Szekspir do wynajęcia
WIELU rzeczy moglibyśmy zazdrościć współczesnej literaturze angielskiej, ale jednej na pewno i najbardziej: dramaturgii. Od połowy lat pięćdziesiątych (czyli - mniej więcej - od daty premiery "Miłości i gniewu" Johna Osborne'a) angielska literatura dramatyczna zadziwia różnorodnością, bogactwem, oryginalnością. Dochodzą wciąż nowe nazwiska: Harold Pinter, który zdążył stać się już klasykiem, pisze wciąż nowe sztuki i odnosi nowe sukcesy, Arnold Wesker - autor znanej i u nas "Kuchni", David Storey - którego "Dom" i inne utwory wchodzą triumfalnie na sceny teatrów w wielu krajach, Tom Stoppard - autor głośnej i świetnej sztuki na motywach hamletowskich "Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją" i wreszcie bodaj najgłośniejszy dziś z nich wszystkich (obok Pintera) Edward Bond.
Jakie są przyczyny tej "eksplozji dramaturgicznej"? Trudno wymienić wszystkie, lecz wydaje mi się, że nie najmniej istotną z nich jest aktywność teatru Royal Court w wyszukiwaniu i popieraniu nowych talentów dramaturgicznych, w maksymalnym ułatwianiu debiutu, nawet za cenę ryzyka. Właśnie londyński Royal Court wylansował bodaj wszystkich wymienionych wyżej pisarzy, i do teraz jest pierwszym odbiorcą ich nowych utworów. Dla pisarza, interesującego się teatrem, taki twórczy i nie lękający się ryzyka mecenas - to rzecz bezcenna.
Edward Bond również debiutował w teatrze Royal Court. Był to rok 1962 a sztuka nosiła tytuł "Wesele papieża". Następną sztuką Bonda byli "Ocaleni", dramat współczesny, który stał się sensacją literacką i obyczajową: autora oskarżano o obsceniczność i nadmierne okrucieństwo. Trzeba przyznać, że scena ukamienowania niemowlęcia w wózku w tym przedstawieniu robiła wstrząsające wrażenie. Były to jednak czasy, kiedy sadyzm i pornografia w sztuce i cywilizacji Zachodu stawiały dopiero pierwsze, nieśmiałe kroki. Okrucieństwo Bonda mogło więc stanowić prawdziwy szok. "Ocalonych", oraz kolejną sztukę tego autora, "Wąska droga na daleką północ", Teatr Royal Court przywiózł do Polski podczas swej wizyty kilka lat temu. Potem był "Wczesny poranek", przełożony na polski i drukowany już w "Dialogu" - i wreszcie - w roku 1971 - "Lir", dramat na motywach szekspirowskich, który stał się teatralną sensacją Londynu i z miejsca został wystawiony w wielu krajach. W ubiegłym roku Royal Court wystąpił z premierą najnowszej sztuki Bonda, noszącej tytuł "Morze". Śledząc poczynania autorów różnych narodowości - do których dołączył Edward Bond - z zapałem przerabiających i adaptujących sztuki Szekspira, można by dojść do wniosku, że dramaty Szekspira stały się obce i niepotrzebne współczesnemu widzowi, że trzeba je "uwspółcześnić" i "udoskonalić", by człowiek współczesny zainteresował się nimi na nowo. A może przyczyna jest inna? Może inwencja dramaturgów jest na wyczerpaniu i musi się podpierać pomysłami Szekspira? Tak czy inaczej, fala przeróbek szekspirowskich jest zjawiskiem zastanawiającym. Znaczą ją takie nazwiska jak Durrenmatt ("Król Jan"), Ionesco ("Macbett") i ostatnio - Bond.
Dwaj pierwsi z wymienionych autorów w swoich "wariacjach na temat Szekspira'' pozostali dość wierni pierwowzorowi, zmieniając sens i podteksty, lecz pozostawiając ogólny schemat, postacie itp. Bond poszedł dalej: jego "Lir" niewieloma drugorzędnymi szczegółami odwołuje się do "Króla Leara", zaś w całości jest wobec tragedii Szekspira polemiczny. Tutaj Bond zbliżył się do wymienionego uprzednio Toma Stopparda, który w sztuce "Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją", stanowiącej ironiczny i przewrotny komentarz do "Hamleta", zaprezentował podobny stosunek do materii szekspirowskiej. O ile jednak koncepcja Stopparda była łatwo czytelna i konsekwentnie zrealizowana, o tyle intencje Bonda w "Lirze" nie są zupełnie jasne.
Można sądzić, że jest to dramat o naturze władzy. Ale liczne elementy dramatu (takie jak obecność Ducha jednego z bohaterów przez cały czas akcji) świadczą, że zamysł autora był szerszy. Można więc mniemać, że Bonda skusiło w szekspirowskim "Królu Learze" wiele wątków, że każdy z nich chciał przerobić i przewartościować, lecz przez to nie potrafił już nadać całemu dramatowi określonej wymowy i sensu. Jest więc "Lir" Bonda utworem nad wyraz mętnym, na dodatek zlepionym z materii nader niejednorodnej: tragizm miesza się tu z patosem, namiętności na miarę Szekspira z politycznym kabaretem, a wzniosłość z groteską. Oczywiście, z takiej niejednorodności stylistycznej trudno czynić zarzut: może być ona również źródłem wybitnych walorów. Musi jednak tłumaczyć się w całościowej strukturze dramatu.
"Lira" Bonda zrealizował właśnie Teatr Współczesny. Była to premiera oczekiwana z dużym zainteresowaniem, zważywszy światowy sukces sztuki. Patrząc na scenę, zadajemy sobie pytanie: jakie były przyczyny szumu wokół nowego utworu Bonda? Owszem, jest w nim wiele dobrej poezji (wielki monolog Lira w więzieniu), jest kilka dobrych, przewrotnych scen o charakterze kabaretu politycznego. Lecz jest również wiele zwykłych naiwności myślowych i formalnych, zaś słynne okrucieństwo sprawia na scenie wrażenie po prostu groteskowe.
We Współczesnym reżyserował "Lira" Erwin Axer. Okroił tekst, kilka scen połączył, inne wyeliminował, usiłując nadać dramatowi większą spójność i zwartość myślową. Skutek tych zabiegów jest sukcesem zaledwie połowicznym. Na scenie nie razi już rozgadanie dialogu, tak rażące w lekturze dramatu, kondensacja przyśpieszyła również sam przebieg akcji. Mimo to - i mimo aktorstwa Tadeusza Łomnickiego (Lir), Maji Komorowskiej (Kordelia), Stanisławy Celińskiej i Marty Lipińskiej (córki Lira), Olgierda Łukaszewicza (Młody - Duch) - okrzyczany dramat modnego dramaturga pozostawia niedosyt i raczej rozczarowuje.
Myślę, że przyczyn tego zjawiska trzeba szukać w głębokich różnicach doświadczenia historycznego i podłoża kulturalnego, dzielących angielskich i w ogóle zachodnich odbiorców sztuki Bonda od widzów polskich. Jest to argument o pierwszorzędnym znaczeniu.