Artykuły

Teatr pod Lupą

Czwartek godzina 18. Ścisk w holu Kameralnego. Fanów i fanki Krystiana Lupy rozpoznaje się po rumieńcach na twarzach i jasnym wejrzeniu ludzi spokojnych o sukces. Scenę zalewa szarość. Aktorzy są spokojni. Mają ustawiony każdy palec u nogi, ćwiczyli przez wiele miesięcy. Perfekcjonizm.

Długa scena rodzinnego obiadu i świetna Olszewska. Wyrazista, śmieszna, inna. Patrząc na nią myśli się: solą teatru jest aktor. Kropka!

Godzina 20. Pierwsza przerwa. W holu zainstalowano bufet. Nie dziwię się. Czeka nas niezła podróż w czasie. A potem podróże nocnymi tramwajami do domów.

Spektakl. Lupa poddaje torturze jednego ze swoich ulubieńców. Skazuje go na kilkunastominutowy monolog przy prawie zaciemnionej scenie i zupełnie ciemnej widowni. Przymykam oczy. Aha! Zapominałam napisać, że w pierwszej części przedstawienia aktorzy dostali na obiad prawdziwe mięso i budyń waniliowy. Sprawdziłam przez lornetkę. Podobno kuchmistrzyni jest fanką Krystiana Lupy.

Druga przerwa. Ludzie kupują pepsi colę w puszkach. Rozmowy: Chcesz orzeszka? Weź mi czekoladę. Kto chce chipsa...?

Trzecia przerwa. W bufecie zabrakło pepsi.

Spektakl. Scena zamiera. Ciemno, coraz ciemniej. Powoli wszystko mi się zamazuje... Jezus Maria! Nie wiem czy Paweł Miśkiewicz przez pięć minut ubierał kalesony, czy też były to halucynacje.

Godzina wpół do jedenastej. Wychodzenie z sali trwa równie długo, jak spektakl. Czynne jest tylko jedno wyjście. W drugim rozłożona jest Yamaha, na której w czasie przedstawienia przygrywał Stanisław Radwan. Nie zdążył zarejestrować muzyki. Wiem na pewno, bo dwa dni wcześniej awanturę wokół tego faktu podsłuchała pewna wścibska reporterka z Radia Kraków.

Piątek godzina 17. Przed spektaklem ludzie nerwowo gryzą orzeszki i cukierki. Nierozsądni. Przyjemności trzeba sobie dawkować. Kurtyna. W dalszym ciągu babranina we własnym ego. To nie Rilke i jego książka "Malte" - to Lupa, który Rilkemu dopisuje dziwne apokryfy.

Przerwa. Pani P. - wyśmienity naukowiec - twierdzi, że "Malte" na próbach był ciekawszy, ale, broni spektaklu, Lupa jest jedynym twórcą - usiłuję w rozmowie wynaleźć coś pozytywnego - który kompletnie nie liczy się z publicznością. Ma ją po prostu w nosie. Ależ skąd! - naskakuje na mnie młodziutka teatrolożka lupolożka. - Widziała pani tę scenę ze ślepym kamerdynerem nalewającym wino? Lupa kilkakrotnie ją powtórzył, żeby ludzi rozbawić. Klasyczny kontrapunkt.

Na scenie ciemno i cicho. Aktorzy przemieszczają się krokiem skradającym. A potem jest na odwrót: jasno i głośno. Ludzie głośno śmieją się. Na przykład rozbawia ich tekst: "Boże pozwól nam przetrwać tę noc". Tymczasem Pani P. zmęczona wykładami śpi spokojnie.

Przerwa. Mój kolega T. znany krytyk mówi, że jestem blada i zaciąga mnie za kotarę przy drzwiach wejściowych. Wyjmuje piersiówkę z cytrynówką własnej roboty. - Masz, pij. To ci pomoże. Ja od wczoraj kuruję się. Inaczej bym nie przeżył.

Cały następny akt mam jasność w głowie. Te lupowe apokryfy nie są dobrą literaturą. Już nie mogę patrzyć na skradających się po scenie aktorów. Od piątej się skradają. Ani wyjść, ani zostać!

Przerwa. W bufecie został już tylko sprzedawca. Jem ostatni kawałek precla. Kupiłam dwa przed teatrem.

Spektakl. Dlaczego te dzieci łażą po scenie. Dochodzi dwunasta. Dawno już powinny spać!

Przerwa. Wydało się! Ślepy kamerdyner jest studentem PWST, a śmiali się jego koledzy. Kątem oka widzę, że teatrolożka dalej żywo gestykuluje.

Przerwa. Kilku fanów lupologów wyraźnie pobladło i wzrok im się zmącił...

Spektakl. Przez moment jaśniej. Patrzę na zegarek. Chryste Panie! Rozglądam się po widowni. Jak żyję czegoś podobnego nie widziałem. Ludzie śpią pokotem. Śpiący rycerze w służbie sztuki w poczekalni dworcowej. I wtedy przychodzi moment JEGO zemsty. Na proscenium wychodzi facet z maszyną do robienia dymu. Wszyscy kichamy i prychamy. Jesteśmy zagazowani. Mój sąsiad z prawej pan M. - reprezentant poważnego tygodnika, już do końca spektaklu przeciera oczy i nic nie widzi. Nie widzi, a siedzieć musi. Wyjść nie może, bo po jego stronie w drzwiach Yamaha ze Stanisławem Radwanem. Obliczam: wczoraj 3 i pół godziny. W tym czasie można by ekspresem pojechać do Warszawy i jeszcze z powrotem cofnąć się do Ursusa. Dzisiaj obiega 8 godzin... No więc, gdyby w Ursusie przesiąść się na Fergusona w tym samym czasie spokojnie można by przykolebać się do Krakowa...

Jest za cztery minuty pierwsza w nocy. Aktorzy wychodzą do ukłonów. Publiczność przez 8 minut niemrawo bije brawo. To nasza zemsta. A oni stają: poszarzali, poważni... Aktorzy Krystiana Lupy - wspaniali i pełni wiary. Nad nimi czuwają duchy Krzemińskiego, Hubnera, Swinarskiego - tych, którzy stworzyli ten najdziwniejszy z najdziwniejszych zespołów. Stoją pokorni. I wtedy pojawia się między nimi ON. Demiurg. Stwórca z zaróżowionymi policzkami. Spokojny odprężony Krystian Lupa. I stoi mało pokorny, obok pokornych.

Jest godzina 1.13. Odbieram płaszcz z szatni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji