Artykuły

Wszyscy jesteśmy diabłami?

WSZYSCY jesteśmy diabłami... Zło utrwala pa­nowanie nad światem, diabły hasają po sce­nach zagranicznych i buszują w teatrze pol­skim. Cień Mefista pogrąża w rozterce rzesze współ­czesnych Faustów. Bezsilność człowieka wobec praw historii i wplecionej w koło historycznej konieczności własnej natury sięgnęła szczytu jeśli wierzyć polskim i obcym autorom scenicznym. Pozostały więc dwa wyjścia: ucieczka w metafizykę lub oszołomienie się drwiną. Z metafizyką jest trochę kłopotu, bo wielu autorów tak jak Książę ze sztuki Jarosława Marka Rymkiewicza twierdzi, że Boga nie ma a więc i me­tafizyka jest trochę na niby. Nie można przegnać Diabła wzywając na pomoc Kogoś, kogo nie ma. Za­słanianie się drwiną może dać chwilę wytchnienia od "okrutnej" rzeczywistości.

Sezon warszawski zaprezentował u schyłku dwie sztuki, których podobieństwa, mimo że ich autorów dzieli niemal wszystko: wiek, światopogląd, doświad­czenie, rozgłos światowy, narodowość - są dość symptomatyczne. Podobnie zresztą jak i realizatorzy tych przedstawień: Erwin Axer w Teatrze Współ­czesnym i Adam Hanuszkiewicz w Teatrze Narodo­wym przypomnieli że mimo różnic ich sztuki reży­serskiej i dyrektorskiej obaj są wybitnymi przedsta­wicielami tego nurtu w polskiej inscenizacji, który ceni tekst i nie uznaje aktora tylko za zło konieczne i zawadę na scenie.

Jarosław Marek Rymkiewicz zaproponował nam jeszcze jedną imitację z Calderona. Eugene Ionesco zabawił się w parodię motywu Macbetta ("Macbett"), Rymkiewicz spiera się z Calderonem nie tylko o po­jęcie i osobowość Diabła ale i o skuteczność jego działania, o diabelską wszechmoc. Ponieważ Rymkie­wicz, jak wynikałoby z tej sztuki, odrzuca religijną interpretację nadprzyrodzoności, siła jego Diabła wynika ze wszechmocy człowieka. Diabeł u Calderona ponosi klęskę a u Rymkiewicza jest zwycięzcą. Ma­nicheizm Rymkiewicza, który mu uprzejmie wypom­niano, sprowadza się do wskazania, że siła zła do­minuje w psychice człowieka, ale samo pojęcie zła odbiega od utartych wyobrażeń. Osobowy Diabeł u Calderona wyłonił się z zamiarów Bożych i wdarł się w pustkę etyczną, którą wytworzył człowiek. Przywołanie Boga może unicestwić Diabła. Takiej na­dziei nie ma człowiek u Rymkiewicza, bo zło oso­bowe to niemal on sam, a Diabeł jest projekcją jego osobowości na rzeczywistość, jego woli wdrożonej w czyn. Diabeł to wyobraźnia i działanie.

U Ionesco diabeł jest bękartem zrodzonym z natury rzeczy i natury człowieka. To skrzyżowanie możemy nazwać historią, która powstała z działania ludzi i nacisku rzeczywistości materialnej. Sztuka Ionesco jest więc zaprzeczeniem słów prof. Romana Ingarde­na, który mówi: "Natura ludzka polega na nieustan­nym wysiłku przekraczania granic zwierzęcości tkwiącej w człowieku i wyrastania ponad nią czło­wieczeństwem i rolą człowieka jako twórcy wartości". U Ionesco: "człowiek zapada z powrotem - znów cytuję prof. Ingardena - i bez ratunku, w swoją czystą zwierzęcość, która stanowi jego śmierć". Bo­haterowie poetyckiej farsy Ionesco zapadając się w tę zwierzęcość mają jednak skrupuły. Świetnie te dziecięco naiwne skrupuły wyraził Zbigniew Zapasiewicz w roli Makbeta; radością z czystej zwierzę­cości spotęgowanej świadomością i władzą - jest wspaniale śmieszna tyrada Mieczysława Czechowicza w roli Malcolma sprowadzająca się do twierdzenia: czekaliście wybawiciela a teraz ja wam pokażę. Nie zapominajmy jednak, że "Macbett" jest komedią.

Dystans teatru wobec sytuacji, dystans sytuacji wobec postaci, dystans postaci wobec słowa. To nakła­dało niełatwe zadania na aktorów którzy wybrali - i słusznie - dystans wobec treści sztuki, przekorny i żartobliwy. Dlatego obok Zapasiewicza mieliśmy znakomite, dowcipne role Barbary Krafftówny, Hen­ryka Borowskiego (śmiesznie łączącego safandulstwo z przebiegłością i okrucieństwem ,,na wszelki wypa­dek"), Wiesława Michnikowskiego (dziarski żołnierz zabijaka), Kazimierza Rudzkiego (Candor), Czesława Wołłejkę (Glamis).

Okazało się jednak, że nadmiar pomysłów aktor­skich, troskliwie ożywionych przez reżysera, tak jak każdy nadmiar prowadzi do przesytu i właściwie pod koniec przedstawienia zaczęliśmy się trochę nudzić. Ratowało sytuację pojawienie się Malcolma-Czechowicza i przerwanie w porę jego tyrady, bo na scenę wkroczyła historia, a Malcolm powędrował do gabi­netu figur woskowych. A już był najwyższy czas na opadnięcie kurtyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji