolskim Przeglądzie Studenckich Zespołów i Solistów w Szczecinie. W "Kurierze Szczecińskim" ukazał się wówczas artykuł: Czyżby przyszły Kiepura? Dwudziestoletni student z Krakowa rewelacją Przeglądu. Z dyplomem inżyniera ceramika w kieszeni, za radą profesora Serafina rozesłał listy do teatrów z zapytaniem, czy nie potrzebują tenora. Potrzebował tylko Bytom... I oto zaśpiewał na scenie, a właściwie zza sceny: Muezzina w Casanovie Różyckiego. Poważny debiut w roli Edgara w Łucji z Lamermoor nastąpił 24 czerwca 1960 roku. Tylko "Trybuna Mazowiecka" wykazała czujność zamieszczając notatkę Polski Caruso? Dyrektor Opery Śląskiej Włodzimierz Ormicki obsadzał Ochmana w kolejnych premierach: w Złotym koguciku Rimskiego-Korsakowa (królewicz Gwidon), Marcie Flotowa (Lionel), Traviacie (Alfred), Werterze Masseneta (rola tytułowa), Napoju miłosnym Donizettiego (Nadir). Za Maksa w Wolnym strzelcu (1962) chwalił go na łamach "Teatru" Jerzy Macierakowski.

"Gdybym został wtedy zaangażowany do innego teatru niż Opera Śląska, nie wiem, czy w ogóle bym śpiewał" twierdzi Ochman. Czyli znowu miał szczęście. I właśnie tam, w Bytomiu, w marcu 2007 roku obchodził niebywale radosne siedemdziesiąte urodziny. Trwały osiem dni. Zaczął je koncert kameralny, zakończył - galowy z udziałem młodych artystów (zawsze popiera i gdzie może angażuje młodych), Chóru Opery Śląskiej oraz Baletu i Orkiestry pod batutą pięciorga dyrygentów. Jubilat był dowcipnym gospodarzem wieczoru i śpiewał. Oglądano wystawę dokumentującą 47 lat jego muzycznej aktywności i jego obrazy. Przez tydzień grano przedstawienia, jakie w latach 1999-2006 w Operze Śląskiej wyreżyserował: Don Giovanniego, Traviatę, Carewicza, Eugeniusza Oniegina, Borysa Godunowa i Carmen.

Na drogę wiodącą do wypełnionego po brzegi jubileuszu, wstępował przecież z ostrożnością. Po trzech latach śpiewaczej pracy w Bytomiu, sezon 1963/1964 spędził w Operze Krakowskiej. Kierował nią naonczas Kazimierz Kord i wystawił Hagith Szymanowskiego, a Ochman upamiętnił się odpowiedzialną rolą Młodego Króla. Propozycję dyrektora Opery Warszawskiej Bohdana Wodiczki, by przeniósł się do stolicy, potraktował z rezerwą. Ale Wodiczko rzekł mu: "Niech pan nie słucha, co będą szeptać za plecami zawistni koledzy. Proszę zawsze patrzeć w przód". Sam, wizjoner, stosował się do tej maksymy i zanim otwarto odbudowany Teatr Wielki, dla którego przygotowywał repertuar i zespoły, przestał być dyrektorem. Ochman solistą pozostał; w spektaklu Halki danym w serii inauguracyjnych premier zaśpiewał Jontka (21 XI 1965), a obecny na uroczystościach korespondent londyńskiego "Times'a" ocenił, iż tenor ten może śmiało stawać na każdej scenie operowej świata.

Ochman stworzył jeszcze w Warszawie kreację Fausta w pamiętnej inscenizacji Czechów, reżysera Ladislava Śtrosa i Josefa Svobody (1966), a potem, jak przepowiedział brytyjski krytyk, otworzył się przed Polakiem świat.

Zaczęło się w styczniu 1967 od Turiddu (po niemiecku) w Rycerskości wieśniaczej w NRD-owskiej Staatsoper w Berlinie, i zaraz potem był Zachód: najpierw wynikłe z krajowych zobowiązań występy w wiedeńskiej Staatsoper w wystawionej tam Halce i seria koncertów dla polonijnych środowisk w Stanach Ziednoczonych i Kanadzie, a następnie Alfred w Tra-

viacie na letnim Festiwalu Operowym w Monachium (1967) - obok Dietricha Fischer-Dieskaua jako Germonta i Teresy Stratas - Violetty (która przyleciawszy prosto z Nowego Jorku zemdlała w trakcie głównej arii) - oraz siedemnaście razy po rosyjsku zaśpiewany Leński w Eugeniuszu Onieginie na festiwalu w Glyndebourne (1968), między Elisabeth Sóderstróm - Tatianą i Kimem Borgiem - Grieminem. Na kontrakt (wciąż odnawiany) schwyciła go Opera w Hamburgu; w 1997 roku, trzydzieści lat od debiutu na tamtej scenie, żegnał hamburską publiczność wieczorem pieśni polskich i rosyjskich, z często towarzyszącą mu w recitalach Heleną Christienko. Postępował z głosem rozważnie i starał się nie śpiewać częściej niż raz lub dwa w tygodniu. Niemniej zdarzyło się, że gdy z Ameryki zmierzał do Wiednia na nagranie Jenufy i lot uległ opóźnieniu, na lotnisku w Londynie myślał, że umrze ze zmęczenia. Przetrzymał. I w sumie żaden bodaj z polskich artystów nie zdołał wystąpić w różnych teatrach i na estradach Europy i Ameryki więcej razy niż on, ani nagrać więcej płyt: ich liczba przekroczyła pół setki, wiele wydała Deutsche Grammophon, a także Philips, EMI, Decca, Supraphon, Erato, Naxos i firmy polskie. Wykonywane przez Ochmana partie operowe i oratoryjne idą w dziesiątki, od nazwisk dyrygentów, z którymi nagrywał, ćmi się w oczach. To Marek Janowski (arie z oper Verdiego i Pucciniego), Eu-gen Jochum (Msza d-moll Brucknera, Catulli Carmina Orffa), Rafael Kubelik (Stabat Mater Dworzaka, IX Symfonia Beethovena), Claudio Abbado (Waisenhausmesse Mozarta), Vaclav Neumann (Rusałka Dworzaka), Mścisław Rostropowicz (Wojna i pokój Prokofiewa), Charles Mac-kerras (Jenufa), Jerzy Semkow (Halka Moniuszki, III Symfonia Szymanowskiego), Antoni Wit (Siwa mgła Kilara, Harnasie Szymanowskiego), Henryk Czyż i Krzysztof Penderecki (Dies irae i Te Deum Pendereckiego). Jego interpretację roli Narrabotha w Salome Straussa upodobało sobie kilku mistrzów batuty. Nagrał tę operę live w Monachium (1971) pod Ferdinandem Leitnerem, (płyta w serii "Legendary Recording"), jak również pod dyrekcją Karajana z Wiedeńskimi Filharmonikami i z Hildegard Behrens w roli tytułowej. Dokonał też radiowo-telewizyjnej rejestracji Salome dla włoskiej RAI pod Zubinem Mehtą (1971) oraz pod batutą Karla Bóhma (live z Opery Hamburskiej) i jego syna Karla Waltera (wideo z Wiednia).

Miał szczęście, że spotkał Karla Bóhma. Wielki dyrygent osobiście zaprosił go na przesłuchanie. I Requiem Mozarta pod jego batutą z udziałem Ochmana stało się wydarzeniem fonograficznym (1970). Odtąd chętnie i długo powierzano Ochmanowi role mozartowskie. Jego Ottavio w Don Giovannim (Hamburg, Glyndebourne, Mannheim) bywał draśniętym w swym honorze oficerem, nie ciamajdą, jak zazwyczaj figurę tę interpretowano. Tytułowego Idomenea, wśród doborowej obsady kreował pod Bóhmem na festiwalach w Salzburgu (1973, 1976), a w 1977 roku z 83-letnim młodym człowiekiem, jak mawiał o Bóhmie, nagrywał jeszcze tę operę w Dreźnie. Kiedy w 1991 roku edycja - w barwach Deutsche Grammophon - ukazała się w wersji kompaktowej, Józef Kański chwalił, że Polak śpiewa wspaniale i że król Krety w płytowym ujęciu Ochmana "tchnie szlachetnością". W roku 1989 w San Francisco, gdy w III akcie wyjawiał ludowi imię żądanej przez Neptuna ofiary, czyli własnego syna Idamante, dla spotęgowania napięcia zmieniał głos; w relacji zdumionych krytyków śpiewał dwoma głosami! W tytułowego cesarza z Łaskawości Tytusa wcielał się na Festiwalu Operowym w Monachium, rolę Tarnina w Czarodziejskim flecie kreował na oczach ośmiu tysięcy widzów Festiwalu w Orange (1981).

W Salome z biegiem lat zaczął wykonywać już nie partię Narrabotha, lecz Heroda (San Francisco, Sewilla w 1995). Jego pierwszy Herod, w Houston (1987), miał wieniec na kędziorach, nagi tors i czterometrowy tren u królewskiego płaszcza. Ochman uczynił go mężczyzną w sile wieku, przesądnym i namiętnym. Kiedy wołał "Zabijcie tę kobietę!" sam trzymał miecz, a Salome rzucała się ku niemu napotykając na ostrze. Stał się zatem jedynym w dziejach teatru operowego Herodem, który zadawał śmierć Salome. Zawsze szukał sposobów, by graną postać uczynić wyrazistą i logiczną w czynach. Potrafił nakreślić interesujący portret psychologiczny każdej z nich. Jego Dymitr w Borysie Godunowie danym na otwarcie sezonu w Metropolitan Opera (1977) - skądinąd pod batutą Kazimierza Korda - miał cechy amanta z Hollywood (kreację tę śpiewak powtórzył w Atlancie, Memphis, Dallas i Chicago). W tej samej roli w Paryżu (1980, w reżyserii Josepha Loseya) przedstawiał ułomnego frustrata, w Genewie (1981) - psychopatę, w berlińskiej Deutsche Oper (1995, w przenoszącej akcję we współczesność reżyserii Gótza Friedricha) prowadził przebiegłą grę polityczną.

Zaczynał od klasycznych tenorowych partii włoskich, jak - z nie wspomnianych dotąd - Książę Mantui, Ernesto w Don Pasąuale, nawet Alvaro w Mocy przeznaczenia (1983). Na szczyty międzynarodowego uznania wyniosły go z pewnością role w operach słowiańskich. Zwłaszcza czeski repertuar Ochmana bardzo jest bogaty. Zaczął ów rejestr Janek w Sprzedanej narzeczonej (Dusseldorf 1968); nagrana Rusałka rozeszła się w świecie w 480 tys. egzemplarzy i znalazła na liście dziesięciu najlepszych płyt roku 1987. Wielokrotnie angażowano go do roli Lacy w Jenufie (Berlin, Genewa, San Francisco, Buenos Aires 1985-1994), nie mówiąc o koncertowym wykonaniu w Carnegie Hall (1988) i płytowej kreacji uhonorowanej amerykańską nagrodą "Grammy". W dziełach oratoryjnych Dworzaka (Święta Ludmiła, a przede wszystkim Stabat Mater) bywał niezastąpiony, postać Borysa w Katii Kabanowej w Met (1991) wykreował świetnie.

Ochman śpiewa po włosku, czesku, niemiecku i rosyjsku, i choć dla Polaka - przypomina - są to wszystko języki prawdziwie obce, słuchacz nie powinien tego zauważać. Z partii rosyjskich przez parę sezonów śpiewał Hermana w Damie pikowej (Lille, San Francisco 1984-1987). W Chowańszczyźnie grał najpierw młodego Księcia Chowańskiego (Hamburg 1974), potem, jako Książę Golicyn, odnosił bezprecedensowe - nawet jak na jego pełną blasku karierę - triumfy. Najpierw w ramach festiwalu Musorgskiego w La Scali (1981) w przejmującym symboliką bezwzględnej tyranii przedstawieniu Jurija Lubimowa i Dawida Borowskiego, potem w Met (1985), skąd przedstawienie, w najlepszej z możliwych obsadzie w dniu 26 marca 1988 roku pod dyrekcją Jamesa Conlona, było transmitowane przez radio na całe Stany Zjednoczone i Kanadę. Na koniec jego Golicyn zawitał do Barcelony (1989). Dodajmy, iż śpiewał też Szujskiego w Borysie Godunowie z Samuelem Rameyem i Martti Talvelą, a jeszcze w 1969 roku wystąpił z włoską orkiestrą RAI w roli Don Juana w Kamiennym gościu Dargomyżskiego.

