Show must go on!
Co może stanowić podstawę działania w sztuce? Przekonanie o własnej wyjątkowości? To byłby niewątpliwie objaw choroby! - twierdzi JANUSZ GAJOS, którego oglądamy w "Dozorcy" Pintera w warszawskim Teatrze Narodowym
Rozmawiamy dwa dni po premierze "Dozorcy" Harolda Pintera w Teatrze Narodowym. Jak wypadła pierwsza konfrontacja przedstawienia z publicznością?
Janusz Gajos: Zawsze podkreślam, że przedstawienie powinno być niezwykle szczerą, inteligentną rozmową z drugą
częścią teatru, która współrealizuje jedną z najwspanialszych umów międzyludzkich... Spotkanie z publicznością jest dla każdego aktora momentem fascynującym. To jest chwila wyznań najszczerszych i oczekiwania na odpowiedź tak wrażliwą i szczerą, jakiej się oczekuje po wyznaniu miłosnym. Opowiadam o czymś nieuchwytnym. Nie wiem, jak wypadło to spotkanie. Musiałbym zerwać ową misternie przez wieki konstruowaną umowę i zacząć się dopytywać, a to byłoby nieporozumieniem. Bardzo lubię "słuchać" widowni. Słuchać, kiedy cały teatr wstrzymał oddech i trwa cisza mówiąca więcej niż najlepiej napisane słowa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to, o czym mówię i co robię, może być łatwo wrzucone w błoto przez każdego, kto ma złudne wrażenie, że tylko on chodzi pod pachę ze stwórcą wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych.
Kalkuluje pan efekty na etapie prób?
Tak, aktorstwo jest przecież rodzajem szlachetnej manipulacji. Przewidywanie, w którym kierunku może się potoczyć rozmowa z drugą częścią teatru, jest wpisane w nasze obowiązki. Uważam, że należy nawet sugerować coś w tej rozmowie. Po to przecież jesteśmy. Nazywamy się aktorami, czyli osobami działającymi.
Przyglądałem się panu chwilę po premierze i widziałem niepewność, niepokój... Zastanawiałem się, czy to był lęk o to, jak rola zostanie przyjęta?
... może to był jeszcze lęk Daviesa? Przecież Davies nosi w sobie wszystkie lęki ludzkości. Tak jak każdy z nas, boi się nieznanego. Tego, co przed nim... Stawia sierść na sztorc. Pięknie to się kończy u Pintera: "gdyby Davies mógł dojść do Sidcup"... Gdyby... Ale pewnie tam nigdy nie był i nigdy nie dojdzie...
Charakterystyczną cechą dramaturgii Harolda Pintera jest specyficzny dialog. Jakim wyzwaniem jest on dla aktora?
Wiadomo nie od dziś, że człowiek w rozmowie z drugim człowiekiem często celowo utrudnia porozumienie. Kiedy nie mówi - może powiedzieć prawdę. Ten paradoks jest ogólnie znany, ale bardzo trudny do przekazania. Rygory formalne wpisane przez Pintera w strukturę "Dozorcy" albo te, które zostały przypisane dramaturgowi pięćdziesiąt lat temu, czyli tzw. styl "Pinteresque" (sam autor przeciw temu protestował) nie muszą dzisiaj obowiązywać. Nie jestem pewien, czy trzeba się tak kurczowo trzymać tej samej stylistyki. Pauza jest wartością muzyczną i tak ją należy traktować, a wytrzymałość publiczności na ciszę i na bezruch trzeba kontrolować.
Jak to wyliczyć?
Gdyby to było proste, uprawianie jakiegokolwiek zawodu artystycznego nie miałoby najmniejszego sensu. Instynkt, wrażliwość na rytm pomagają w podjęciu decyzji. To tak, jakby zapytać pianistę czy wie, z jaką siłą uderza forte. Z taką, jaka jest potrzebna.
Do dialogu potrzebny jest jeszcze partner na scenie, który musi na pańską pauzę odpowiedzieć...
Miałem 20 lat i za sobą dwie nieudane próby zdawania do szkoły teatralnej, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z "zakazanym" jazzem na jam session we Wrocławiu. Mój kolega zaczął od niechcenia wystukiwać na pianinie jakiś temat. Pozostali muzycy stopniowo zaczęli się do niego przyłączać... Grali razem 40 minut, chociaż nie znali się w ogóle i nie próbowali wcześniej ani razu! Pomyślałem wtedy, że byłoby wspaniale, gdyby teatr mógł się rządzić podobnymi prawami. Odbierać od partnera temat i przerobić go w swojej "improwizacji". Potem oddać ten temat koledze, żeby w pewnej chwili wspólnie zanurzyć się w tej muzyce aż po krańce zmysłów; oczywiście, cały czas biorąc pod uwagę rygor, jaki tą muzyką rządzi. Wymaga to wirtuozowskiego opanowania instrumentu, co w wypadku, kiedy gra się na samym sobie, jest niezwykle trudne. Jednak muszę panu powiedzieć, że przynajmniej dwa lub trzy razy udało mi się czegoś takiego dotknąć.
A jak się nie udaje?
Publiczność zapłaciła za bilety. Show must go on!
Gra pan w "Dozorcy" włóczęgę - trampa, charakterystyczny typ w kulturze, najbardziej kojarzony z filmowym wizerunkiem Charliego Chaplina.
Nie odwoływałem się do żadnego znanego typu. To jest uniwersalny everyman, oberwaniec, który idzie przez życie, przeczuwając być może bliski kres tej wędrówki. Z nieprawdopodobnych konfabulacji buduje swoją przeszłość, w teraźniejszości co chwila popełnia grzechy. Jak my wszyscy. Najczęściej grzeszy pychą. Bywa podłym donosicielem, intrygantem, tęskni za nieosiągalnym i boi się wszystkiego, co może za chwilę nastąpić - "nic co ludzkie nie jest mu obce". Odrobinę uwierało mnie językowe prostactwo wpisane w dialogi Daviesa. To z miejsca nadaje postaci jakiś określony status społeczny i tym samym umieszcza ją w większym czy mniejszym, ale niepotrzebnym realizmie. Dlatego pozwoliłem sobie na odstępstwa językowe. Davies powinien być ideą albo raczej symbolizować wszystkie egzystencjalne niepokoje.
...ale idea ma ręce, nogi i mówi ludzkim głosem.
Mówi ludzkim głosem, porusza się, przypomina człowieka, ale nim nie jest. Np. dużo w sztuce mówi się o tym, że Davies śmierdzi. Jak pan myśli? Czy z tego powodu aktor powinien śmierdzieć na scenie? Jeżeli tak, to należałoby ponieść wszystkie konsekwencje tego posunięcia. Może powinny być prawdziwe fekalia, wszy, zarazki, które mogłyby zainfekować publiczność itd.
Do jakiej konkretnej idei zbliżona jest postać Daviesa?
Do żadnej. Przedstawienie nie jest rozprawą filozoficzną. Po prostu razem z fikcyjnymi, chociaż żywymi postaciami, zastanawiamy się, co to jest, co nas spotyka każdego dnia po przebudzeniu. Czy cała otaczająca nas przestrzeń należy do nas? Jeżeli nie, to ile jej przeznaczono do naszego użytku? Czy słusznie postępujemy, zagarniając jej dla siebie coraz więcej? Słowem: jak żyć?
"Dozorca" zaliczany jest do Pinterowskich komedii zagrożeń. Jakie zagrożenia czyhają na pana bohatera?
Świat jest zagrożeniem dla Daviesa, a Davies dla świata. Oba te zjawiska dają czasem efekt komiczny.