Artykuły

Zawsze byłem outsiderem

- Teatru nie można zamieniać w szkołę, bo młodzi widzowie uciekliby z sali - mówi reżyser i jubilat ADAM HANUSZKIEWICZ.

Adam Hanuszkiewicz [na zdjęciu] obchodzi 60 lecie pracy artystycznej i 50-lecie reżyserskiej.

Janusz R. Kowalczyk: Jubileusz spędzi pan na Opolszczyżnie. Co pana wiąże z tym regionem?

Adam Hanuszkiewicz: Lwów. Kiedy prof. Stanisław Nicieja, znany badacz nekropolii łyczakowskiej i rektor Uniwersytetu Opolskiego, wręczał mi doktorat honoris causa, pomyślałem sobie, że w ten sposób upomniał się o mnie mój rodzinny Lwów. Inny honorowy doktor opolskiej uczelni Kazimierz Kutz stwierdził wówczas dowcipnie, że podejrzewa, iż przyznali nam tę godność za wielożeństwo, bo każdy z nas ma czwartą żonę. Cóż, całe życie uciekam przed jubileuszowymi wywiadami i oficjalnymi przemówieniami.

Najbardziej cieszą mnie ludzie podchodzący do mnie na ulicy z podziękowaniem za doznane w teatrze wzruszenia. Jednakże teraz grono osób zasłużonych dla Opolszczyzny zaprosiło mnie do Polskiej Cerkwi - wsi ze wspaniałymi ruinami zamku z początku XVII wieku - gdzie chcą się ze mną spotkać. Obliczyli, że właśnie wypada 6o-lecie mojej pracy scenicznej. Poczułem się wzruszony i zaszczycony.

- Na czym będzie polegało to spotkanie?

Zacznę improwizować historię zawodowego życia od strony... gaf, których byłem sprawcą lub świadkiem podczas spotkań z wielkimi ludźmi teatru, opery, muzyki. Kiedy Artur Rubinstein grał ostatni koncert w Łodzi, dyrygent Henryk Czyż umieścił w repertuarze "Króla Dawida" Honeggera z partią mówioną, którą powierzył mnie. Rubinstein zaprosił nas na śledzia z wódką, Czyż go spytał: "Mistrzu, jak to się stało, że pan jest największym pianistą świata?". "To proste - odparł. - Lepsi ode mnie dawno umarli. Jak zacząłem grać, mylono mnie z wybitnym kompozytorem i pianistą Antonem Rubinsteinem. Kiedy się okazało, że nie jestem Anton Rubinstein, zaczęto mnie mylić z Heleną Rubinstein. A jak się okazało, że nie jestem nawet Heleną Rubinstein, to już było za późno, bo byłem sławny".

Sporo podobnych anegdot mogę powtórzyć jako ostatni świadek. Będą też śpiewali moi koledzy z teatru. Lubię takie spontaniczne okazje, przy których może paść pytanie: "Panie Adamie, jest pan szczęśliwy?". W Warszawie uchodziłoby za nietaktowne. A to są ludzkie sprawy. W gruncie rzeczy jestem prowincjuszem.

- Czy właśnie szczęściu należy przypisać to, że nie traci pan dobrego kontaktu z młodzieżą?

Teatr nie powinien niczego narzucać, tylko stawiać pytania. Możliwie atrakcyjnie. Tylko wtedy mogę komu innemu dać szansę nauczenia się czegoś, kiedy sam się uczę. Teatru nie można zamieniać w szkołę, bo młodzi widzowie uciekliby z sali.

- Czy nie lepiej jednak było wykorzystywać sprawdzone wzorce, zamiast zmierzać pod prąd?

Środki pradziadka są śmieszne dla prawnuka. Szansa na kreatywną drogę w robocie artystycznej czy naukowej to samotność. Jednak wszyscy, którzy zaznaczyli swoją obecność, szli ze swoimi kumplami ze szkoły, pod parasolem swoich nauczycieli. Ich sukces był również sukcesem szkoły. Ja byłem zawsze outsiderem. Jeżeli odnosiłem jakiekolwiek sukcesy, to - jak powiedział Erwin Axer - już samym swoim istnieniem podważałem potrzebę kształcenia reżyserów. Craig i Stanisławski, dwaj praktycy teatru o najzupełniej sprzecznych poglądach na jego naturę, w jednym byli zgodni: reżysera wykształcić się nie da. To zbyt złożony rodzaj umiejętności. Musi dobrze czuć literaturę, plastykę, muzykę, choreografię, rytmy, ironię. Musi być dyplomatą, psychologiem...

- Pan przed półwieczem nie bał się ryzyka?

Nie. Teatr Polski w Poznaniu z okazji miesiąca przyjaźni polsko-radzieckiej miał wystawić "Niespokojną starość" Leonida Rachmanowa, przyzwoitą sztukę o profesorze uniwersytetu w Piotrogrodzie i jego uczniach rozdzielonych przez rewolucję. Dzwoni telefon. Głodny i zmarznięty profesor, obawiając się rozstrzelania przez bolszewików, podnosi słuchawkę: "Kto mówi? Towarzysz Lenin!". Kurtyna. Niestety, reżyser z Katowic nie dojechał i dyrektor poznańskiego teatru Władysław Woźnik lamentował, że go wywalą. Powiedziałem: Ja to panu wyreżyseruję. "A pan już reżyserował?" - usłyszałem i odpowiedziałem: nie. "To skąd pan wie, że pan umie?". Na to moja bezczelna odpowiedź: Wiem. Zrezygnowany machnął ręką, stwierdzając: "I tak nie mam nic do stracenia. Niech pan robi". Za dwa tygodnie zaprosiłem go na gotowe przedstawienie. Na premierze kolega Przystański w roli profesora Poleżajewa prawidłowo trzęsie się z zimna, odbiera telefon: "Kto mówi? Towarzysz Stalin. Tfu! Co mówię... Towarzysz

Lenin". Wierchuszka partyjna siedzi w pierwszych rzędach, a spędzona na tę okazję reszta sali robi polityczną owację. Stalina opluto, ale na cześć Lenina, więc nikomu nic się nie stało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji