Kto straszy, ten rządzi
"Koprofagi czyli znienawidzenie ale niezbędni" w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
Teatr i "Koprofagi" Jana Klaty w krakowskim Starym, według prozy Conrada, przekonują, że takie wydarzenia jak atak na WTC są częścią globalnego ładu
Ta refleksja tylko pozornie robi wrażenie nihilistycznej bądź absurdalnej.
W zrozumieniu całości pomaga obraz wnętrza gigantycznego zegara, który zawisł ponad sceną wychylony ku widowni.
Taki klucz do adaptacji powieści Conrada "W oczach Zachodu" i "Tajnego agenta" o związkach terrorystów z politykami wywołuje melancholię. Bo to przecież deistyczna metafora świata: mechanizmu zaprogramowanego przez Boga.
Spektakl zaczyna "zwiastowanie" upadłego anioła. Zbigniew W. Kaleta ze skrzydłami poszarzałymi od prochu gra rosyjskiego zamachowca. Po zabójstwie ministra zapowiada, że duch terroru będzie się odnawiał w następnych pokoleniach. Ale już jego siostra Natalia (Anna Radwan-Gancarczyk) jest uosobieniem chrześcijańskich cnót. Pragnie miłości i wybaczenia dla wszystkich. Nawet dla zdrajcy swojego brata.
Oto kosmiczna równowaga sił. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Pewnie nie jest przypadkiem, że właśnie Szwajcaria stała się ojczyzną rosyjskich anarchistów, bankową skrytką dla nazistów i rajem dla operacji finansowych terrorystów.
Klata pokazuje historię terroryzmu od czasów carskiej Rosji
Gdyby zamiast spiskować na lotniskach i w metrze, obejrzeli "Koprofagi", przekonaliby się, że ich działalność odbywa się za przyzwoleniem jednej ze światowych służb specjalnych. To oficer prowadzący anarchistę żąda terrorystycznego spektaklu na globalną skalę. W zarządzaniu ludzkim mrowiskiem strach gra główną rolę.
Nadzieja spiskowców w tym, że szefowie rządów, nawet jeśli
wiedzą o planach ataków, tak jak Ekscelencja w II akcie, nie mogą wyłowić ważnych informacji z chaosu wojny wywiadów, bo zajmują się np. ustawą o połowie ryb. Czyż norweski zamachowiec nie chodził spokojnie po rządowej dzielnicy w zbrojnym rynsztunku?
Klata, znany z taneczno-muzycznych sampli, które stanowiły motto spektakli, przeorganizował swój teatr. Choreograf Maćko Prusak postawił na pantomimę. Spotkanie kółka rewolucyjnego to zabawa w hula--hoop. Zabójstwo zdrajcy anarchistów przypomina powolne pożeranie śmiertelnie chorego osobnika przez owady. Reżyser pokazuje tylko znaczenia postaci i to, jak zostały zinstrumentalizowane. Wszak to koprofagi, czyli gównożercy. Przerabiają łajno tego świata i odchodzą. "Znienawidzeni, ale niezbędni", co podkreśla rozwinięcie tytułu przedstawienia.
Rewolucyjnym cyrkiem w pierwszej części kieruje Piotr Iwanowicz. Krzysztof Globisz w garniturze w dużą kratę, w butach na koturnach - gra błazna. Podaje tekst z niedbałością anarchisty-salonowca. Snoba.
Pierwsze sceny rozgrywają się w ponurym pejzażu Rosji wyświetlanym na ekranie, ale wybitny aktor pokazał karykaturę guru współczesnych europejskich lewaków żywiących się papką New Age i filozofią Wschodu. Na okulary ma naklejone modne plastry kinesio. Wbija palce w powietrze, zasysa energię i przekazuje ją rewolucyjnej trzódce.
W drugiej części Globisz jeszcze bardziej dekonstruuje postać. Gra rozpad osobowości i bezwolność tajnego agenta. Zwisa bezładnie na poręczy, a całą energię wkłada w bezsilną paplaninę. Niektórych zdań nawet nie wypowiada. Przewraca tylko oczami i rusza bezgłośnie ustami. Przeskakuje kropki, robi pauzy w środku zdania. Aż z jego postaci ujdzie powietrze.
Niestety, na premierze chwilami było widać, że spektakl jest dopiero w drodze do idealnego pokazania światowego chaosu.