Na liście dzieł niemieckich z udziałem Ochmana nie brak rarytasów. W Berlinie Zachodnim wykonał czołową partię tenorową w operze Columbus Wernera Egka na koncercie pod batutą kompozytora z okazji jego siedemdziesiątych urodzin (1971). Był też Egistem w Elektrze Straussa pod dyrekcją Karajana (1977) i Florestanem w Beethovenowskim Fideliu w Lille i Houston oraz Fritzem w Der ferne Klang Schrekera w Brukseli i Wiedniu (1988-1991). Ba, od 1980 roku śpiewał Wagnera, mianowicie partię Eryka w Holendrze tułaczu (Festiwal w Orange, Berlin, Tuluza). "Wreszcie oddał sprawiedliwość tej lekceważonej na ogół postaci" pisano. W San Francisco (1988) Holender z Ochmanem szedł w inscenizacji Jean-Pierre Ponnelle'a. Trwała trzy i pół godziny bez przerwy - jako koszmar senny Eryka, który w halucynacjach widział Sentę wśród cza 1981arownic we władzy szatana. Wszystko bladło wraz ze świtem.

Powszechnie chwalony za świadome aktorstwo zwykł wtrącać się w koncepcje reżyserów i oni to doceniali. Miał dobre warunki sceniczne - uwodzicielskie spojrzenie i zgrabną sylwetkę. Wykorzystała to zachodnio-niemiecka telewizja. Po duetach z oper i musicali z urodziwą Urszulą Koszut-Okrutą (1968), zagrał Leńskiego w filmowej wersji Eugeniusza Oniegina (1971) i w sfilmowanej operetce Lehara Carewicz (1974), tytułowego bohatera zakochanego w Soni - Teresie Stratas, największej z osobowości artystycznych, jakie Ochman spotykał w operowym życiu. Polskiej publiczności film ten pokazała TVP dopiero podczas Świąt Bożego Narodzenia w 1992 roku. Na żywo mogliśmy słynnego tenora oklaskiwać w warszawskim Teatrze Wielkim w grudniu 1976 we wspaniałym przedstawieniu Toski z Teresą Żylis-Garą oraz w lipcu 1979 w rolach Don Josego i Turiddu ("piękny, swobodnym strumieniem płynący śpiew", "prawdziwy, żywy teatr" - wedle relacji Józefa Kańskiego). Jeśli chodzi o polski repertuar operowy, odnotujmy udział Ochmana w Strasznym dworze (Stefan) wystawionym w Bonn przez Jana Krenza (1979) i w Królu Rogerze: premierach Borys w Katii Kabanowej, Metropolitan Opera 1991 opery Szymanowskiego w Buenos Aires (1981) i w Londynie (1990) oraz w nagraniu z WOSPR pod dyrekcją Karola Stryi dla Marco Polo (1995), które potem znalazło się w katalogu Naxosu.

W wykonaniach Pendereckiego Dies irae, Polskiego Requiem, Te Deum, Siedmiu bram Jerozolimy brał udział pd.Perugii (1967) przez Waszyngton, Berlin, Drezno, Lipsk, Kopenhagę, Warszawę po Wiedeń (2000). Na wczesnej płycie z polskimi ariami operowymi nagranej ze Zdzisławem Górzyńskim (PN SXL 0972) znalazły się fragmenty oper nie tylko Moniuszki, również aria Wacława z Marii Statkowskiego, Kirkora z Goplany Żeleńskiego, Domana z Legendy Bałtyku Nowowiejskiego; poza nim nikt po nie wówczas nie sięgał. Ochman zastanawia się: "niepodobieństwem jest poznanie wszystkich utworów i zaśpiewanie wszystkiego. A każdy nowy utwór działa na mnie tak, jakbym się odradzał. Ciągle nasuwa mi się pseudopoetyckie z pewnością, lecz natrętne w mych myślach porównanie:

muzyka to jakby wspaniały, bezkresny ogród, a ja idę i wciąż napotykam nowe kwiaty". Rzeczywiście - patrząc na afisze i okładki płyt Ochmana wymieniać można wiele jeszcze utworów: Kodaly'a, Liszta, Haydna, Mendelssohna, Johanna Straussa, Monteverdiego, Gablenza...

Ochman umie się cieszyć: tym, że w La Scali są garderoby Toscaniniego i Carusa tudzież loża w której siadywał Verdi. Że Książę Golicyn ma do śpiewania (w wersji Szostakowicza) dużo wysokich nut. Że na wspaniałej "Praskiej Wiośnie" podczas nowej "wiosny ludów" Europy Środkowej (1990) śpiewał pod dyrekcją Leonarda Bernsteina Odę do radości w IX Symfonii. Że na skromnym konkursie wokalnym im. Ludomira Różyckiego w Gliwicach dla uczniów średnich szkół muzycznych, gdzie w tym roku przewodniczył jury, słyszał tak piękne głosy i odczuł tak gorącą pasję śpiewu.

Czasem jednak się zżyma. Zbiera recenzje. Czyta. Pyta. "Czy krytyk zna prawa sceny? Wychodzę uszminkowany, w kostiumie ważącym piętnaście kilo, w oczy świeci mi trzy tysiące watt, przed sobą mam sto osób orkiestry, dyrygenta, który albo dyryguje porządnie, albo kreśli kółka, i otchłań widowni, dla której śpiewam i gram. Czyż to nie skomplikowane zajęcie?".

Wiele robi dla innych. Na prośbę polskiego komitetu Funduszu Daru Narodowego przy Kongresie Polonii Amerykańskiej zgromadził obrazy ponad osiemdziesięciu malarzy. Objechał wtedy kraj, odwiedził pracownie artystów, wybierał płótna, "dary serca i talentu". Wystawiono je w Konsulacie RP w Nowym Jorku; aukcja przyniosła około stu tysięcy dolarów (1991) - przeznaczono je dla szkolnictwa w Polsce, na stypendia, podręczniki, nauczanie języków. Odtąd niemal co rok urządzał tam podobne aukcje łączone z koncertami. W roku 1998 zebraną wysoką kwotę przekazał dla Domu Muzeum Adama Mickiewicza w Wilnie - wieszczowi na dwusetne urodziny; pozostaje nadal najhojniejszym sponsorem tej placówki. W kraju urządza koncerty charytatywne i okolicznościowe. Występuje w nich sam w otoczeniu młodych śpiewaków; na przestrzeni trzech lat koncertowało przy Ochmanie 178 osób. W ten sposób wspiera fundacje medyczne (szpitali w Zawierciu, Zabrzu i Katowicach), stowarzyszenie "Nasza Częstochowa", Operę Śląską. Ma liczne nagrody

i odznaczenia. Dzieci przyznały mu "Order Uśmiechu" a UNICEF tytuł Ambasadora Dobrej Woli. Przed rokiem został doktorem honoris causa Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu.

Nadzwyczaj ujął mnie tym, że latem 2008 roku pojechał z koncertem poświęconym Janowi Kiepurze na festiwal Przystanek Woodstock do Kostrzyna nad Odrą, który gromadzi po trzysta tysięcy wyznawców zupełnie innej muzyki. Telewizja pokazała szczęśliwego Wiesława Ochmana, który żartuje i śpiewa Brunetki, blondynki w otoczeniu tatuowanych przebierańców w kolczykach, o malowanych kolorowo twarzach i fryzurach irokezów, a oni patrzą na niego z podziwem i szacunkiem.nie i stara

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji