Artykuły

Warszawa. Alicja Węgorzewska debiutuje na scenie dramatycznej

Alicja Węgorzewska w operze była Cyganką Carmen i Orfeuszem. Oceniała uczestników telewizyjnej "Bitwy na głosy", w czwartek zaś zadebiutuje na scenie dramatycznej w "Diva fot Rent" w Teatrze Polonia.

A potem zbuduje szkołę w Wilanowie. Z Alicją Węgorzewską rozmawia Jacek Marczyński.

Autor "Diva for rent" Jerzy Snakowski namawiał panią na zwierzenia, by wykorzystać je w tekście?

Alicja Węgorzewska: Oczywiście. Są tam moje wspomnienia o sukniach, w których występuję, o walizkach, z którymi się nie rozstaję. Z reżyserem Jerzym Bończakiem chcieliśmy zrobić spektakl śmieszno-refleksyjny, zdzierający ze śpiewaczki nimb diwy, pokazujący życie z dala od domu. Na przykład te najgorsze sytuacje po premierze, kiedy adrenalina opada. Schodzę ze sceny, siadam samotnie w hotelowej restauracji i często bywam narażona na sytuację, że nieznani faceci chcą mi zaproponować drinka. Kobiecie jest znacznie trudniej śpiewać w operze niż mężczyźnie.

To wy jednak jesteście bardziej wielbione, a nie faceci.

- Nie mezzosoprany. Nam przypadają role trucicielek, matek, starych Cyganek. Oczywiście fajnie jest być Carmen, Dalilą, Olgą. Ale po iluś realizacjach doszłam do wniosku, że muszę poszukać czegoś nowego. Włożyłam dużo wysiłku i własnych pieniędzy, aby doszło do tej premiery. Projekt bardzo się rozrósł - to już nie monodram, ale spektakl z pianistą, skrzypkiem, tancerzem, choreografią Emila Wesołowskiego, dekoracjami oraz projekcjami Rafała Olbińskiego.

Długo będzie pani "Divą for rent"?

- Umówiłam się z panią Jandą na 20 spektakli w teatrze Polonia w następnym sezonie. Mogę też zdradzić, że tekst jest tłumaczony na angielski. Jestem anglojęzyczna, od 15 lat mam tego samego męża, Brytyjczyka. Jeżdżę po świecie z koncertami i doświadczenie podpowiada mi, że monodram mógłby spodobać się nie tylko w Polsce. Są nim też arie Dalili, Azuceny, Amneris, Cherubina z "Wesela Figara", także "Vissi d'arte" Toski, więc w rzeczywistości to mój recital, w którym między śpiewaniem opowiadam.

Trudno wytrzymać to kondycyjnie?

- Bardzo. Schudłam siedem kilo. Śpiewanie angażuje zupełnie inne mięśnie niż mówienie i ta konieczność przestawiania się niesłychanie wyczerpuje.

Na ile ten spektakl zmienił pani plany zawodowe?

- Wciąż traktuję go jako przygodę, bo teatr jest dla mnie miejscem magicznym, choć kiedyś nie sądziłam, że stanie mi się tak bliski. Byłam dzieckiem chorobliwie nieśmiałym, w co dziś nie mogą uwierzyć reżyserzy.

Niedawno była pani jurorką w telewizyjnym show, teraz wiąże się pani z teatrem Polonia. A co z operą?

- Na udział w "Bitwie na głosy" zgodziłam się z premedytacją - łatwiej mi teraz promować spektakl, który zajął mi dwa lata przygotowań. Ale do śpiewania wrócę. Węgierska firma Hungaroton zaproponowała mi nagranie płyty z ariami operowymi i myślę, że późną jesienią będziemy ten projekt realizować. Tak więc rozdział operowy nie jest zamknięty, wręcz przeciwnie.

W pani wieku mezzosoprany mają dużo do zaśpiewania, głos wciąż się rozwija.

- Bardzo się z tego cieszę, ponieważ późno dojrzałam jako śpiewaczka. Przez lata ciągle ktoś za mnie decydował, dopiero od niedawna wiem wreszcie, co chcę robić. Zaczynam odkrywać muzykę kameralną, pieśni, w roku Chopinowskim zaśpiewałam wiele recitali w różnych krajach i sprawiały mi one ogromną radość. A poza tym mam pomysł, który przyszedł mi do głowy w związku z problemami edukacyjnymi mojej córki. Chcę, żeby była i Polką, i Angielką, znała oba języki i oba kraje. Tymczasem są u nas albo placówki polskie, albo angielskie czy amerykańskie - bez lekcji z historii i literatury Polski. Postanowiłam więc zbudować szkolę polsko-angielską i wierzę, że za kilka lat powstanie ona w Wilanowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji