Trzy kobiety
Po premierze co bardziej złośliwi widzowie gratulowali aktorom, którzy w niej... nie zagrali. Nie byłbym aż tak okrutny, ale przyznam, że spektakl mnie rozczarował.
"Stacha" Anny Schiller w reżyserii Iwony Kempy, najnowsza sztuka na Małej Scenie Teatru Nowego, to historia niezwykłego życia Stanisławy Przybyszewskiej, nieślubnej córki Anieli Pająkówny, zdolnej malarki, i Stanisława Przybyszewskiego, pisarza, guru Młodej Polski. Przybyszewska kochała sztukę do tego stopnia, że przez ostatnie dziesięć lat życia całkowicie poświęciła się pisaniu, głównie o rewolucji francuskiej. Zamknęła się w baraku w Gdańsku, nie kontaktowała się ze światem, żyła w nędzy utrzymując się z datków, byle tylko móc pisać.
"Stacha" wyszła spod pióra Anny Schiller, krytyka teatralnego, autorki "milowych" wywiadów, m.in. z Konradem Swinarskim i Krystianem Lupą. Schiller przedstawiła własną wersję opowieści inspirowanej jedynie losami Stanisławy Przybyszewskiej. Spodziewałem się więc historii o człowieku opętanym chęcią tworzenia, o rozdarciu pomiędzy sztuką a życiem czy choćby o kobiecie próbującej sobie wywalczyć godne miejsce w świecie faworyzującym mężczyzn (Przybyszewska zmarła w 1935 r.). Okazało się jednak, że pisać o teatrze i dla teatru to różne rzeczy, a krytyk niekoniecznie jest dobrym dramaturgiem. Akcja praktycznie nie istnieje, całość opiera się na dialogu i bardziej jest teatralną etiudką niż pełnokrwistym dramatem. Aktorzy stają więc wobec bardzo trudnego zadania, którego - niestety - nie ułatwił im reżyser.
Spektakl Iwony Kempy jest nierówny.
Z jednej strony kilka ciekawych pomysłów. Interesująco wypadło spotkanie dwóch aktorek grających Stachę. Anna Graczyk, czyli Stacha w wieku lat 12, i Magdalena Dziembowska - dorosła Stacha, patrzą na siebie lekko zaskoczone. Z drugiej strony jednak - sporo uproszczeń, np. wyjaśnienia bohaterki, że nie będzie parzyć mężowi kawy, bo nie jest tylko kobietą, ale także człowiekiem. Albo łopatologiczne tłumaczenie widzom, o co chodzi: kiedy Jan (Błażej Peszek) zażywa narkotyki, to musi demonstracyjnie upuścić strzykawkę.
Nie wiem, dokąd spektakl zmierzał i o czym realizatorzy chcieli opowiedzieć. Bo zmagania człowieka ze sztuką można się było tylko domyślać, a przedstawienie tematu kobiecości obarczono unoszącym się nad sceną kompleksem, zupełnie jakby autorka i reżyserka naprawdę wierzyły, że kobiety są gorsze. A przecież przeczą temu trzy życiorysy - bohaterki spektaklu, autorki sztuki - Anny Schiller, krytyka najwyższej próby oraz Iwony Kempy - zdolnego reżysera, nagradzanego na festiwalach.