Artykuły

Tak jak w kinie

Opowiem wam, co się wydarzyło 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Tej historii jeszcze nie znacie. Młoda artystka grająca na teorbanie właśnie wybierała się na najważniejsze w życiu przesłuchanie. Głupia rzecz - jej chłopak zatrzasnął ją w mieszkaniu i z jedynymi kluczami w kieszeni poszedł do pracy w World Trade Center. Komu z nich bardziej współczuć?

Ryzyko było wliczone w to przedsięwzięcie. Po pierwsze dlatego, że spektakl pomyślany został jako połączenie teatru i filmu, a po drugie - że jego reżyserię powierzono twórcy, który do tej pory ze sceną miał wspólnego niewiele. Michał Glock, bo o nim mowa, dotychczas stał za kamerą - nakręcił kilka dokumentów i fabularny debiut. Debiutantką - w pewnym sensie -jest również odtwórczyni głównej roli. Dla Justyny Sieniawskiej, ubiegłorocznej absolwentki szkoły teatralnej, to pierwsza tak duża rola. Ale debiutanci doskonale poradzili sobie z zadaniem, jakim była praca nad spektaklem "Teorban". To kameralna opowieść o młodej kobiecie, która gra na starym instrumencie o dwóch gryfach. Rzecz cała dzieje się w Nowym Jorku - 11 września artystka ma mieć przesłuchanie, które zadecyduje o jej przyszłości. Ale jej chłopak, po burzliwej kłótni, przez przypadek zatrzaskuje ją w mieszkaniu i idzie do pracy w World Trade Center. Jeanne nie może wydostać się z mieszkania, zaczyna wydzwaniać do ślusarzy, sprzątaczek, swojego narzeczonego. Może ktoś z nich przyjdzie i otworzy drzwi.

Kielecki spektakl, grany na małej scenie, zaczyna się jak wyciszona opowieść o fascynacji muzyką. Jest tylko aktorka i jej teorban. Ale z upływem czasu atmosfera zaczyna się zagęszczać, dziewczynę ogarnia coraz większa panika i rozdrażnienie. Rzeczywistość, która dociera do niej za pośrednictwem telefonu, jest nieprzyjazna. Nikt nie chce zrozumieć młodej artystki, wszyscy z lekceważeniem traktują jej przesłuchanie u sławnego profesora. Justyna Sieniawska doskonale poradziła sobie z rolą - wręcz niezauważalnie stopniuje napięcie, by w finale sztuki wrócić do punktu wyjścia. Dopełnieniem jej rozpaczliwych prób wyjścia z mieszkania są rozmowy telefoniczne. Reżyser nie wprowadził dodatkowych aktorów na scenę, lecz nagrał ich na taśmę filmową. Dzięki temu ten podział na dwa światy jest jeszcze bardziej wyrazisty. Demoniczna matka Jeanne, grana przez Marię Wójcikowską przypomina upiory, które nie chcą się od nas odczepić. Kobieta jest niczym zły duch, który pogrąża dziewczynę w coraz większej rozpaczy. Ukochany artystki - Greg (Paweł Kumięga), zamknięty na jednym z pięter WTC, nie może zdecydować się, czy przyjechać do dziewczyny z kluczami, czy nie. A godzina, w której runą dwie wieże, nieubłaganie zbliża się. Nieubłaganie zbliża się też moment, w którym bohaterka powinna wyjść z mieszkania, by zdążyć na przesłuchanie. Przeczucie tragedii - i tej w wymiarze indywidualnym, i tej, o której za chwilę dowie się cały świat - wisi w powietrzu.

Sekwencje filmowe nadają spektaklowi nową jakość. Michał Glock używa mocnych zbliżeń - to już nie tylko sama twarz, ale jej fragmenty - wygięte w grymasie usta, wystraszone oczy. Kadry rzucone na całą ścianę stanowią kontrapunkt dla tego, co dzieje się na scenie.

"Teorban" ma doskonałą dramaturgię. Spokojna, zdawałoby się opowieść przeradza się w niemalże hitchcockowski thriller o ludziach uwięzionych w budynkach, o ich bezsilności, rozpaczy, przeznaczeniu. Sztuka ta to również opowieść o tragedii z 11 września, o tym, że małe, ludzkie losy tak przedziwnie mieszają się z losami świata.

Dobrze, że dyrektor kieleckiego teatru Piotr Szczerski zaryzykował i postawił na debiutanta. Michał Glock, najwyraźniej nieskrępowany sceniczną przestrzenią, stworzył rzecz naprawdę interesującą.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji