Artykuły

Msza dla znajomych

Przedstawienie Żmijewskiego jest antyklerykalne. Figura Chrystusa na krzyżu z tyłu sceny wydaje się martwa. Pozostawia wrażenie, jakby Kościół bronił do niego dostępu - o "Mszy" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Tadeusz Sobolewski w Gazecie Wyborczej.

Oglądając "Mszę" Artura Żmijewskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym, przypomniałem sobie jego esej o dokumencie "Defilada" Andrzeja Fidyka. Powiedział tam, że dla niego nie ma zasadniczej różnicy między cytatami z Kim Ir Sena a tym, co głoszą Kościoły na Krakowskim Przedmieściu. Być może - przypuszczam - Żmijewski potraktował toczącą się wtedy na Krakowskim batalię o krzyż jako autentyczny ruch chrześcijański, w przeciwieństwie do martwoty Kościoła. Można doszukiwać się podobnej myśli w przedstawieniu "Mszy" w Teatrze Dramatycznym.

Emanowała z niej martwota. Tylko nieliczni widzowie, którzy uznali ją mylnie za świecką imitację prawdziwego nabożeństwa, usiłowali w niej "uczestniczyć". Był to spektakl krytyczny, w którym nie można było uczestniczyć ani na sposób religijny, ani teatralny - jak na przykład w dawnych rekonstrukcjach średniowiecznych widowisk religijnych, które w latach 80. Kazimierz Dejmek wystawiał w kościołach. Fakt uczestnictwa, "przeżywania misterium" nie zależał tam od wiary w Boga. Dejmek deklarował się jako ateista, ale miał humanistyczną admirację dla kultury, rytuału, tradycji.

Tu mamy przypadek inny. "Msza" Żmijewskiego, pozornie imitując czynności liturgiczne, czytania, modlitwy, pieśni, homilię, zawiera klarowny polemiczny przekaz. W tej mszy głównym bohaterem był kler. Kapłan - nawołujący lud do "jedności" - jako obiekt najwyższego szacunku, nieledwie kultu.

Czytana w tej "Mszy" Ewangelia wg św. Mateusza - w istocie antyklerykalna (Ewangelie takie właśnie są: antyklerykalne i antyfaryzejskie, taki też był film Pasoliniego oparty na Ewangelii św. Mateusza) została na naszych oczach, w kazaniu odprawiającego tę "mszę" księdza, zmanipulowana i przekształcona w tekst ideologiczny gloryfikujący księży i Kościół, jako zaporę przed prawdziwą rewolucją, która "stoi u bram".

Przedstawienie Żmijewskiego jest antyklerykalne. Figura Chrystusa na krzyżu z tyłu sceny wydaje się martwa. Pozostawia wrażenie, jakby Kościół bronił do niego dostępu.

Idąc za radykalną myślą reżysera, oczekiwałem ataku na Kościół z punktu widzenia Chrystusa i człowieka zarazem (co w gruncie rzeczy na jedno wychodzi). Ale spektakl uwikłał się w jakąś sprzeczność. Nie mógł oddziaływać, bo nie otwierał najmniejszej szczeliny ani dla człowieka, ani dla Chrystusa. Miałem wrażenie, że w Dramatycznym martwa jest zarówno scena, jak widownia.

Śledząc puste gesty liturgiczne, przypominałem sobie najbardziej gwałtowne antyklerykalne teksty i spektakle wychodzące od Ewangelii. Jeden z nich to słynny zarejestrowany w filmie hipisowski monolog Klausa Kinskiego z 1971 roku. Zaczyna się od słów: "Poszukiwany: Jezus Chrystus. Oskarżony o mącenie ludziom w głowach, o skłonności anarchistyczne i spiskowanie przeciw władzy państwowej. Sabotuje nasze prawa i nasz porządek. Głosi wolność i równość ludzi. Niebezpieczny prowodyr. Nie należy do żadnego Kościoła ani partii. Nie należy do społeczeństwa. Nieposłuszny, niespokojny. Odrzucający hasła i programy...".

Występ Kinskiego zamienił się w walkę z publicznością, był przerwany przez policję. Poskromiony aktor resztką sił dokończył swój monolog poza sceną, przed garstką pozostałych na sali "wiernych". To, co zrobił, było szalone, nieznośnie egocentryczne, ale zarazem przejmująco ludzkie.

Drugi tekst, o jakim pomyślałem, nudząc się na "Mszy", pochodzi z Rosji, sprzed stu dwunastu lat: jest to opis mszy w więzieniu z powieści Lwa Tołstoja "Zmartwychwstanie". Autor, słynny pisarz, do którego przybywały pielgrzymki, będący później wzorem dla Gandhiego i ruchu non-violence, został wykluczony z Cerkwi. W powieści, która na przełomie wieków obiegła świat, ukazał z niesamowitą zuchwałością pustkę liturgii i przeciwstawił ją literalnie traktowanemu Kazaniu na Górze, w którym - jak pisze - można znaleźć "nie jakieś oderwane, piękne myśli stawiające przesadne i niewykonalne wymagania, ale proste, jasne i wykonalne przykazania, które, gdyby je wypełnić (co było całkiem możliwe), sprawiłyby, że ustrój społeczeństwa ludzkiego byłby zupełnie inny".

W swoim antykościelnym, niebywale zuchwałym opisie mszy Tołstoj mówi, że jego istota "polegała na mniemaniu, że pokrajane przez księdza i włożone do kielicha z winem kawałki chleba przeistaczają się przy pewnych manipulacjach w ciało i krew Boga. Manipulacje te polegały na tym, że ksiądz, choć mu w tym przeszkadzał worek z brokatu, podnosił obie ręce do góry i tak je trzymał...".

Oba te teksty - różnej rangi i o przeciwstawnym znaczeniu, bo jeden z nich głosi bunt, drugi krańcową pokorę - łączy jedno: są żarliwe, przeniknięte miłością Chrystusa. Zabrakło mi tego żaru w Dramatycznym. Miało się poczucie kompletnej nieobecności postaci Chrystusa w tym spektaklu. Pomyślałem sobie: może w Polsce nie jest On postacią tak ważną jak dla Niemców i Rosjan?

Ale przypomniałem sobie pewną prawdziwą mszę w prowincjonalnym polskim mieście. Odprawiający ją młody dominikanin sprawiał wrażenie, jakby kiedyś był punkiem. Mówił do młodzieży tak: Słuchajcie, jeżeli w tym kraju chrześcijaństwo przegra, to tylko przez nas, kler, kastę kapłańską. Naprawdę tak powiedział. I jeszcze sypnął przykładami. To było mocne. Mocniejsze i odważniejsze niż "msza" dla znajomych w Dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji