Artykuły

Kompleks Edypa

Teatr Telewizji bardzo ambitnie rozpoczął nowy sezon wystawieniem "Króla Edypa" Sofoklesa w reżyserii Jerzego Gruzy. Było to jedno z najlepszych przedstawień, jakie widzieliśmy na szklanym ekranie, między innymi dlatego, że dzięki nowemu przekładowi oraz wyeliminowaniu antycznych prześcieradeł, w które zwykle przebierają się na takie okazje aktorzy, można się było dowiedzieć, o co naprawdę chodziło z tym Edypem. Mówiła o tym sama sztuka, w nieco mniejszym stopniu słowo wstępne doktora Stefana Treugutta. Doktor Stefan Treugutt, którego przedmowy do sztuk telewizyjnych są niekiedy ciekawsze niż same sztuki, tym razem wysunął tezę dosyć dyskusyjną, a mianowicie, że Sofokles przywalił swego bohatera taką kupą nieszczęść po to, aby na tym przykładzie umacniać hart ducha w starożytnych Grekach. Tragedia Edypa miała więc być czymś w rodzaju szczepionki uodparniającej, obejrzawszy ją Grek winien być przekonany, że wszystko, co może go spotkać jest fraszką w porównaniu z tym, co spotkało Edypa.

Nie bardzo wierzę w możliwości takiej terapii. Niedawno przeczytałem w gazecie, że pewien 69-letni ślepy starzec w Bydgoszczy wpadł do kanału, skąd wydobyli go przechodnie, usłyszawszy jego wołanie o pomoc. Jak widać więc nawet własna - nie zaś obejrzana w teatrze - zgrzybiałość i kalectwo nie odbierają człowiekowi sił, aby bronić się przed nieszczęściem jeszcze gorszym. Jedynym człowiekiem, który z nieszczęść czerpał siłę i satysfakcję, był Hiob, ale Hiob liczył na żywot wieczny, na który nie liczył Edyp, czując się wyklętym. Obecnie zaś również postawa Hioba staje się coraz rzadsza nawet wśród osób duchownych i kiedy - znów według doniesień prasy - dziewięć sióstr zakonnych w Rawiczu zatruło się muchomorem sromotnikowym, odwieziono je spiesznie do szpitala, nie upatrując w fatalnym wypadku szczególnego aktu łaski niebios. Nieszczęście - swoje lub cudze - może hartować tylko wówczas, kiedy dokładnie wiadomo, że nie może nas już spotkać nic gorszego. Byłby to jednak pogląd pesymistyczny, zakładający, że pomysłowość losu jest ograniczona. Tymczasem wiemy, że spotkać nas może absolutnie wszystko i nie ma pod tym względem żadnych ograniczeń, a jedno nieszczęście nie zabezpiecza przed drugim.

W "Królu Edypie" natomiast jedna rzecz jest wstrząsająca: koncepcja winy. Edyp wie, że zabije ojca i będzie płodził dzieci z własną matką. Czyny te wydają mu się obrzydliwe i podejmuje wszystkie środki, aby ich nie popełnić. Opuszcza ojca, aby go nie zabić. Żeni się w odległym kraju z obcą kobietą, aby nie posiąść matki. Lecz kiedy, na skutek wyroków losu, okazuje się, że człowiek, którego zabił, był jego ojcem, a kobieta, z którą żyje, jest jego matką, czuje się winny i grzeszny. To jest właśnie w "Królu Edypie" najpotworniejsze. Współczesny człowiek nie przyjąłby tego wszystkiego do wiadomości. Dla każdego z nas bowiem kryterium oceny moralnej czynu jest jego intencja. Jeśli nie chciałem zabić ojca, a zabiłem go przypadkiem, nie wiedząc, kim jest - nie jestem ojcobójcą. Jeśli nie chciałem żyć z matką, a żyję z nią nieświadomie - nie popełniam kazirodztwa. Przestępcze mogą być jedynie czyny uświadomione, w przeciwnym wypadku nawet sądy zachowują się oględnie.

Sądy, ale nie los. I w tym właśnie, niestety, Sofokles ma rację. Przed wojną kursowało powiedzonko: "kto z Łodzi pochodzi, ten sam sobie szkodzi". Nikt nie ma specjalnej ochoty pochodzić z Łodzi, ale niektórym przecież to się zdarza. Niedawno przeczytałem także zdanie byłego doradcy Kennedy'ego, Teodora Sorensena, o stanie Nebraska w USA: "jest to stan stary, niemodny, nadaje się tylko do tego, aby stamtąd pochodzić, lub wrócić tam przed śmiercią". Mimo to Nebraska ma milion czterysta tysięcy stałych mieszkańców, zupełnie niczemu niewinnych.

Po co o tym piszę? - Z rozmaitych powodów, z których najbłahszym jest ten, że niedawno kupiłem pudełko czekoladek deserowych firmy "22 Wedla" (bo chyba tak powinna się nazywać fabryka, o której wszyscy wiedzą, że jest Wedlem, a nosi nazwę "22 lipca") i dałem je znajomej.

- Jakie ładne! - ucieszyła się znajoma.

Rzeczywiście, pudełko było ładne, opakowane w celofan, pod celofanem była jeszcze tektura, pod tekturą celofanowa serwetka z napisem "E. Wedel", pod serwetką pergamin, a w pergaminie czekoladki, każda w papierku, a niektóre w srebrnej folii. - Jakie smaczne! - ucieszyła się znajoma, kiedy zjadła czekoladkę. - Na pewno jest to jakiś transport odrzucony z eksportu. - Możliwe - zgodziłem się i nagle włosy zjeżyły mi się na głowie. W tym bowiem momencie zrozumiałem Edypa.

Nie jest ważne, czy kupione przeze mnie pudełko czekoladek rzeczywiście przeznaczone było na eksport. Pudełek takich jest na mieście wiele i nie wydaje się możliwe, żeby "Wedlowi" tak ciągle odrzucano jego wyroby. Ważne jest natomiast to, że inne wytłumaczenie prostego faktu przyzwoitej produkcji nie przychodzi nam do głowy. No, bo powiedzmy sobie szczerze: gdyby nie było na rynku tych ładnych pudełek, a czekoladki sprzedawano by na wagę, w szarych papierowych torbach, to byśmy ich nie kupowali? - Kupowalibyśmy i może jeszcze bylibyśmy zadowoleni, że w ogóle można je dostać. Myśl zaś o tym, że fabryce chciało się dla mnie, zwyczajnego krajowego konsumenta, owijać swoje wyroby w te różne papiery, ozdabiać i przystrajać, wydaje nam się dzika. Już prędzej wierzymy, że wyrób ten istotnie wydał się niedoskonały mieszkańcom Mozambiku czy Wenezueli, i dlatego trafił do naszych rąk, jak będące co jakiś czas do nabycia w kioskach zapalające się zapałki, z etykietami w obcych językach.

Edyp nie zrobił nic złego, ale uwierzył, że jest gorszy. Jest to znacznie groźniejsza społecznie forma kompleksu Edypa niż opisywane przez Freuda niepokoje erotyczne niemowląt, gdy mama wychodzi z łazienki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji