Artykuły

Wenecki cukiereczek

"Sługa dwóch panów" w reż. Waldemara Matuszewskiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Żywiołem commedii dell'arte jest improwizacja, a jej zasadą główną - wierność konwencji. Dopiero zręczne połączenie owych elementów może dać na scenie dynamiczny, żywy, a zwłaszcza zabawny spektakl. Nie jest o to łatwo, bo oba elementy są jakby w opozycji - z jednej strony trzeba tu przecież szukać nowych, świeżych sposobów na rozbawienie widza, a z drugiej - pilnować, żeby aktorskie miny, gesty, formuły ról przypisane konkretnym, niezmiennym postaciom commedii dell'arte (Trufaldin, Pantalon. Doktor, Smeraldina) znalazły swe sceniczne urzeczywistnienie.

Waldemar Matuszewski, mający doświadczenie w inscenizacji dell'arte ze scen warszawskich choćby, spróbował właśnie tego połączenia sprzeczności w teatrze koszalińskim. Nie do końca mu się to udało. Otrzymaliśmy w efekcie przedstawienie atrakcyjne, ale trochę wysilone w wyrazie. Barwne, rozśpiewane (brawa dla zespołu, który - niemal w całości - radzi sobie bez mikroportów), sympatyczne i wesołe, lecz w nazbyt widoczny sposób napięte w chęci sprostania wymogom gatunku, co samo w sobie zasługuje na pochwałę (gdyż to zadanie wymagające wielu prób i zespołowego profesjonalizmu), ale też sprawia chwilami wrażenie przesadnej celebry i sztuczności - jak zbyt dobrze wyuczona i troszkę nudno powtórzona lekcja. I tak właśnie jest w drugim akcie spektaklu - za drobiazgowo prowadzącym kolejne sceny, ciągnącym pomysły za uszy i zwyczajnie zbyt rozwlekłym. Nie udała się tu zupełnie - przebojowa przecież i najbardziej reprezentacyjna dla "Sługi dwóch panów" - scena obiadu, w której sprytny Trufaldin musi sprostać wyjątkowym wyzwaniom. Także wobec widza, który ma odnieść wrażenie błyskotliwej, a kontrolowanej brawury. Tu jest tylko płaska, przewidywalna opowiastka o kłopotliwym posiłku - mało śmieszna i w marnym tempie.

Nie ulega jednak kwestii, że "Sługa dwóch panów" na deskach Bałtyckiego to spektakl, który może liczyć na życzliwość widza. Od początku stara się zresztą trafić do jego serca - niby oczko puszczając, że to konwencja, ale też wprawiając go w dobry, tej formie teatru przypisany nastrój - na różne sposoby, z zachętą do wspólnego śpiewania włącznie. I widzowie od razu tę propozycję przyjmują - nucąc wraz z aktorami, zaś kolejne atrakcje i popisy sceniczne (zwłaszcza wokalne) ochoczo nagradzając brawami. A że oczy cieszy także interesująca, kolorowa i stylowa scenografia - jej głębią jest efektownie wymalowana weduta Wenecji, całość zaś lśni od wielobarwnych cieni, słodkich kostiumów, gry świateł - daje się to cmoktać jak różowy, acz i musujący cukiereczek. Do tej cukierkowej metaforyki nawiązuje się zresztą w spektaklu z całą świadomością mniej lub bardziej wprost.

Mamy tu więc pomysły rodem z XVIII-wiecznego teatru: pląsy Arlekina i Kolombiny ozdabiające przebieg akcji, arietki i duety, które całość suto okraszają, pływające gondole, ale i znaki, że to słodycze z pudełka dell'arte, smaczki przysposobione na ludyczny gust Różnego rodzaju mrugnięcia okiem, tekstowe i kontekstowe żarty... Mnie szczególnie cieszyły momenty, kiedy czułem właśnie ów podwójny smak cukiereczka: niby lepko-mdlący, ale przecież i kwaskowaty, gdy śmiało grano i bawiono się konwencją. Dlatego za najlepszą rolę spektaklu uważam Klarysę - pocieszną w swej dziewiczej miłości, bywa że karykaturalną, ale i budzącą nutkę współczucia Katarzyna Ulicka-Pyda gra ją bez brawury, choć są chwile, gdy żart staje się trudny, bo ocierający się o autoironię. Aktorka radzi sobie z tym udanie, a jej koloraturkowa aria pełna raf i gaf (żartobliwych, rzecz jasna) zasługuje na brawa sama w sobie. Pochwalić należy też Aleksandrę Dzięcielską - acz przede wszystkim za męskie wcielenie pięknej Beatrycze; ten wąsik i oficerskie maniery - pierwsza klasa słodkiej perwersji dell'arte!

"Sługa dwóch panów" bywa jednakże zwykle - w tym rzecz, a i w tym problem - swoistym popisem aktora grającego Trufaldina. Leszek Żentara - co widać - mocno pracował nad swoją rolą. Jego Trufaldin jest warsztatowo sprawny, dynamiczny i jak na sługę dwóch panów przystało - zręcznie wiedzie obu w miłosną intrygę. Ale - trzeba to rzec wprost - brak mu siły komicznej. Cóż, barwy i smaki Wenecji są przez to mniej soczyste, ale cukiereczek to w końcu nie jest przecież jakieś wielkie danie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji