Artykuły

Zajmująca proza życia

Jego sztukę "Nadzy i martwi" jako słuchowisko zrealizowało w doborowej obsadzie Polskie Radio. Ostatnio w Czytelni Kawy prezentowała ją grupa aktorów. Grzegorz Bartos, radomski prozaik i dramaturg, opowiada w Gazecie wyborczej - Radom o jednym z ostatnich swoich tekstów.

Dramat "Nadzy i martwi" napisałeś na podstawie własnych doświadczeń. Czy bez nich nie mógłby on powstać?

- Z mojego punktu widzenia - zupełnie nie. Akurat ja skłaniam się ku temu, aby przynajmniej wiedzieć o czym się pisze. Stąd robienie dokładnych dokumentacji, w przypadku innych utworów, a w przypadku tej sztuki - moje doświadczenie gasterbeiterowskie było bezpośrednią inspiracją. Nigdy w życiu nie zdobyłbym się na opowieść, która rozgrywa się w hotelu socjalnym w Dordrechcie, takim a nie innym, gdyby nie to, że przez jakiś czas codziennie rano budziłem się widząc nad sobą tą samą oderwaną hotelową tapetę. Przyznam, że jako czytelnik nie przepadam za literaturą, która powstaje w stylizowanych gabinetach, mówiąc oczywiście w przenośni.

Czy pisarz, artysta musi być blisko prawdziwego życia, aby mógł tworzyć? Sama wyobraźnia, to za mało?

- Oczywiście, wyobraźnia wystarcza, ale kolorytu, prawdy, esencji nie da się nią uzyskać, choć jest kilku pisarzy, którzy to potrafią. Ale to bardziej wyjątek potwierdzający regułę. Nie sądzę, żeby ambitny dwudziestoletni literat z Białegostoku potrafił napisać naprawdę mięsistą powieść o Radomiu, powiedzmy pod tytułem "Jestem z martwego miasta i jestem z tego dumny". Choć może równie ambitny autor science fiction z Bostonu, gdzie zresztą mamy swoich ludzi (emigrantów), dałby radę napisać kunsztowny tekst pod tytułem "Dead Town Society". Kto wie? Autor nie powinien być blisko prawdziwego życia, tylko żyć, po prostu. Dlatego całymi miesiącami nie piszę - samo życie jest zbyt zajmujące. Szczególnie wiosną.

Co skłoniło Cię do wyjazdu za granicę? I czy było to ciężkie przeżycie?

- Do wyjazdu za granicę, do Dordrechtu w Holandii, a było to dwa lata temu, skłoniła mnie oczywista potrzeba zarabiania w krótkim czasie większych pieniędzy niż mógłbym zarobić w Polsce. I jakkolwiek Eldorado wyjazdów na Zachód już się skończyło, to nadal - minimalna pensja holenderska do naszej minimalnej krajowej ma się tak jak kurs euro do złotego.

Nie nazwałbym też tego wyjazdu ciężkim przeżyciem z racji tego, że raczej swobodnie posługuję się angielskim, w Holandii bywałem już wcześniej, poza tym mam tam przyjaciół, których mogłem odwiedzać. Inną sprawą z kolei jest ciężar rozstania z rodziną, z tym, że wolałbym się z nikim nie dzielić intymnością i siłą tego doznania.

Natomiast puenta całej tej historii jest cokolwiek niesamowita - napisałem dzięki temu tekst, który zaprowadził mnie do Gdyni, był też prezentowany w Warszawie, zrealizowano słuchowisko, nasze czytanie ostatnio również było bardzo udane. Poznałem dzięki niemu kilka bardzo ciekawych osób. Czyli przewrotnie - warto było, choć prawdziwy profit przyszedł po powrocie, właśnie tutaj, w Polsce. Tak czy inaczej, jak napisała do mnie przyjaciółka z Hagi: "You beat the Dordrecht". Pokonałeś Dordrecht.

Postaci w "Nagich i martwych" są bardzo "krwiste". Czy mają swoich odpowiedników w rzeczywistości? A może trochę je podkręciłeś, aby robiły większe wrażenie?

- "Krwistość" postaci jest pewnego rodzaju aksjomatem w moim podejściu do pisania. Zawsze staram się, aby postacie były na swój sposób autentyczne, nawet jeśli powstały tylko w mojej głowie. W przypadku tekstu teatralnego wiele to również ułatwia, i reżyserowi, i aktorom, którzy bardzo lubią wchodzić w takie role. Bezpośrednich odpowiedników postaci opisanych w "Nagich i martwych" nie ma, ale faktycznie składają się z wielu autentycznych postaci. Można to nazwać "podkręceniem", ale to zwykły zabieg literacki. Ceną jaką za to płacę jest konieczność odpowiadania na pytania: którą jestem z opisywanych postaci. Żadną, aczkolwiek każda z nich żyje we mnie.

Nie boisz się tego, że swoim tekstem potwierdzasz stereotypy o polskich emigrantach?

- Pierwszym tytułem jaki chciałem nadać tej sztuce była "Ballada o Dordrechcie" (zwyciężyło jednak moje prywatne poczucie humoru - stąd "Nadzy i martwi"). Nie miałem wielkich ambicji, aby coś nią przekazywać. Pisałem ją pracując akurat na żoliborskim bazarze i powstawała właściwie jako forma odreagowania, w rzadkich wolnych chwilach. Ballada o Dordrechcie. Dwa lata temu. Tymczasem w ciągu tych dwóch lat przynajmniej w relacjach polsko-holenderskich rozpętała się awantura, niejednokrotnie opisywana w Gazecie i zupełnie przypadkowo, niezamierzenie stałem się w niej mocnym głosem. Niestety, nie do końca chyba najlepiej odczytywanym. W sztuce tak naprawdę nie piętnuję swoich bohaterów, raczej pokazuję bezsilność ich sytuacji. Wykorzystywanie ich przez bardzo pragmatyczny naród. Który z jednej strony zarzuca imigrantom niezdolność do asymilacji, a z drugiej permanentnie wciska w kierat, który nie zostawia jakiejkolwiek możliwości na asymilację. Dojmujące jest to, że w agencjach pracy, które opisuję w sztuce, kadra menadżerska to w większości Polacy. Tym sposobem dochodzi do wykorzystywania w "białych rękawiczkach". Sami to sobie robicie. My tylko chcemy mieć zerwane tulipany. A że wy sobie nie radzicie sami ze sobą, to nie nasza wina. Długo by można o tym mówić, ale to już warstwa jakby poza moimi intencjami. Nie przepadam za autorami, którzy sami przedstawiają egzegezę swojego dzieła. To już chyba lepiej jak tańczą w telewizji.

Niektórzy internauci, nie zgadzają się z tym co pokazałeś. Uważają, że taki obraz jest bardzo krzywdzący, bo daleko im np. do Dżerseja lub Rumuna...

- Zgadzam się z niektórymi internautami, którzy nie zgadzają się z tym co pokazałem. Choć może warto byłoby mocniej się temu przyjrzeć. Niektórym sugestiom zawartym w tekście. Poza tym, co wydaje mi się podstawowe, zdania, które padają z ust moich bohaterów nie muszą być przecież moimi poglądami. Proszę mi wybaczyć, ale pokazałem właśnie Dżerseja i Rumuna, i traktuję te postaci z wielką miłością. Nie każdy student mieszkający w podłym mieszkaniu w nędznej oficynie musi od razu mordować lichwiarkę. Nie każda babka Wasiliewna musi grać od razu zero i sądzę, że czytelnik powinien mieć tego świadomość. Opowieść rządzi się swoimi prawami. Interpretacje pozostawiam innym.

Z drugiej strony bardzo podobał mi tekst internauty, który napisał, żebym wreszcie skończył jakieś studia i znalazł tam lepszą pracę! (śmiech)

Nie sądzisz może, że pokazujesz emigracje, w depresji, marazmie, tylko czarnych barwach a są jeszcze szarości i kolor biały?

- Muszę jeszcze raz podkreślić, że daleki jestem od generalizowania w temacie emigracji, natomiast pewnego rodzaju satysfakcję sprawia mi sam fakt, że tekst prowokuje do jakiejkolwiek dyskusji. Proszę mi wierzyć, ale ja sam znam wiele osób, które za granicą radzą sobie doskonale, są wykształceni, pracują w naprawdę interesujących miejscach, mój dobry przyjaciel chociażby wykłada filozofię na uczelni w UK. Nic jednak nie poradzę na to, że przez czas spędzony w Dordrechcie po dziś dzień silnie działają na mnie obrazy pokroju fotografii rozbitego busa wożącego polskich pracowników. Spędziłem sporo czasu w takich busach... Mówiąc wprost, byłem jedną z osób, które wieczorami nawet jeśliby chciały sobie przejrzeć słowniczek polsko-holenderski, są na to zbyt zmęczone. Ale bez narzekania, finansowo nadal było warto, nie oszukujmy się. Poza tym mam od lat zdiagnozowaną lekką odmianę daltonizmu, nie pamiętam jak się fachowo nazywa.

Czy w tekście np. dramacie, powieści, reportażu pokazywanie szarej rzeczywistości nie zainteresuje odbiorcy? Autor musi wybrać jakąś drogę? Zdecydować co chcę pokazać?

- Akurat w przypadku "Nagich i martwych" wydaje mi się, że bliżej mi jest do pokazania tzw. szarej rzeczywistości niż - jakby to ująć - poważnego dramatu. Nawet podczas finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej ktoś powiedział mi, że aby dostać główną nagrodę musiałbym dopisać scenę, w której Dżersej z Rumunem gwałcą Małego, ewentualnie wszyscy powinni okazać się homoseksualistami. Proszę mnie źle nie zrozumieć, te postaci być może są homoseksualistami, ale nie to jest treścią sztuki. Natomiast co do tematu wyboru drogi, to wydaje mi się, że doskonale pokazuje to obraz świata w mediach. Jest raczej przerażający, prawda? Z innej beczki - kilka lat temu furorę robił polski film dokumentalny "Born dead" o punkowym recydywiście, który pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi. Rozumiem intencje, dramaturgię, jaką to za sobą niesie, ale - mnie ten film potwornie zirytował. Moja żona pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi od wielu lat. Dla niej jako młodej dziewczyny wejście w ten zawód było równie trudne, jeśli nie trudniejsze, niż bohaterowi "Born dead". Setki ludzi pracuje w ten sposób i nigdy nie zostaną bohaterami reportażu. Nawet na zdjęciu pamiątkowym potrafi ich zasłonić znany radny miejski zabiegający o głosy na następną kadencję. Uważam, że należy o nich pisać, tym bardziej że każdy człowiek to opowieść. Może nie starcza mi talentu. A może jednak próbuje. Z "Nagimi i martwymi" z kontekstu wyszła niejaka kontrowersja, ale w większości moich tekstów bohaterami nie są agenci wywiadu, gwałciciele, Bóg wie kto jeszcze. W "Rozdziale zamkniętym" opowiadam historię dwóch ludzi, których na dobrą sprawę można być nazwać sklepikarzami. Piszę o ich uczuciach, ich nadziejach, obawach, tęsknotach. Jak się zastanowić, to tak samo jest w "Nagich i martwych".

Chciałbyś zobaczyć swoją ostatnią sztukę na deskach teatru? Może radomskiego? Chociaż wiem, że była ona czytana w doborowej obsadzie w radiowej Trójce.

- Tak, w obsadzie słuchowiska mieliśmy m.in. Edytę Olszówkę, Jacka Braciaka, czy Grzegorza Damięckiego. Ale bardzo chciałbym zobaczyć ten tekst w teatrze. Po to go napisałem. On nie musi być w formie w jakiej jest zapisany, może być odwrócony na drugą stronę, ale na tym polega praca nad tekstem, kreatywność ludzi z otwartym umysłem. Oczywiście, bardzo chciałbym go zobaczyć przede wszystkim w Radomiu, ale nie bardzo wiem, w jaki sposób miałbym to zrealizować. Między innymi w tym celu było zorganizowane czytanie tej sztuki, ale okazało się, że nawet imiennie wypisane zaproszenia nie są w stanie zachęcić do przyjścia niektórych ludzi, którym wydawać by się mogło, powinno na tym zależeć.

Gdzie można znaleźć dramat "Nadzy i martwi"?

- Najłatwiej w internecie, na stronach Festiwalu Raport, czy Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, także na dziesiątkach stron, o których nie mam pojęcia. Również w wersji słuchowiska można go w każdej chwili odsłuchać, przeszukując strony radiowej "Trójki".

Pracujesz obecnie nad jakimś tekstem? Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

- Jestem na etapie pracy redakcyjnych nad kolejnym tekstem, zamierzonym jako powieść, pod roboczym tytułem "Noworoczna opowieść o dwóch meczach i morderstwie". Mam nadzieję, że najdalej wiosną przyszłego roku ukaże się to na rynku, choć zapowiadanie premiery książki to trochę jak wróżenie z fusów. Miałbym chęć pójść teraz w trochę inne rejony, tym bardziej, że przez kilka ostatnich miesięcy brałem udział w pracach nad projektem scenariusza fabuły o polskich alpinistach w latach 70. Fascynujący, trudny temat. Ale na ten moment jedyną prozą, jaką się tak naprawdę zajmuje - to proza życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji