Artykuły

Do zobaczyska, wiśniowy sadzie

Piękna w tym spektaklu jest scenografia Aleksandry Semenowicz: przestrzeń tworzy szkielet budowli sklecony ze starych okien i ciemność. Przedstawienie opiera się niemal całkowicie na aktorach. Muzyki w pierwszej części jak na lekarstwo.

Zamierzonej redukcji efektów teatralnych towarzyszy też redukcja emocji granych postaci, tylko że otrzymany rezultat jest zanadto na wyrost: pierwsza część jest bardzo słuchowiskowa. Stężałą atmosferę usiłują ratować aktorzy różnymi sympatycznymi - powiedzmy - zabiegami. Marek Milczarczyk (Gajew) kręci prawie piruety, usiłując dotrzeć do publiczności. Maria Kierzkowska uderza w postać Szarloty tonem farsy. Dariusz Bereski doskonale bawi się swoim pyskującym lokajem Jaszą. Podobnie jak Matylda Podfilipska Duniaszą, czy Julia Balsewicz podlotkiem Anią. Paweł Tchórzelski jako Jepichodow wywołuje śmiech, gdy tylko pojawi się na scenie z ciętymi kwiatami "od ogrodnika". Każdy tu gra dla siebie, każdy chce być błyskotliwy. Widzimy więc zgrabne kupleciki na temat bohaterów dramatu. Karinie Krzywickiej trudno odnaleźć postać zrujnowanej Raniewskiej, podobnie jak Jarosławowi Felczykowskiemu pragmatycznego Łopachina, w którego ustach co jakiś czas zgrzyta współczesne "do zobaczyska", czy inne "bye, bye".

Druga część wyraźnie już odsłania zamiar reżysera: jest to opowieść o ludziach współczesnych. Nawiązanie do naszych czasów odbywa się za pomocą grubej kreski. Bohaterowie przebrani zostają w stroje współczesne i bawią się jak w klubie. Dopiero teraz zaczyna nieco iskrzyć jakaś psychologia i to coś między aktorami, co sprawia że zaczynamy odrobinę przejmować się losem kreowanych przez nich postaci. W Raniewskiej budzi się kobieta z trudem pogodzona z przemijaniem. Stary lokaj Firs (Mieczysław Banasik) nie jest już tylko słaniającym się pretekstem do pobłażliwych drwin, a Łopachin rozumie, że rozsądek i fortuna nie przysporzą mu szczęścia, choćby kupił tuzin wiśniowych sadów. Druga część podejmuje próbę wniknięcia w świat Czechowa. Reżyser wskazuje nam, co jest przeznaczeniem tych wszystkich ludzi. To pustka. Pokazał nam ją w scenie pożegnania Raniewskiej z Gajewem, zagranej na pustej scenie, i śmierci Firsa.

To gorzkie przeznaczenie Andrzej Bubień zgotował wszystkim w epilogu. Światło w nim jest ostrzejsze niż siekiera. Ładne zakończenie nie wieńczy jednak dzieła jako całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji