Bryll w teatrze Axera
Podziwiam i trochę zazdroszczę Erwinowi Axerowi olimpijskiego spokoju, z jakim wykonuje swój zawód. Zwłaszcza teraz, kiedy wciąż trwa gonitwa myśli inscenizacyjnej, a młodzi i starzy bezlitośnie maltretują teatr i literaturę, aby za wszelką cenę wycisnąć z niej wydarzenia. W takiej epoce prowadzić teatr z klasycznym umiarem i wystawiać realistycznie - znaczy: być odważnym. I przekornym równocześnie.
Komu jednak służy taka postawa? Pisarzom? Publiczności? Jest próbą dochowania wierności? Sobie? Literaturze? Czy "Rzecz listopadowa" Brylla, którą Axer wyreżyserował w Teatrze Współczesnym, odpowiada na te pytania? Czy musi odpowiedzieć? A może pytania są niezbyt taktowne?
Dla Axera pytania te są po prostu nieistotne. Bo teatr w jego rozumieniu jest wcale doskonałym instrumentem do grania literatury. A spektakl to dzieło aktorów, kierowanych przez inteligentnego czytelnika dramatu, czyli reżysera. Obowiązkiem zaś reżysera jest jak najdoskonalej przekazać myśli i poglądy pisarza. "Rzecz listopadowa" w reżyserii Axera - to właśnie taki jeszcze jeden modelowy spektakl. Można go dosłownie śledzić z tekstem w ręku, jak koncert z partyturą na kolanach - i nie złapie się reżysera na grzesznych odstępstwach.
W Axerowskim koncercie wierność wobec partytury jest oczywiście zamierzona, mimo znacznych zabiegów interpretacyjnych. Jak to wygląda na scenie? Przede wszystkim została zachowana trójdzielna architektura utworu. Ewa Starowieyska, scenograf, w I akcie spełniła polecenia pisarza prawie dosłownie; jest więc brama cmentarna, są oświetlone groby i stragany, nie zabrakło też budki z piwem. W akcie II - mieszkaniem w wieżowcu jest pusta scena, bez widoku na Nike i kolumnadę Teatru Wielkiego; w rozmowach gości weselnego happeningu topografia placu Teatralnego jest plastycznie ukazana, że można było istotnie pozwolić sobie na umowność miejsca akcji, by w akcie III zamiast właśnie placu Teatralnego - zbudować "realistyczną" ulicę z białymi pasami przejść dla pieszych i z ochronnymi łańcuchami.
Warszawski spektakl "Rzeczy listopadowej" prowadzą, zgodnie z tekstem Brylla, Pierwszy (Jan Englert) i Drugi (Damian Damięcki); reżyser ubrał ich w zbutwiałe mundury powstańców. Tak więc akt I u Axera jest tradycyjnym, zaduszkowym mityngiem; Polaków, akt II ironicznym pastiszem "Wesela" Wyspiańskiego z podłożonym motywem muzycznym "Kukułeczki" w wykonaniu Mazowsza, akt III to współczesna warszawska ulica ze spieszącym się tłumem przechodniów, w który wplątali się nad ranem uczestnicy happeningowego wesela i Obcy (Częsław Wołłejko).
W tych niby mało istotnych, a przecież niezmiernie celnych zabiegach, które znakomicie interpretują tekst Brylla, jest cały Axer ze swoimi upodobaniami i uporem pośrednika pomiędzy pisarzem-teatrem-widzem. I w ostentacyjnym fetowaniu aktora, któremu pozwala w swoim teatrze mówić pełnym głosem. W omawianym spektaklu również należałoby przepisać - jak zawsze w Teatrze Współczesnym - dosłownie cały afisz, by usatysfakcjonować kilkanaście świetnych ról. Oczywiście wspomnę tylko najbardziej znaczące: Zdzisław Mrożewski (Stary poeta), Antonina Gordon-Górecka (Matka Pana Młodego), Maja Komorowska (Aktorka), Wiesław Michnikowski (Artysta z buldogiem), Mieczysław Czechowicz (Buldog), Józef Fryźlewicz (Ojciec Panny Młodej), Henryk Borowski (Kanalarz).
Dla zwolenników pisarstwa Brylla Axerowska wersja "Rzeczy listopadowej" - to na pewno niecodzienna okazja do wysłuchania poetyckiej rozprawy o polskich wadach i grzechach narodowych, o poplątanej historii, kompleksach, cierpieniach i koszmarach, jakie wciąż nawiedzają tych, co przeżyli wojnę, lata okupacji, powstanie. A także sposobność do refleksji: jak przeszłość i tradycja nakładają się na współczesną rzeczywistość, jak ją przenikają, a czasami wprost przeżerają, tworząc to, co często nazywamy polskim losem narodowym.
Powiedzmy jednak szczerze, że spektakl Axera nie porwie tych, których fascynuje bogaty język inscenizatora, a Brylla nie lubią, bo razi ich w jego utworze bluszczowatość, nadmiar właśnie literackości, żywiącej się polskim dramatem romantycznym, nadużywanie słów i tworzenie z nich efektownych jeremiad, obracających się zmiennie w utrwalonych rejonach stereotypów myślowych i społecznych. I najpewniej oni właśnie zacytowaliby chętnie Bryllowi szyderczą, choć zupełnie sprawiedliwą wypowiedź Ghelderode'a: "Literatura w teatrze to nic dobrego. Jest jak sadło, które więzi serce i krzyże...". Co należałoby rozumieć: pisać trzeba krwią i pasją, a teatr to coś więcej niż wierne przekazywanie literatury.