Artykuły

Mama Lizy

"Własność znana jako Judy Garland" w reż. Sławomira Chwastowskiego w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Ciekawe, czy w oryginalnym tekście Billy'ego van Zandta bohaterka też musi parokrotnie przedstawiać się jako rodzicielka Lizy Minelli? Wolno wierzyć, że Amerykanie jednak lepiej pamiętają swoją Dorotkę z krainy Oz. W Polsce z wiedzą o Judy Garland było gorzej, bo jej najlepsze filmy miały premiery albo podczas wojny, albo w epoce tępienia amerykańskiej stonki ziemniaczanej. Przedstawienie w Capitolu nie jest jednak odrabianiem zaległej lekcji; niewiele dowiadujemy się o tym, co i jak grała jedna z ważniejszych person przemysłu rozrywkowego. Monodram opowiada historię typową dla gwiazd show-biznesu rabunkowo eksploatowanych przez producentów płacących za karierę ruiną życia prywatnego, depresją, lekomanią, samobójstwem. Po amerykańsku sprawnie jest to zmontowane, ile trzeba dowcipnie, ile trzeba gorzko; Hanna Śleszyńska ma dar skupienia uwagi widza, narzucenia mu tonu lekkiego i serio zarazem. Ale dreszczyk emocji przychodzi dopiero na koniec, kiedy wbita w pantofle i czarną sukienkę śpiewa parę evergreenów Judy Garland, idealnie frazując, nie bojąc się trudnej aranżacji. Ten gatunek sztuki wokalno-aktorskiej, którego na estradzie było jakiś czas temu może i za dużo, dziś jest na wymarciu, wytrzebiony przez młodziaków niesłyszących niczego poza rockiem. A przecież są tacy na scenach, którzy umieją to wykonywać, tudzież tacy na widowniach - liczni, twierdzę - którzy by ich posłuchali z frajdą. Skrzyknijmy się jako mniejszość, której nie nudzi stary, dobry musical, i stańmy wśród wykluczonych bić się o swoje przyjemności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji