Artykuły

Siebie samych zobaczycie

"Polowanie na łosia" w reż. i Marka Warnitzkiego w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Tadeusz Piersiak w Gazecie Wyborcza - Częstochowa.

Od weekendu 5-6 listopada Teatr im. Mickiewicza ma w repertuarze "Polowanie na łosia" Michała Walczaka w reżyserii Marka Warnitzkiego. To - w podtytule nadanym przez Walczaka - komedia romantyczna. - Z mordowaniem w tle - dodaje Warnitzki.

Jak na komedię przystało, spektakl niewątpliwie bawił publiczność na premierowym pokazie, choć ryczenia ze śmiechu słychać raczej nie było. Ale też "Polowanie na łosia" to nie ten rodzaj humoru. To - jak pisze teatr w swoich materiałach - komedia słodko-gorzka. W dodatku bogata w czarny humor, bo największy komediowy ruch na scenie zaczyna się, gdy ginie człowiek.

Przedstawmy osoby dramatu. Najpierw na scenie pojawia się dwójka młodych ludzi: Eliza (Sylwia Oksiuta) i Konrad (Daniel Miśkiewicz - gościnnie). Właśnie się zaręczyli, o czym zamierzają zawiadomić uroczyście rodziców dziewczyny. Są zdenerwowani, przepowiadają precyzyjnie opracowany scenariusz spotkania. Wkrótce wkracza Jarosław (Adam Łoniewski), były psychoterapeuta Elizy i jej wieloletni kochanek. Wkrótce zaczyna występować w charakterze trupa w szafie, kiedy Eliza wielokrotnie wbija nóż w jego ciało. Co bardzo podnosi temperaturę wizyty przyszłych teściów. Wnoszą oni (Myszka - Iwona Chołuj i Romuald - Antoni Rot) i tak sporo napięcia. Szczególnie tatuś: były ubek, obecny generał po traumie w Iraku, a szykujący się do Afganistanu. To on wydaje rozkazy rodzinie chodzącej przy nim na paluszkach. Wkrótce trup ożywa i na zasadzie domowego zombie towarzyszy swojej zabójczyni i jej narzeczonemu. Klimat spektaklu przesuwa się w stronę groteski, teatru absurdu. Za chwilę zresztą okazuje się, że to nie pierwszy trup w tej opowieści: kiedyś Romuald roztrzaskał o ścianę celi aresztowanego opozycjonistę a zarazem ... rywala do względów Myszki,.

Już w pierwszym spotkaniu z bohaterami reżyser daje nam do zrozumienia, że realistyczna opowieść i skupienie na tekście nie są jego zamiarem. Postaci markują czynności lub opisują je tylko w swoich kwestiach. Ich wypowiedzi są kalkami sloganów o partnerstwie w związku, feminizmie, pacyfizmie, Eliade miesza się z Biblią. Że to jakaś konfekcja słowna, dla samych mówiących bez znaczenia, poznajemy po tym, że niby ważne deklaracje młodzi mówią symultanicznie.

Bo też świat, w którym funkcjonują, jest jakiś dziwny, pozbawiony emocji, wykalkulowany. Dowiadujemy się szybko, że Konrad czuje się zmuszony do oświadczyn, Eliza wymusiła na nim deklarację. Eliza też nie czuje się pewnie w wykreowanej sytuacji, skoro wzywa byłego kochanka, Jarosława. Romuald mówi, że kocha swoją córeczkę, ale terroryzuje ją, podobnie jak żonę. Konrad, od początku twierdzący, że się brzydzi przyszłym teściem i jego przeszłością, robi z Romualdem niedźwiedzia i wybacza mu zabójstwo, jako dokonane w obronie miłości. Zresztą niedawny pacyfista bez skrupułów planuje pozbycie się Jarosława podczas polowania na łosia.

Łukasz Wylężałek występujący na afiszu jako Marek Warlitzki (to też ironiczne odniesienie do rzeczywistości) mówi, że jego odczytanie tekstu Walczaka wydobywa dramat dokonującej się w Polsce atrofii rodzinnych więzów, atomizacji społeczeństwa. To widać na scenie. Jednak najbardziej rzuca się w oczy problem międzypokoleniowych relacji. Młodzi są krytyczni wobec generacji Romualda i Myszki. W swoim przyszłym życiu deklarują nie tylko partnerstwo w związku i otwartość małżeńskich postaw. Są przeciwni używaniu przemocy. Za chwilę jednak ten pancerzyk słów pęka i Eliza dźga nożem byłego kochanka, a Konrad wyrywa strzelbę teściowi, chcąc strzelać do rywala przebranego za łosia/pingwina (łosia w tekście, pingwina w rzeczywistości, co jeszcze podnosi groteskowo-absurdalny wymiar inscenizacji).

Wreszcie klucz do spektaklu - ostatnia scena. Szczęśliwa rodzinka siada na kanapie w pingwinich garniturkach. Martwy od niedawna łoś-pingwin ogarnia ich ramionami. Postacie coś mówią: mechanicznie jak robot, albo symultanicznie; to, co mówią, naprawdę nie ma znaczenia. Wszyscyśmy z jednego szynela, jak mówił częstochowski klasyk kabaretu.

Spektakl jest intrygujący i zabawny w ten dziwny sposób, że przemija jak chwilka. Dzięki pomysłowej, a przez to uniwersalnej scenografii Stanisława Kulczyka, zmiany miejsca akcji nie są problemem. Uniwersalizujący charakter ma również muzyka napisana przez Marcina Lamcha i autorsko wykonywana na kontrabasie. Ona też umieszcza nas poza czasem. Pojawienie się finału po godzinie z kwadransem jest więc dla publiczności sporym zaskoczeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji