Artykuły

Jak zagrać "Wyzwolenie"

OTÓŻ nie jest to sprawa łatwa. Dramat jest tak zawiły, ma tyle epizodów, tyle warstw i płaszczyzn, że niezmiernie łatwo w nim się zbłąkać i reżyserowi, i aktorom, i nade wszystko widzom. Zresztą nawet skupiony czytelnik, mający wszak czasu do woli, nie tak łatwo znajdzie ścieżkę w tym gąszczu. Widziałem tych "Wyzwoleń" już niemało, a przecież bez wcześniejszej znajomości tekstu miałbym chyba sporo kłopotu ze zrozumieniem. A piszę to dlatego, że widziałem kilka dni temu "Wyzwolenie", które jest i dobre, i aktualne, i w pełni zrozumiałe. Było to "Wyzwolenie" w Teatrze Adekwatnym na Brzozowej 1.

Teatr to dość szczególny i osobny. Założony gdzieś kiedyś przez Henryka Boukołowskiego, już przed laty przeniósł się do Warszawy, do niewielkiej salki w Domu Nauczyciela. Wyrobił sobie własny styl, własną problematykę, a także po trosze własną widownię i własnych wrogów. Jego nazwa po prawdzie w tej chwili niewiele znaczy, ale się przyjął, więc i my bierzmy go z dobrodziejstwem inwentarza. Miało to zapewne kiedyś oddawać jak najściślej rzeczywistość, ale ta rzeczywistość ograniczyła się do heroicznej rzeczywistości i walki jednostki, jednostki oczywiście symbolicznej. Stąd jest to zapewne najbardziej romantyczny teatr Warszawy, nie z racji jakichkolwiek rekwizytów, ale ducha, którego wyraża. Może to być przecież romantyzm nie tylko spod znaku Conrada, ale niemal równie dobrze Kafki. Więc "teatr adekwatny" znaczy w tej chwili romantyczny, heroiczny, lecz także prosty. Co się właśnie na ostatniej premierze dało bez w wielkiego trudu stwierdzić.

"Wyzwolenie" to w ogóle taka swoista polska noc Walpurgii, gdzie w taneczno-drwiącym orszaku przewijają się zjawy, widma i upiory. Wśród tego wszystkiego Konrad, który zresztą sam jest nieomal upiorem, chce z pozorów i majaków sklecać rzeczywistość. I ten jedyny żywy czy na wpół żywy musi przegrać, a nawet wyznaczyć sobie karę, ponieważ miał od początku do końca do czynienia ze światem pozorów. Ale to wszystko jest tak zagęszczone, że i Konrad się gubi, i my się gubimy wśród tych kilkudziesięciu, licząc Maski, postaci. Otóż Boukołowski i Magda Teresa Wójcik dokonali zabiegu drastycznego i bardzo udanego. Ograniczyli liczbę osób, poza Konradem do czterech i są to wyłącznie Maski, z tym, że Magda Teresa Wójcik jest tyleż Maską, co Muzą i jest to zresztą jedyne połączenie, które mnie trochę zacukało. Wójcik po prostu nie zawsze jest pewna, czy ma grać przeciw Konradowi, czy z nim razem. Osobiście wolałbym, żeby grała przeciw, bo w sumie sytuacja zrobiła sie klarowna - Maski mogą przybierać różne miana i głosy, ale są przecież wyłącznie wodzącymi na manowce maskami. No i tak czy inaczej "Wyzwolenie" zrobiło się klarowne, nie tracąc nic ze swych zasadniczych znaczeń. No pewnie, wiele scen i epizodów, bez których trudno nam sobie nawet "Wyzwolenie" wyobrazić. Mnie osobiście najbardziej chyba żal "poloneza granego dźwiękiem słów". Ale pewnie nie dało się inaczej.

Rezultat w każdym razie - wręcz znakomity. Dawno nie byłem na spektaklu, która by mnie tak poruszył, tyle miał mi do powiedzenia. To oczywiście tyleż zasługa adaptacji, co aktorów. Przede wszystkim Boukołowskiego i Magdy Teresy Wójcik, ale nie wolno zapomnieć i o pozostałych, czyli Cezarym Kaplińskim, Iwonie Urbańskiej i Tadeuszu Wieczorku. No i sporo ma tu do rzeczy scenografia Ryszarda Winiarskiego - w kształcie białego krzyża, po którego czterech stronach siedzą widzowie - i nadzwyczaj tu istotne światło Stanisława Paraskovicha. Całość wypadła niezwykle, a niestety, rzadko coś takiego mam ostatnimi laty o teatrze do powiedzenia. I nie chodzi o automatycznie inne działanie nietypowej sali teatralnej, bliskość aktora grającego w zasięgu ręki, łatwiejszy kontakt z widownią. Widywałem teatry, gdzie wszystko to było, tylko że było na próżno.

Tutaj inaczej. Może przede wszystkim diatego, że Teatr Adekwatny ma coś rzeczywistego do powiedzenia. Tych widzów pewnie nigdy za wielu nie będzie, choćby dlatego, że salka mieści około stu osób. A wśród widzów, widzów premierowych, zabrakło niejednego, który być powinien, skoro pisanie o teatrze jest jego zawodem. (Ja, na szczęście, nie jestem i nie będę zawodowym recenzentem teatralnym. Diatego to i owo mogę powiedzieć, ale niczego nie muszę). Niewielka szkoda: przed wejściem stała cała kolejka czekających na miejsce. Myślę, że trudno o większą i autentyczniejszą pochwałę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji