Artykuły

Mickiewicz na czele gabinetu

"Raptularz" Zbigniewa Raszewskiego z lat 1965 - 1992 to prawdziwy rarytas literatury faktu - pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Teatr nie musi być nudny - deklarował. - Nie jest to jego właściwość. Może wzruszać tak jak muzyka". To samo da się odnieść do jego mistrzowskiego pióra.

Profesor Zbigniew Raszewski (1925 - 1992), znakomity historyk teatru, prowadził przez lata raptularz. Forma to dziś - w dobie esemesów i e-maili - nieco staroświecka, ale jakże elegancka i zajmująca. Teksty, zebrane przez jego wychowanków, Edytę i Tomasza Kubikowskich, opublikował londyński Puls.

Marzec '68 godzina po godzinie

Różnią się, jak to w raptularzu, objętością i częstotliwością zapisywania. Najobficiej udokumentowany został pamiętny rok 1968 (220 stron), z żywym opisem - dzień po dniu, niemal godzina po godzinie - tzw. afery "Dziadów" Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym oraz późniejszych rozruchów - opisywanych w ówczesnej prasie jako wydarzenia marcowe - i ich następstw. Najsłabiej reprezentowane są lata 1970 - 1973, wyodrębniające jedynie spotkania z Dejmkiem. Bez komentarzy minął autorowi rok 1974; później również 1982.

Są w tych tomach zawarte znakomite spostrzeżenia, myśli, wyznania, anegdoty, a nawet plotki. Te ostatnie na ogół z adnotacją: "do sprawdzenia". W innym miejscu profesor zastrzega jednak: "Zgodnie z moimi przewidywaniami wiele szczegółów w moich notatkach można by za pomocą dokumentów uściślić (czego oczywiście nie zrobię: mój raptularz ma dokładnie utrwalać stan naszej wiedzy, łącznie z tym, czego się od kogo dowiadywaliśmy i kiedy)".

Wszystko, oczywiście, nie jest wolne od emocjonalnego tonu, co podkreśla bardzo osobisty charakter tych notatek. Niekiedy trudno bowiem rozstrzygnąć, kogo autor zaszczycał większą niechęcią: Wojciecha Jaruzelskiego czy Adama Hanuszkiewicza?...

W Starym Teatrze próbują "Woyzecka"

Zdarzają się też całe rozprawy, jak znakomite studium o swoiście polskiej odmianie dowcipu, czyli o kawałach. Z małą antologią tychże, z których wiele nadal stanowi znakomity materiał, by oryginalnie błysnąć w towarzystwie. Są wspomnienia, opisy miejsc i wydarzeń zapamiętanych z młodości, wspaniałe portrety mniej lub bardziej znanych ludzi. Nie brak cytatów, wierszy, piosenek, wycinków z prasy, reprodukcji kartek pocztowych, telegramów, fotografii, zaproszeń i biletów teatralnych. Jedno jest pewne - monotonia czytania nikomu nie grozi.

Zbigniew Raszewski sam był przenikliwym i bystrym czytelnikiem. Z bieżących wydań prasy wyławiał rozmaite cymelia. Na przykład zdjęcie z defilady tysiąclecia, w której wizerunek polskiego orła tworzy na niebie eskadra... radzieckich iłów 28. Fotografię, wierząc w inteligencję czytelnika, pozostawił z prasowym podpisem.

Bez komentarza. Wiele spostrzeżeń profesora Raszewskiego, człowieka głębokiej wiary, było wyrazem krytycznego stosunku do rodzimego modelu katolicyzmu. Znakomity opis rozmowy z Konradem Swinarskim z 31 maja 1967 r. zawiera m.in. akapit: "Swinarski opowiada o próbach "Woyzecka" w Starym Teatrze wKrakowie. Jest tam - mówi - wielu wierzących, pobożnych aktorów i ci mieli skrupuły, gdy trzeba było powiedzieć: "Wysikajmy się na krzyż, może jaki Żyd umrze". Pół godziny dyskutowali nad tym, czy godzi się ze sceny mówić "wysikajmy się na krzyż". Ale żaden nie zastanowił się nad tym, czy godzi się mówić "może jaki Żyd umrze"".

Echa polemik autora z ludźmi teatru wciąż brzmią niezmiernie aktualnie. Rozmowę z Konstantym Puzyną (Ketem) kończą następujące zdania: "Chodzi mi o zasadę. Nie mogę się z tobą zgodzić - mówię do Keta - żeby w sztuce wyżej należało stawiać walory poznawcze od artyzmu, bo to jest stawianiem sprawy na głowie. Sztuka jest po to, żeby wywoływać piękno - w sposób godziwy, proszę bardzo - ale piękno, wartość zarazem ulotną i niezmiernie cenną". Warto, by spróbowali się nad tymi słowami zastanowić wszyscy piewcy scenicznej publicystyki spod znaku młodych brutalizmów itp. przejściowych mód.

Rząd dusz

"Raptularz" Raszewskiego jest także niewyczerpanym źródłem dla ludzi studiujących najnowszą historię. Nie tylko teatru. W relacji z zebrania SPATiF z 25 lutego 1968 r. profesor odnotował wystąpienie Bohdana Korzeniewskiego, który "w stanowczych słowach napiętnował zdjęcie "Dziadów" z afisza. Błąd ten - oświadczył - może mieć nieobliczalne skutki, jeśli natychmiast nie będzie naprawiony. Należy przywrócić "Dziady" i grać osiem razy w tygodniu, bo inaczej wypadki potoczą się jak lawina, której nikt nie będzie w stanie zatrzymać". Chociaż obecni na spotkaniu wysoko postawieni decydenci partyjni zdawali się nie podzielać jego obaw, historia dowiodła, że miał rację.

"W dalszych wywodach Korzeniewski zatrzymał się nieco dłużej nad osobliwościami naszej historii, jego zdaniem lepiej pozwalającymi zrozumieć wyjątkowy autorytet Mickiewicza u nas. Zaczęło się od tego - przypomniał - że Mickiewicz, poeta romantyczny, rzucił w natchnieniu, a więc trudno powiedzieć czy całkiem świadomie, żądanie "Daj mi rząd dusz! ". A Pan Bóg mu dał. Tak to z łaski boskiej Mickiewicz zaczął rządzić, stając z czasem na czele całego gabinetu, w którym resort spraw zagranicznych objął Krasiński, pracy i opieki społecznej - Norwid, a Ministerstwo Kultury i Sztuki - Juliusz Słowacki. Jako ostatni w tym gabinecie ukonstytuował się resort obrony narodowej (ten wziął Wyspiański). Powstanie tego rządu w znacznym stopniu tłumaczy, dlaczego zaborcy w naszym kraju nigdy nie czuli się bezpiecznie. Po prostu wiedzieli, że choćby nie wiem jakie siły tu zgromadzili, zawsze prócz swoich rządów będą mieli przeciw sobie drugi rząd, nieuchwytny a rzeczywisty. Nic dziwnego, że po pewnym czasie nabrali dla niego respektu. W końcu - stwierdził Korzeniewski - Polska odzyskała niepodległość i stosunki się zmieniły. Toteż dziś dosyć trudno zrozumieć, dlaczego rząd Cyrankiewicza wciąż boi się rządu Mickiewicza? Czy w Anglii rząd Wilsona boi się Szekspira?". Profesor Raszewski nie uczestniczył w tym zebraniu. Relację spisał z opowieści Krystyny Skuszanki.

Miał niezwykły dar charakteryzowania sytuacji i ludzi. Jego portrety uderzają trafnością sądów. Śledząc zapisy, czytelnik może weryfikować je z własnymi spostrzeżeniami. W notce z marca 1990 r. autor ocenia artykuł znanego krytyka w "Dialogu" jako paszkwil na Bohdana Korzeniewskiego i na siebie osobiście. Komentuje to z właściwą sobie elegancją stylu: "Żegnaj, kulturalna Warszawo. Pa!".

Dziś, gdy do własnych racji przekonuje się metodą insynuacji i inwektyw skierowanych przeciw adwersarzom, najbardziej brakuje mi w polskim pisaniu o teatrze właśnie taktu, jaki cechował autora raptularza.

"Jednym z uroków świata sztuki jest rozmaitość, której nie wolno tępić, pod groźbą zaprowadzenia powszechnej nudy" - przekonywał. Nadarzyła się okazja, by to sobie dokładnie uświadomić. Nie zmarnujmy jej.

Zbigniew Raszewski "Raptularz", tom I, II. Redakcja Edyta i Tomasz Kubikowscy. Wydawnictwo Puls, Londyn, 2004.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji