Artykuły

Prospero jest dysydentem

- Zobaczyłem Prospera jako dysydenta. Wygnano go, odebrano mu wszelkie prawa. Pamiętam takich ludzi i ich wyspy. W Związku Sowieckim mieliśmy cały archipelag takich wysp - mówi Oskaras Koršunovas, litewski reżyser, który w Gdańsku pokazał "Mirandę" na motywach "Burzy" Szekspira.

Szekspir towarzyszy panu od kilkunastu lat. Dlaczego dopiero teraz zdecydował się pan na "Burzę" i obsadził w niej tylko dwoje aktorów?

- A może za "Burzę" zabrałem się za wcześnie? Zazwyczaj reżyserzy zamykają w niej całe swoje doświadczenie, a ja niczego jeszcze nie kończę. Najpierw, w ubiegłym roku, robiłem "Burzę" na Islandii - wyspa była w niej teatrem, a Prospero - reżyserem. Piękna metafora i nic więcej. Skończyłem tę pracę i poczułem, że coś ważnego w tej inscenizacji pominąłem. Była to relacja między ojcem a córką. U Szekspira to podstawowy motyw, znany z "Hamleta", "Króla Leara". Matka zazwyczaj pozostaje w ukryciu. Miranda oprócz ojca nie widziała nikogo, jest jego dziełem. Najczęściej portretuje się ją w teatrze jako wcielenie naiwności, a to błąd, bo jest dziewczyną świadomą swojej sytuacji. Można wręcz powiedzieć, że jest duszą Prospera. To przekonanie doprowadziło mnie do kolejnego podejścia do "Burzy". Poczułem, że samotności jej bohaterów sam doświadczyłem. I zobaczyłem Prospera jako dysydenta. Wygnano go, odebrano mu wszelkie prawa. Pamiętam takich ludzi i ich wyspy, bywałem tam. W Związku Sowieckim mieliśmy cały archipelag takich wysp. Za czasów Breżniewa były nimi małe mieszkanka, wypełnione książkami, gdzie inteligenci pisali do szuflady. Prospero u Szekspira też przecież żyje jedynie z książkami. W tych kuchniach, w tych bibliotekach wychowywano swoje Mirandy. To tam narodził się Sajudis.

"Miranda" jest spektaklem politycznym?

- Chyba tak. System się skończył, a te wyspy istnieją nadal. I mieszkają tam różne Mirandy, które nie widziały innego świata.

Mówi pan, że jest to przedstawienie o samotności Prospera. Pańskiej też?

- "Burza" jest także o tworzeniu, a to bolesny temat. Prospero może istnieć dzięki Arielowi, ale duch myśli tylko o tym, by odzyskać wolność i go zostawić. Tak samo jest z reżyserem, którego nie ma bez aktorów. A ci prędzej czy później zawsze go zdradzają i na koniec zostaje sam. Tak jak Prospero. Zostają mu tylko myśli o śmierci.

Zrobił pan "Burzę" po raz drugi, mając 42 lata. Może dlatego, że dojrzał pan do teatru osobistego, do tego, aby mówić jedynie w swoim imieniu, za niczym się nie ukrywać?

- Coś w tym jest, ale "Miranda" nie jest tylko o mnie. Mam nadzieję, że dotykam w tym przedstawieniu czegoś ważnego dla pamięci ludzi w tej części Europy. To się okaże, bo w Gdańsku pokazywaliśmy "Mirandę" dopiero po raz drugi. Premiera odbyła się na Węgrzech.

To nie jest zarzut. W "Hamlecie" powiedział pan bardzo wiele o teatrze, że bywa spełnieniem marzeń, ale też pułapką.

- Tak było, ale właśnie w "Hamlecie". To było przedstawienie o tym, że jakakolwiek twórczość dla samego twórcy bywa pułapką bez wyjścia. W "Hamlecie" twórczość przerasta rzeczywistość. Teatr staje się silniejszy od tego, co realne. To nie jest bezpieczne. Czym zatem jest dla pana teatr? Iluzją, marzeniem, czasem rozczarowaniem?

- Przede wszystkim instrumentem do poznania samego siebie, ale i społeczeństwa. Powinien też być mostem między mną a tym społeczeństwem. Dlatego musi być komunikatywny, zrozumiały, aby docierał do ludzi.

Myśli pan o sobie jako ukształtowanym reżyserze? Jeszcze buntowniku - czy może już mistrzu?

- Bunt mam za sobą. Na początku kariery właśnie bunt przeciw starszym kolegom najmocniej mnie napędzał, ale dziś to już przeszłość. Nie czuję się też mistrzem, za to sam widzę, jak się zmieniam. Bardziej doceniam warsztat, intensywniej pracuję z aktorami, dlatego próby przeradzają się czasem w specyficzne laboratorium. Dobrze to widać w "Na dnie" Gorkiego, realizowanym po "Hamlecie". Podczas tej pracy zajmowały nas jedynie kwestie zawodowe, tymczasem przedstawienie cieszyło się ogromnym zainteresowaniem widowni. Może dlatego, że te wszystkie czysto teatralne dylematy prowadzą do jednego zdania z tekstu Gorkiego: "Człowiek - to brzmi dumnie". Okazało się, że to strasznie ważne, żeby te słowa powiedzieć właśnie dzisiaj, żeby je usłyszeli inni. Chcieliśmy udowodnić, że nawet na dnie, gdy nie ma żadnej nadziei, "człowiek" brzmi dumnie. Stałem się chyba w swojej pracy bardziej szczery, a co za tym idzie, bardziej serdeczny w stosunku do ludzi. To bardzo dobrze.

Przesłanie z Gorkiego wypowiada pan właśnie teraz, bo wszyscy tutaj w Europie potrzebujemy pocieszenia?

- A może raczej zachęcam do bycia stoikiem? Myślę, że teatr musi walczyć z wszechobecnym pesymizmem choćby poprzez ukazywanie okrucieństwa. To może przywrócić mu zdrowie.

Przeszedł pan na jasną stronę ciemności?

- Chyba ma pan rację i bardzo się z tego cieszę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji