Artykuły

Wierni mimo woli

"Msza" w insc. Artura Żmijewskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Rzucali na tacę, znaku pokoju nie przekazał nikt. "Msza" Artura Żmijewskiego w Teatrze Dramatycznym była testem nie tyle dla liturgii, ile dla zdystansowanej, krytycznej publiczności.

Bo publiczność przyszła na tę "Mszę" po to, by nie wziąć w niej udziału. Już po pierwszych gestach Księdza (Piotr Siwkiewicz) i wezwaniach do modlitwy na sali zawiązała się cicha zgoda: "Nie reagujemy, nie dajemy się sprowokować". Podczas gdy aktorzy sumiennie odtwarzali wszystkie przepisowe elementy liturgii, a usadzona w lożach schola dziecięca śpiewała pieśni, widzowie trwali bez ruchu. Nie

wstawali do modlitwy, nie odwzajemniali się Księdzu życzliwym: "I z duchem Twoim". Dystans wobec wydarzenia podkreślali czasem śmiechem.

Dlaczego więc na hasło: "Dzisiejszą tacę przeznaczamy na Społeczny Komitet Opieki nad Starymi Powązkami im. Jerzego Waldorffa", prawie cały parter ochoczo sięgnął do portfeli? Niektórzy gonili nawet za Kościelnym, który nie zatrzymał się przy nich z tacą.

Wygląda na to, że widzowie spodziewali się jednak happeningu. Że artyści dostarczą im pretekstu do szyderstw.

Tymczasem "Msza" nie była parodią. Aktorzy wykonywali niezbędne czynności z powagą, bez cienia ironicznego komentarza. Już pierwsza pieśń na wejście chwytała zgromadzonych w pułapkę powagi. Pojawiały się w niej słowa o Kościele jako zjednoczeniu wiernych, a nie instytucji. Mógł to być sygnah "Nieważne, że to niejest prawdziwy kościół - przyszliście, słuchacie, więc chcecie czy nie, na czas tego widowiska też jesteście wspólnotą".

Kleryk (Krzysztof Ogłoza) wprawdzie wypowiedział na początku parę słów krytyki pod adresem kapłanów, jednak w kazaniu Ksiądz mówił o potrzebie skromności i pokory. Liturgię odprawiał w intencji "odpowiedzialności chrześcijan za świat". Z Pisma odczytał fragment Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 23,1-12) ze znanym ostrzeżeniem: "Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony". Jak się w takiej sytuacji wychylić z manifestowaną ironią?

Rzucenie paru groszy do koszyka było najmniej ryzykowne. Nagradzanie artystów pieniędzmi jest powszechnie przyjęte, odkąd pierwszy jarmarczny grajek wyszedł w tłum z kapeluszem. Widzowie zawsze więc mogli usprawiedliwiać się późnej: "Nie daliśmy się ponieść konwencji mszy - zapłaciliśmy tylko cyrkowcom i wspomogliśmy szczytny cel". Co innego, gdyby przez salę przeszedł szept "Pokój nam wszystkim", a zgromadzeni zaczęli ściskać sobie dłonie. To by znaczyło, że msza działa. Albo że mamy potrzebę, by działała.

To było ryzyko związane z projektem Artura Żmijewskiego. Krytyczni widzowie zostali narażeni na to, że rozwlekłe, nudne widowisko jednak ich porwie. Że urocze śpiewy dziecięcego chóru uśpią ich uwagę i mechanicznie zaczną jednak powtarzać wszystkie: "Amen", "Godne to i sprawiedliwe". Próbowałam. I było to przyjemne.

"To nie rewolucjajest u bram, to Ewangelia jest u bram" - mówił Ksiądz w kazaniu napisanym przez Żmijewskiego i Igora Stokfiszewskiego z "Krytyki Politycznej" (współautora spektaklu "Szewcy u bram" Jana Klaty). Autorzy projektu słusznie być może rozpoznali wśród "kulturalnych elit" potrzebę, by przestać ironizować i dekonstruować i przez chwilę zanurzyć się w czymś prostym i uregulowanym. Trudno się do tej potrzeby przyznać. Ale skoro jest ona tak silna, nie można jej lekceważyć. To zbyt poważne, by pozostawiać to wyłącznie w gestii współczesnych instytucji kościelnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji