Retro
ŚWIAT opanowała dziś moda retro. Z lubością wracamy dziś do tego, co było, co przeminęło, lubimy coś wskrzeszać, coś odnawiać, coś odkurzać...
Teatr, jak się okazuje, nie pozostaje obojętny na ogólnie dominujące tendencje. Oto mamy ostatnio kilka przykładów zastosowania "stylu retro" w teatrze, na małą wprawdzie skalę, ale jednak.
Zawsze byłem zdania, że jednym z przekleństw, jakie ciąży na polskiej dramaturgii współczesnej jest przedziwna zasada, przyjęta milcząco przez teatry: w gruncie rzeczy tylko bardzo, bardzo nieliczne nowe sztuki polskie wchodzą na trwałe do teatralnego repertuaru, są grywane w pewnych odstępach czasu, niejako regularnie. Na ogół dzieje się tak, że jakaś nowa sztuka przeżywa okres nagiego, powszechnego zainteresowania, gra ją parę teatrów - wszystkie naraz - a potem? Właśnie. A potem wszyscy zdają się zapominać o tym meteorze jednego sezonu, choć jeszcze niedawno uważano go za dramaturgiczne objawienie...
Toteż dobrze, że Erwin Axer zdecydował się na ponowną konfrontację teatru z "Rzeczą listopadową" Ernesta Brylla, sztuką, która dobrych parę sezonów temu gościła na scenie każdego prawie szanującego się teatru. Już po opublikowaniu w "Dialogu" (1967) a potem w książce, zyskała sobie zachwyty krytyki i zainteresowanie publiczności, podtrzymywane przez kolejne inscenizacje,wśród których nie zabrakło propozycji czołowych artystów teatru (np. Szajny i Hanuszkiewicza). Tym bardziej więc ciekawe, jak ta sztuka, która tak żywo, tak aktualnie brzmiała kilka lat temu - zabrzmi dzisiaj?
Na ocenę dzisiejszego wydźwięku "Rzeczy listopadowej" nakłada się klika spraw. Po pierwsze więc tempo przemian w życiu społecznym, a co za tym idzie w świadomości powszechnej, w ciągu ostatnich lat jest znacznie szybsze niż poprzednio, stąd też wiele elementów w sztuce, które w chwili powstania utworu mogły uchodzić za obserwacje pewnych typowych przejawów narodowej mentalności, mocno się zdezaktualizowalo. To samo - choć to oczywiście mniej istotne - stało się z tkanką czysto obyczajową, która również - w życiu - zmienia się i przekształca bardzo szybko. Po trzecie wreszcie, i to już aspekt szczególny, bardzo ciekawy, Ernest Bryll, bawiący obecnie w Londynie (jako dyrektor Instytutu Kultury Polskiej) mógł nabrać do materii swego utworu owego specjalnego dystansu, jaki daje trochę dłużej trwające oddalenie. Mógł też lepiej pojąć mentalność ,,Obcego" ze swej sztuki, gdyż wśród takich właśnie "Obcych" przyszło mu się dziś obracać.
Wszystko to razem wskazuje, że należałoby oczekiwać przynajmniej paru grubszych przeróbek w tekście sztuki (co - dopóki autor nad tym czuwa - jest procederem zawsze wskazanym). Teatr to zapowiadał, lecz - na ile się zorientowałem - poprawki autorskie są nader skromne, ograniczają się w gruncie rzeczy do kilku skreśleń i do dodania pewnych fragmentów do ról "Pierwszego" i "Drugiego", przewodników po świecie "Rzeczy listopadowej". Trochę to mało. I może dlatego sztuka nie brzmi tak żywo, jak brzmiała parę lat temu. Według mnie: ani za to winić autora, ani teatr. "Albowiem - jak mówi piosenka - czas wszystko zmienia".
Przedstawienie w Teatrze Współczesnym jest czyste, klarowne, oszczędne w środkach (również dzięki bardzo powściągliwej scenografii Ewy Starowieyskiej). Robi się z tego teatr mocno anachroniczny, ale za to myśl jest czytelna i brzmi logicznie. Aktorzy mają tu stosunkowo niewielkie pole do popisu, lecz warto wspomnieć o prosto i mądrze, bez patosu zagranych przewodnikach (Jan Englert i Damian Damięcki) o Obcym - Czesława Wołłejki i koniecznie o komediowej perle, jaką stworzyli "epizodyści" Wiesław Michnikowski i Mieczysław Czechowicz (ten ostatni w roli Buldoga!).