Artykuły

Taka ballada, czyli spektakl zmarnowanych szans

Autorskie przedstawienie Piotra Cieplaka znalazło się zaledwie o krok od sukcesu. Rozgrywająca się symultanicznie akcja wprowadza nas w życie lokatorów jednej kamienicy, tak samotnych, że jedyną formą egzystencji staje się kontakt z literaturą. Wydawałoby się, że to znakomity pomysł. Podglądanie ludzi, zawieszonych w otwartych klatkach swoich mieszkań, to okazja do odkrycia ich tęsknot, kompleksów, zawodów. Ale autor scenariusza i reżyser w jednej osobie spektaklu, pokazanego w Teatrze Studio, postawił być może poprzeczkę za wysoko, bo w spektaklu nie pada ani jedno słowo, które mogłoby być rodzajem rozmowy partnerów ze sobą lub bohaterów z widzem. Wszyscy oni posługują się jedynie tekstem wybranej z różnych przyczyn tej właśnie jedynej książki życia. W efekcie mamy literacką mozaikę złożoną z materii tak odległej od siebie, jak tylko może być odległy patos heksametru Homera od strzępów dialogów Becketta, "Kubuś Puchatek" od Chandlera, tekst Biblii od kolokwializmów Hrabala. Próbujemy wprawdzie z sytuacji poszczególnych bohaterów odczytać przyczynę ich literackich wyborów i emocjonalnych zapętleń, ale nie zawsze teatr stwarza nam po temu szansę.

Da się na przykład zrozumieć tęsknoty skromnego księgowego, którego starzejące się ciało nie poddaje się dyscyplinie najprostszych ćwiczeń gimnastycznych, wykonywanych przy porannej toalecie, do męstwa herosów Homera czy uciekających w tekst Becketta małżonków, których przestało już cokolwiek łączyć prócz wspólnego poczucia beznadziejności. Z innymi szyframi mamy już kłopoty. To zresztą nie jest zarzut podstawowy, od czego bowiem wyobraźnia widza, pobudzona dobrym aktorstwem, niebanalną scenografią czy ciekawą muzyką? Gorzej, że dramaturgicznie spektakl nie stanowi żadnej zwartej całości. W istocie jest jak w balladzie. Tyle że ballada może urwać się w każdym momencie, możemy jej po prostu przestać słuchać, w teatrze zaś, choćby podświadomie, oczekujemy jakiejś puenty. Tej puenty nie ma. Przedstawienie od pierwszych scen urzeka nas swoistą poetyką. Poddajemy się jego magii, śledzimy życie ośmiu lokatorów, próbujemy się z nimi zaprzyjaźnić, ale w którymś momencie zaczyna nas nużyć słuchanie kolejnego fragmentu innej wciąż książki. Naturalne jest przecież, także przy lekturze, że wchodzimy w świat literackich bohaterów, zaczynamy żyć iluzją i niechętnie przerzucamy się w kolejne światy, niechętnie odrywamy się od fikcyjnej rzeczywistości, w której tym szybciej czujemy się zadomowieni, im bogatszy jest świat przedstawiony przez autora. W tym przypadku na zadomowienie scenariusz nie daje nam szansy. To prawda, że w życiu też przerzucamy się z jednej płaszczyzny egzystencji na drugą, oglądamy film, za chwilę smażymy jajecznicę, a po kolacji odrabiamy z dziećmi lekcje, ale z tego chaosu rzeczywistości mamy potrzebę uciec w harmonijny świat sztuki. Gdy i ona jest chaosem, nie bardzo sobie z tym radzimy.

"Taka ballada" jest więc spektaklem za długim, choć jednocześnie pozostawia niedosyt. W czym tkwi błąd, pozostawiam już do przemyślenia realizatorom. Może da się to naprawić? Bo wychodzimy z teatru, mimo wszystko, z uczuciem sympatii dla tego szans, ze świadomością, że jego autor chce się podzielić czymś niebanalnym, że próbuje nawiązać z nami dialog serio, nie uciekając się do stereotypów czy tanich efektów. Z nadzieją więc oczekujemy na kolejny spektakl Piotra Cieplaka, który zrezygnował z dyrektorowania Teatrem Rozmaitości, choć uczynił go placówką znaczącą, żywą artystycznie i potrzebną myślącej widowni, po to, by udzielać się artystycznie jako reżyser na gościnnych scenach.

I jeszcze o aktorach: dobrze to świadczy o reżyserze, gdy cały występujący zespół z równą gorliwością wypełnia swoje aktorskie zadania. Nie ma tu przecież ról dużych i małych, każdy wychodząc ze swoją kwestią, jest trybikiem dobrze naoliwionej teatralnej machiny, którą przesącza własną emocją. W "Takiej balladzie" występują rzadko oglądani na scenie Teatru Studio Joanna Trzepiecińska, Włodzimierz Press czy Jacek Różański oraz zadomowiona tu już Stanisława Celińska i na dobre wrośnięty w warszawską scenę łodzianin Andrzej Mastalerz. Scenografię opracowała Ewa Łaniecka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji