Artykuły

W piekle bardzo dobrych intencji

"Vladimir" w reż. Moniki Powalisz w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Monika Wirżajtys w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Zamieszkaj z Obcym, a powiem ci, kim jesteś - można by powiedzieć po obejrzeniu najnowszej premiery Teatru Polskiego "Vladimir" Matjaža Zupanczicza w reż. Moniki Powalisz.

Do mieszkania trójki młodych przyjaciół - odrobinę cynicznego, ale obdarzonego zdrowym dystansem do rzeczywistości studenta Mikiego (Rafał Kwietniewski), permanentnie sfrustrowanego "chwilowo bezrobotnego" Aleśa (Marcin Sitek) i jego naiwnej dziewczyny Masy (Dorota Androsz) - wprowadzi się nowy współlokator - Vladimir (Sławomir Holland). To były ochroniarz w średnim wieku. W scenie, w której go poznajemy, siedzi do widowni tyłem i mimo że przebieg akcji okaże się przewidywalny, to właśnie jego osoba pozostanie w pewnym stopniu tajemnicą.

Zastanawia fakt, dlaczego tak łatwo młodzi ludzie przyjmują pod swój dach faceta, o którym nic nie wiedzą, akceptują wprowadzane przez niego nowe zasady wspólnego mieszkania i w końcu ulegają jego manipulacji. Jedynie Miki, jako buntownik o anarchistycznym podejściu, nie chcąc się podporządkować, wyprowadzi się. Natomiast Aleś i Masa, próbujący dorosłego życia, trochę nieporadni i zagubieni, wybiorą role dzieci toksycznego rodzica, licząc na to, że to on rozwiąże ich problemy. Z kolei Vladimir, typ psychotyczny, skrycie marzący o wszechmocy, a jednocześnie człowiek słaby, odreagowujący w dorosłym życiu traumę dzieciństwa, świetnie odnajdzie się w roli tego, który ma władzę. Będzie próbował kontrolować swoich współlokatorów aż do konfrontacji i tragicznego zakończenia. Najchętniej uformowałby ich na idealnych członków swojej rodziny, niczym gipsowe figurki, które nauczył się lepić w więzieniu. Ubrany w mundur ochroniarza w finałowej scenie ostatecznie zaprowadzi swój porządek. Sławomir Holland w tej roli jest wycofany, powściągliwy, stopniowo dozuje emocje, ujawniając prawdę o Vladimirze. Udaje mu się uniknąć stereotypu monstrum jak z amerykańskich filmów i stworzyć postać, która budzi i litość, i przerażenie.

Monika Powalisz, reżyserka, posługując się prostymi rozwiązaniami opowiedziała historię wiarygodną psychologicznie. Duża na pewno w tym zasługa aktorów, którzy zagrali autentycznie, wykorzystując oszczędne środki odnaleźli się w tradycyjnej konwencji. Reżyserka odpowiednio wyważyła akcenty komiczne i tragiczne, a trafnie dobraną muzyką zbudowała narastające napięcie.

Werystyczna inscenizacja, pozbawiona nachalnej symboliki i psychologiczna gra, pozwoliły uwiarygodnić niebezpieczeństwo kryjące się v skłonnościach nas samych do oddania odpowiedzialności za nasze wybory. Zwłaszcza, że wciąż słyszymy głosy nostalgii za PRL-em, za czasami, w których tyle nam się należało, w których za nas podejmowano decyzje w imię fałszywie pojętego dobra. Pytanie, czy dzisiaj również potrzebujemy twórców i strażników systemu, który ułatwi nam odnalezienie się w rzeczywistości pozbawionej autorytetów, przepełnionej relatywizmem? Istnieje ryzyko, że nawet w demokracji znajdą się osoby, które zechcą decydować o tym, co dla nas najlepsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji