Zabawa w Makbeta
Ionesco ciągle w dobrej formie. Mimo przekroczonej sześćdziesiątki, mimo laurów akademickich, mimo że to już trzydziesta jego sztuka, a tworzyć zaczął późno, bo po czterdziestce. Można mieć do niego różne zastrzeżenia, ale jedno jest pewne: umie pisać dla sceny. To prawda niepodważalna. Dowodem tego także "Macbett". Ionesco poszedł tu - po raz pierwszy w swej twórczości - za modą współczesnego trawestowania klasyków. Tak poczynali sobie Durrenmatt ze Strindbergiem i Szekspirem, Bond z "Królem Learem"', jeszcze można by przytoczyć inne przykłady. Ionesco dodał Makbetowi jedno t - i dramat Szekspira zamienił w komedię, parodię, zabawę. Śmieje się z tego wszystkiego, choć w śmiechu tym są sztylety - żeby użyć określenia szekspirowskiego.
"Macbett" ma w sobie coś z pierwszych sztuk autora "Łysej śpiewaczki", tych najlepszych, które wykpiwały absurdy życia codziennego i coś z tych późniejszych, obciążonych ideologią, przed która Ionesco przedtem bronił się zawzięcie i programowo. Ideologia to zresztą nie najmocniejsza strona jego pisarstwa. Również gdyby "Macbetta" traktować na serio, doszukiwać się w nim głębi historiozoficznych i porównywać z Szekspirem, sztuka ta wydałaby się dość płaska, powtarzająca cudze i dawno już ograne myśli.
Co autor chciał w niej powiedzieć? Że nadmierna ambicja i żądza władzy prowadzą do występku i zbrodni? To Szekspir pokazał w "Makbecie" znacznie głębiej i pełniej. A że poza wzniosłymi hasłami ukrywają się nieraz bardzo prozaiczne sprawy, że rzeź wojenna dla cudzych interesów jest okrutnie bezmyślna? Wiemy, wiemy i tyle razy o tym słyszeliśmy.
No dobrze, ale "Macbett" to komedia, nie żądajmy od niej nadzwyczajnej odkrywczości, śmiejmy się zdrowo, choć czasem gorzko, ze spraw znanych. Ostatecznie, o tym, że władza demoralizuje, mówi się od wieków. Przepraszam: może demoralizować ale nie musi. Nikt przytomny nie zaprzeczy tej prawdzie legitymującej się mnóstwem dowodów. I warto o niej przypominać także ze sceny. "Macbett" czyni to błyskotliwymi i jaskrawymi środkami komediowymi, zabawą mieszającą anachronizmy z aktualnymi dowcipami o posmaku kabaretowym, solidną robotą pisarską. Mimo że autor miejscami okazuje się nadmiernie gadatliwy, że trafiają się dłużyzny podkreślone jeszcze w przedstawieniu w Teatrze Współczesnym (np. przeciągnięta scena z czarownicami w pierwszej części, czy całkiem zbędne dodanie współczesnych postaci pantomimicznych).
Zresztą przedstawienie, reżyserowane przez Erwina Axera, zachwyca swoją jakością. Teatr Współczesny pod koniec sezonu jakby zaczął przełamywać swoją złą passę. Bo i sztuka to autentyczna nowość tegoroczna z Paryża, i świetny przekład Jerzego Lisowskiego, i spektakl interesujący - cały nastrojony na jeden, lekko parodystyczny ton. Śmieszny i ostry. Jest tu kilka znakomicie rozwiązanych scen jak np. zabójstwo Duncana, kiedy to mordercy mordują mordercę w puszczonych w zwolnionym tempie pantomimicznych pląsach. W ogóle seria morderstw odbywa się tu na wesoło. Nie na darmo Ionesco gdzieś powiedział, że trzeba umieć się śmiać z rzeczy okrutnych.
A jaka pyszna tu sztuka aktorska? Zbigniew Zapasiewicz - Macbett i Jan Englert - Banco grają z wybornym poczuciem humoru parę głupawych przyjaciół i rywali, równorzędnych bohaterów sztuki. Henryk Borowski jest rozkosznym zramolałym a nie mniej okrutnym Duncanem. Barbara Krafftówna stwarza bardzo zabawną postać Lady Duncan i Wiedźmy zakazem a wtóruje jej Barbara Wrzesińska jako Dworka i II Wiedźma. Kazimierz Rudzki(Candor) i Czesław Wołłejko (Glamis) rozpoczynają przedstawienie brawurowo wypowiedzianym dialogiem. Nawet w małych rolach występują wybitni aktorzy jak Wiesław Michnikowski jako krwawy Żołnierz czy Mieczysław Czechowicz jako ostatni, najgroźniejszy władca na końcu przedstawienia. Poza tym: Ryszard Barycz, Edmund Fidler, Stefan Friedmann, Tadeusz Surowa, Włodzimierz Nowakowski i wielu innych. Proste dekoracje i bardzo ładne kostiumy były dziełem Ewy Starowieyskiej. Znaczną rolę spełniła też piękna muzyka Zbigniewa Turskiego.