Artykuły

Szary jubileusz

XX Festiwal Teatrów Polski Północnej w Toruniu, odbywający się w roku 60 rocznicy odzyskania niepodległości Polski, miał za hasło przewodnie "Teatr w służbie obywatelskiej". Niestety, ani szczytne hasło, ani jubileusz nie wpłynęły na poziom festiwalu. Jeśli odsuniemy na bok sprawę ocen jury (dającemu m.in, teatrowi nagrodę... za "opiekę" - patrz opublikowany przez nas festiwalowy werdykt), to jednak mimo to trzeba dać wyraz zdziwieniu z powodu dopuszczenia na festiwal kilku przynajmniej przedstawień. Chociażby dla dobra przyszłych festiwali...

Obejrzeliśmy - nie wiadomo dlaczego - arcynudnego "Świętoszka" teatru bydgoskiego z tyradami kierowanymi wprost do widowni... Znalazł się również spektakl "Przy pełni księżyca" Szukszyna teatru koszalińskiego - celebrowane ze słowiańską zadumą scenki jakby z dawnego teatru "psychologicznego" na tle post-Chagallowskiego malowidła.

Niezwykłe owacje wywołał występ Teatru Polskiego z Wrocławia - przedstawienie gościnne, a więc poza konkursem, "Kartoteki" Tadeusza Różewicza w reżyserii Tadeusza Minca ze Zdzisławem Kozieniem w roli Bohatera.

Swoją nagrodę publiczność przyznała "Operetce" Witolda Gombrowicza w reżyserii Macieja Prusa, z muzyką Jerzego Satanowskiego. Spektakl ten recenzowany był już na naszych łamach wkrótce po inauguracji Teatru Muzycznego w Słupsku.

Nagroda publiczności była jedyną, jaką otrzymał w Toruniu teatr ze Słupska - jeśli nie liczyć nagrody naszej redakcji... Nagrody przeznaczonej dla młodego aktora - do której typowaliśmy Krystynę Wiśniewską-Sławik za rolę Albertynki w "Operetce". Tymczasem nagroda ta - gobelin - przyznana została, przez dziwne nieporozumienie, czwórce realizatorów tegoż przedstawienia.

Obsypane nagrodami szczecińskie "Wyzwolenie" w reżyserii Maciej Englerta (Teatr Współczesny) każe myśleć... o wcześniejszych znakomitych - a nie docenionych - spektaklach tego reżysera.

Obecne "Wyzwolenie" Wyspiańskiego można odczytać jako próbę odcięcia się od całej tradycji tego utworu, od oczekiwań publiczności. Oglądamy bowiem spektakl pozbawiony całkowicie patosu, chciałoby się powiedzieć, że ukazujący - ludzi małych i pospolitych. Konsekwentnie tak zagrał Konrada Mirosław Gruszczyński, mówiąc najbardziej sławne, i tradycją obrosłe, teksty tonem dyskursywnym, jakby zwierzając się samemu sobie. Zagrał nieśmiałość, wahania człowieka nie zrozumianego, a nie pasję bohatera romantycznego. Jego pierwsze wejście na scenę jest zjawieniem się poety wśród wrogiego, nie rozumiejącego go otoczenia. Tak właśnie - trochę z góry, trochę pobłażliwie - traktuje Konrada Reżyser - grany przez Jacka Polaczka.

Jesteśmy więc jakby w teatrze przełomu wieku, gdzie zjawia się niezbyt znany i szanowany autor... Część zespołu poziewuje, część uśmiecha się ironicznie, do prób zabierają się niemrawo i niechętnie. Wróżka (Bolesława Fafińska) jawnie drzemie na krześle, ze zwieszoną głową. Swój tekst zaczyna nagle mówić jakby w koszmarze sennym. I tak właśnie, jako senne majaczenia, przyjmowany jest on przez aktorów teatru Konrada. Zresztą oni to pozostają do końca bohaterami przedstawienia, nie przeistaczając się we właściwych bohaterów wielkiego dramatu, ale po prostu grając ich - i to niezbyt chętnie. W dodatku - jeśli sądzić po interpretacji roli Muzy przez Irminę Babińską, grającą małą kabotynkę, która nawet do własnej pozy nie ma już przekonania - nie jest to zespół najświetniejszy.

Ta konwencja - małej trupy teatralnej - zostaje przełamana, czy może należałoby powiedzieć słuszniej - zakłócona, ciągiem delirycznych obrazów. To postacie grupujące się na podestach prawie że w żywe obrazy. Grupa osób za mgłą półprzezroczystej zasłony, ożywająca na moment w cyrkowych susach z niby-pierrotem na pierwszym planie (wszystko to przez chwilę)... Aktorzy Konrada stojący nieruchomo jak zdrewniali, by ożywać - ale ruchem marionetek. Pojawiająca się siostra miłosierdzia, ciągnąca za sobą z nadludzkim wysiłkiem sznur z białymi prześcieradłami, by odgrodzić nimi Konrada - w szpitalu wariatów. Zjawiająca się w tym szpitalu strapiona rodzina i ojciec tejże rodziny rozmawiający z Konradem według klucza "tylko spokojnie, aby nie drażnić chorego" i przesyłający zaniepokojonej żonie uspokajające gesty... I przejście do zwyczajności. Znowu teatr, tym razem po spektaklu. I po prostu zapóźniony za kulisami Konrad, pożegnany przez wyrozumiałego dla jego dziwactw Reżysera słowami: "Możesz iść, mój drogi".

Scenografia tego przedstawienia (Marek Lewandowski) nagrodzona wyróżnieniem jako jedyna na festiwalu, wydaje się bardzo skromna. Jej zamierzeniem wydaje się przede wszystkim funkcjonalność; w istocie sprowadza się ona do schodów-podestów stających się miejscem akcji i przezroczystych zasłon. Scenografia z dystansem, dyskretna, nie pretendująca do interpretacji tekstu... Wydaje się, że na drugim biegunie stała nie tylko scenografia Mariana Kołodzieja do "Bazylissy Teofanu", operująca przepychem form, ale także Jerzego Juka Kowarskiego do "Szewców" Witkacego w Teatrze Płockim, zasługująca na uwagę zwłaszcza w I akcie - gdzie uczyniono tłem akcji ostre płaszczyzny urbanistycznych wizji przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji