Zupełnie nic
Recenzja powinna zamknąć się w jednym zdaniu: pan Lupa nie ma nam nic do powiedzenia, my jemu też. Ale rzecz jest poważniejsza. Dotyczy sensu - a raczej bezsensu powoływania takich prób niby-teatralnych przed oczy widza. I to pod szyldem teatru, który lata całe pracował na zaufanie publiczności, nie tylko jeleniogórskiej. Także za sprawą tegoż Krystiana Lupy, który tak udanie pokazał Witkacego "Nadobnisie i koczkodany".
Cóż stało się teraz? "Proponuję wam otarcie się o artystyczne i intelektualne kuglarstwo" - powiada Lupa w podejrzanym myślowo manifeście "Teatru zawieszenia", zamieszczonym w programie. Niestety, nie wyjaśnia po co?, z jaką refleksją? w jakim celu? Nie wyjaśnia, bo, podejrzewam, sam nie zna odpowiedzi. Gdyby tak było - przyniósłby ją spektakl.
Rzecz niby o okrucieństwie narzucania ról i niechcianych słów, pełna jest nieuzasadnionej biologii, autorskich skłonności do ekshibicjonizmu, bełkotliwa w słowie i środkach inscenizacyjnych. Nie pierwszy to raz niemożność nazwania wprost prawd odkrywanych po raz setny, rodzi efekt daleki od wszelkich sensów, także artystycznych.
Aktorzy, którym przypisano rolę współkreatorów tego skandalicznego wieczoru, błąkają się bezradnie wśród rzeczy i dźwięków, demonstrując wszelkie słabości warsztatowe. Nic dziwnego. Kręte są ścieżki, jakimi idą za swoim reżyserem. Tu gdzie doszli nie ma już nic. Jest tylko "wulgarne kłamstwo" w teatrze i o teatrze. Cytat wyjęty z tekstu. Jedyny sensowny.