Artykuły

Szekspir i pała

"Miarka za miarkę" w reż. Heleny Kaut-Howson w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dzisiaj, gdy zatytułowana "Miarka za miarkę" wizja teatralna Helen Kaut- Howson szczęśliwie ujrzała wytęsknione światło dnia, jasne jest, że najistotniejszym punktem reżyserskiego nieumiarkowania Kaut-Howson był Marcello Magni - mistrz ruchu scenicznego.

Boski Marcello! Tuszę, iż tylko dzięki niemu aktorzy Kaut-Howson dzielnie człapią, a nie padają! Do ostatniej kurtyny - chodzą, choć nie mogą. Dyszą, choć łakną poduchy Desdemony. Są dramatyczni, choć modlą się o przeniesienie do teatru lalki i maski, ze wskazaniem na maskę. Aktorzy Kaut-Howson przez dwie godziny i czterdzieści minut dowodzą, że nie są drzewami. Udało się: umierają - chodząc.

Boski, boski, absolutnie boski Marcello! Swą pracę "ruchowca" wykonać aż tak skutecznie, by żaden z aktorów zaangażowanych do ucieleśnienia wizji Kaut-Howson nie odmówił wejścia na scenę - to cud! A spowodować, że żaden - ani z rozpaczy, ani przez przypadek - nie mlasnął ciałem o dechy, to cud drugi i gruntowny!

Boże, jak mistrzowskie kwiaty lotosu musiał boski Marcello przed Rafałem Dziwiszem odstawić, by Dziwisz raczył odkuć się od kaloryfera w męskiej toalecie i wleźć na scenę jako młody Piłsudski, odziany w kostium bohatera piosenki: "Ludzie zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!". Nie mam pewności, że Dziwisz akurat za pomocą kaloryfera i kajdanek odmówił wejścia na scenę jako Piłsudski-listonosz, ale mam pewność, że tylko ruchowa maestria boskiego Marcella mogła Dziwisza skłonić do tego wiekopomnego występu.

Zostańmy w świecie pytań retorycznych. Jakim ruchem Marcello nakłonił do ruchu Feliksa Szajnerta? Niepojęte! Grunt, że oczy me widziały, jak przebrany za śmierć z "Siódmej pieczęci" Bergmana, nieszczęsny Feliks bez sensu człapie od kulisy do kulisy, człapie i cosik gada, mając wyraźną nadzieję, że gdy na głowie mnisi kaptur - to na widowni nikt buzi jego nie rozpozna. Niestety, nieszczęsny Feliksie, rozpoznaliśmy, że ty - to ty! Rozpoznaliśmy, bo twarz twoja występuje na sześciu telewizorach i jednym monstrualnym telebimie, które to gadżety bez sensu zaludniają tło dzieła.

A nieszczęśnik, który się pojawia w skórzanym stroju motocyklisty? A aktor Błażej Wójcik, czyli miękkuchne nadgarsteczki i słodziuchne biodereczka w ciepluchnej symbiozie ruchowej? A aktor Maciej Jackowski w klasycznym kostiumie gajowego Maruchy? A biedna Marta Waldera, która - w przebraniu syna formacji GROM - Jackowskiemu białą pałę policyjną od tyłu, na wysokości krocza, między uda wsuwając, czyni z Jackowskiego mężczyznę, który ma na głowie czerwony beret, na dole zaś - śnieżnobiałą fujarę? A co ma śnieżnobiała fujara Jackowskiego wspólnego z Szekspirem? Pytam, bo w antrakcie jacyś wariaci puścili plotkę, że "Miarkę za miarkę" tenże Szekspir napisał. Pytam, bo nie wiem, czy ruchowe talenty boskiego Marcella aż tak mocarne były, by usprawiedliwić niewiarygodną fuzję totalnych bredni myślowo-inscenizacyjnych Kaut-Howson i geniuszu Szekspira?

Nie o to chodzi, bym się niniejszym nazbyt intensywnie chciał znęcać nad setką innych katastrof Kaut-Howson. Ktoś gania w przebraniu chłopców z brygad antyterrorystycznych. Niech będzie. Pod wciśniętymi w ściany telewizorami - ślady zakrzepłej krwi. Trudno. Dźwięki sugerują, że wspomniany Feliks nieszczęsny scenę opuszcza i się na niej pojawia za pomocą helikoptera. Widać, nie mogło być głupiej. Kat jest kretynem, bo jest niejakim Hulkiem Hoganem - mistrzem wrestlingu. Cóż począć... I w ogóle - cóż czynić?

Boże mój! Podobno był to Szekspir, ale z pewnością były wiadra z fekaliami. Podobno Szekspir - i z pewnością Jackowski z kolejnym gumowym "ptakiem", tym razem w garści. Podobno Szekspir - i z pewnością niedorzeczne słoneczko nad doskonale niedorzecznym telebimem. Podobno Szekspir - a ja wprawdzie głowy nie dam, lecz ucho dam, że artyści Teatru im. J. Słowackiego śpiewają starą polską pieśń wędkarską. A idzie ona tak: "Wszystkie rybki mają c..., a karasie po k...!" Że dodam od siebie: Ciulala, ciulalala...

Cóż, jeśli wedle smaku Kaut-Howson można w Szekspirze zanucić pieśń o fundamentach ichtiologicznej rąbanki, to czemu nie pozwolić sobie na pisanie o panu Szajnercie per: "nieszczęsny Feliks"? Bardzo Szajnerta za tę mą tytularną niedelikatność przepraszam, ale właśnie w niedelikatności tkwi potworność dzieła Kaut-Howson. Potworność? Za dużo powiedziałem. Potworność to jednak jest coś, a ta "Miarka za miarkę" to nicość. Męcząca nicość tandetnego uwspółcześniania Szekspira. Nicość Szekspira trupiego.

Nie wymienię wszystkich zobaczonych cudów nowoczesności, bo po pierwsze sensu, to nie ma, a po drugie - po co znów się mordować? Od dziś w tego typu nędzach trzymał się będę zasady: wymienić parę scenicznych głupot - i basta! Że co? Że ktoś, jak w tym wypadku Radek Krzyżowski i Natalia Strzelecka, wydusza z siebie kilka intonacji prawdziwych? A niech wydusza! Na zdrowie! Od dziś mi to dynda, bo żaden czysty detal nie ocali Szekspira w całości zarzynanego kilofem odpustowej nowoczesności. Dość cimcirymci. Dość jałowego dyrdymalenia o fabule i sensach. Nie o to chodzi, by nie uwspółcześniać klasyków. Chodzi o to, by czynić to z sensem. Nie gumowy "ptak", szanowna Kaut-Howson, jest złem w pani Szekspirze. Złem jest amatorskie użycie tegoż. Złem to jest, bo wtedy Szekspir zdycha skutecznie. A gdy teatr, wystawiając Szekspira, na pokaz wystawia trupa - to dyskutować można tylko o teatralnych mocach gumowego "głuszca". Owszem, można. Ale beze mnie. Żegnam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji