Artykuły

Pożegnaliśmy nestora Teatru Muzycznego

Stanowił ideał wykonawcy teatru muzycznego, bowiem znakomicie łączył stronę wokalną z aktorską. Właśnie za tę cenną umiejętność chwalono go najbardziej. On sam mówiąc o przeszłości, często wspominał Michała w "Cygańskiej miłości" Franza Lehara, którą reżyserowała w Poznaniu w 1976 roku Krystyna Meissner - wspomnienie o MARIANIE POKRZYCKIM, zmarłym niedawno, artyście Teatru Muzycznego w Poznaniu.

Kiedy Zbigniew Szczerbowski organizował w 1956 roku w Poznaniu operetkę, starał się pozyskać najlepszych solistów. Naturalną koleją rzeczy szukał ich także w Operze Poznańskiej. W ten sposób trafił na wybijającego się, zarówno doskonałymi warunkami wokalnymi, umiejętnościami aktorskimi, jak i aparycją młodego śpiewaka, Mariana Pokrzyckiego.

Już w pierwszej premierze nowej sceny, musicalu Paula Abrahama "Wiktoria i jej huzar", bardzo dobrze zaprezentował się jako Bonza. Później był Rene w "Balu w Savoyu", także Abrahama, Fryc w "Fajerwerku" Burkharda Paula i Charencey w "Cnotliwej Zuzannie" Jeana Gilberta. Tak można wyliczać niemal bez końca, bo Marian Pokrzycki na macierzystej scenie, której był wierny aż do przejścia na emeryturę, stworzył mnóstwo kreacji. Trudno powiedzieć, jakie role w jego karierze były najbardziej istotne, bo niemal w każdej zyskiwał poklask krytyki, a co ważniejsze, zachwyconej publiczności.

Stanowił ideał wykonawcy teatru muzycznego, bowiem znakomicie łączył stronę wokalną z aktorską. Właśnie za tę cenną umiejętność chwalono go najbardziej. On sam mówiąc o przeszłości, często wspominał Michała w "Cygańskiej miłości" Franza Lehara, którą reżyserowała w Poznaniu w 1976 roku Krystyna Meissner.

Dużo pracował poza teatrem, łatwo go było także namówić do występów na cele charytatywne. Był też urodzonym społecznikiem. Udzielał się mocno w Związku Aktorów Scen Polskich, do końca przewodniczył kołu seniorów ZASP w Teatrze Muzycznym. Słynne były zwłaszcza organizowane przez niego spotkania opłatkowe. W ostatnich miesiącach miał coraz większe kłopoty ze zdrowiem, ale nie poddawał się, choć już oczywiście nie śpiewał.

Dumny był z Odznaki Honorowej m. Poznania, bardzo wysoko cenił też sobie Statuetkę "Ariona", przyznaną mu w 2006 roku przez kolegów z Sekcji Teatrów Muzycznych, Opery, Operetki, Baletu i Musicalu ZASP, za wybitne osiągnięcia wokalno-aktorskie i pracę społeczną.

- Z Mańkiem poznaliśmy się wiele lat temu na jakiejś imprezie, a potem pracowaliśmy z sobą co najmniej kilka razy w roku. To był niezwykle miły kolega, zawsze pogodny, dowcipny i otwarty na innych. Nie było w nim nawet cienia zawodowej zazdrości, chyba największej zmory tego zawodu, nie zanudzał otoczenia swoimi sukcesami i problemami. O takich jak on często mówi się, że reprezentują dobrą, starą szkołę, zarówno jako ludzie, jak i artyści - wspomina aktor Andrzej Lajborek. - Zarażał optymizmem, potrafił jednym celnym powiedzonkiem rozładować najbardziej stresowe sytuacje. Właśnie dlatego bardzo ceniłem sobie jego towarzystwo. Jako śpiewak był również bez zarzutu: zawsze przygotowany i w idealnej kondycji wokalnej, zawstydzał często swym prawdziwym profesjonalizmem młodszych, chimerycznych kolegów, a zwłaszcza koleżanki. Wielka szkoda, że z Mańkiem już się nie zobaczymy i nie wymienimy najnowszych żartów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji