Teatr poważny
PRZYPOMNIAŁY się tego wieczoru dawne czasy solidnego teatru warszawskiego. Teatru dobrej literatury, świetnego aktora, nienagannej realizacji. Dawno nie oglądaliśmy tego w stolicy, której sceny nawiedzały kolejne fale geniuszu i amatorszczyzny, pośpiesznie kleconych "nowości" i zwykłej szmiry, awangardy i starzyzny. Przedstawienie Erwina Axera w Teatrze Współczesnym stało się wielkim zaskoczeniem. Oglądany na ulicy Mokotowskiej teatr zrobiony jest w zgodzie z tradycyjnymi, najprostszymi receptami sztuki scenicznej, które od pewnego czasu wydawały się już niemożliwe do realizacji. Czy po Szekspirze Peter Brooka można jeszcze wracać do Victora Hugo Vilara? Czy po paroksyzmie nowego teatru - od Becketta do Petera Handke, od Swinarskiego do Grotowskiego, od londyńskiego Boyal Court do moskiewskiej Taganki - fascynować nas jeszcze mogą wzory sztuki akademickiej?
Mogą, okazuje się. Rodzaj teatru nużący - jak się kilka lat temu wydawało - swą wystudzoną nienagannością potrafi dziś jeszcze przyciągać doskonałością wykonania, która przez kilka ostatnich lat stała się egzotyczną, rzadką i często praktycznie niemożliwą do realizacji dziwnością. Zwłaszcza, że akademickość Teatru Współczesnego ma osobliwy charakter: ani dziś, ani kiedykolwiek w przeszłości nie łączyła się z cechami sztuki martwej, karmiła się oczywiście współczesnością - w sposobie myślenia o świecie i o człowieku, w sposobie czytania literatury, w sztuce aktorskiej i w reżyserii - choć nigdy nie dawała się ponieść fali szaleństwa, choć zawsze trzymać się chciała reguł klasycyzującego umiaru.
"Maria Stuart" Fryderyka Schillera w Teatrze Współczesnym jest propozycją teatru uklasycznionego, ale posiadającego żywe, współczesne treści. Ta niemiecka tragedia - w nowym, świetnym, pięknie i precyzyjnie brzmiącym przekładzie Witolda Wirpszy - pokazująca walkę dwóch kobiet, pięknej i uciśnionej królowej Marii Stuart i okrutnej, brzydkiej i posiadającej władzę Elżbiety, w sposób czysty, bez mała melodramatyczny przeciwstawiająca dobroć złu, szlachetność podłości, piękno brzydocie, oczyszczona jest na ulicy Mokotowskiej z konwencjonalnych "szylleryzmów". Stuszowana jest operowa emocjonalność, romantyczny patos, tyrady przestają być śpiewanymi ariami i brzmią jak skargi żywych, bliskich nam ludzi. Widać łzy na widowni, ale widać także pełne skupienia zainteresowanie racjami protagonistów, nie tylko samym wątkiem fabularnym. To jest wielkie zwycięstwo teatru. Prezentuje Schillera nie tylko wzruszającego, ale i mądrego. Nie piszę "współczesnego", bo to nic nie znaczy, a w tym wypadku mogłoby wręcz zabrzmieć fałszywie, choć każdy przecież dramat historyczny jest żywy dlatego tylko, że potrąca o struny współczesnej wrażliwości.
I wreszcie - pokazuje Schillera teatralnego. W Teatrze Współczesnym brak miejsca na przepych inscenizacyjny; nie jest on zresztą w tym teatrze nadto ceniony. Ewa Starowieyska pokazała puste, obite tkaniną gobelinową pudło sceniczne, z pochylonym w kierunku widowni podestem, stonowane w barwie, operujące brązem i czernią kostiumy, z wyzywającym kontrastem bogatej, pięknej w swej brzydocie sukni Elżbiety i oślepiającej białością sukni Marii, rudą peruką triumfującej królowej z czerwonymi rękawiczkami i czerwoną chustą królowej, idącej na śmierć. Axer nie chciał nas niczym szokować, ani nie chciał niczym - poza aktorem - dopełniać Schillera. To znowu rzecz rzadka, choć kreacji wybitnych potrafimy wymienić kilka w przedstawieniach warszawskich ostatnich sezonów, choć pamiętamy wielki koncert aktorski w "Wujaszku Wani" Dejmka w "Ateneum". Tu jednak sytuacja była zupełnie osobliwa. Wszystko, co Axer chciał wydobyć z Schillera, stało się żywe dzięki aktorowi. Żywy dzięki niemu stał się sam Schiller. Wielka, o bogatej tonacji rola Zofii Mrozowskiej (Maria Stuart), mieniąca się wieloma barwami, od anielskiej słodyczy do gniewnego okrucieństwa, od pełnego rezygnacji zwątpienia do triumfu zwycięskiej kobiecości. Wzruszająca w scenie ostatniej, najświetniejsza w scenie spotkania z rudowłosą Elżbietą. Świetna, inteligentnie pomyślana i wirtuozowsko zrealizowana rola Czesława Wołłejki (walczący najpierw o pozycję na dworze, następnie o własne życie hrabia Leicester). Szlachetna, fascynująca w swej prostocie i nieefektownym umiarze rola Jana Kreczmara (hrabia Shrewsbury). Piękny i trudny w skomplikowanej roli Mortimera debiut Piotra Fronczewskiego, Irena Horecka, Antonina Girycz, Henryk Borowski (baron Burleigh), Ryszard Barycz, Józef Nalberczak, Edmund Fidler, Tadeusz Surowa, Józef Konieczny, Maciej Englert, Wojciech Brzozowicz, Stefan Friedman, Włodzimierz Nowakowski, Jacek Gruca.
I przede wszystkim największa rewelacja tego przedstawieni, Halina Mikołajska. Królowa Elżbieta, zbrzy-dzona przez aktorkę, o ochrypłym głosie, lekko pochylona, o ciężkim, ociąganym chodzie, kobieca, głupia, inteligenta, zła, cierpiąca i bardzo ludzka zarazem. Dzięki Mikołajskiej - jest to jedna z najznakomitszych ról tej wielkiej aktorki - przedstawienie Axera staje się objawieniem nawet dla tych, którzy nie nadto gustują w teatrze uklasycznionych namiętności. Jest to teatr poważny, który musimy cenić i szanować, jeśli chcemy mówić w dalszym ciągu o sztuce teatru. Jest to w tym teatrze rola Mikołajskiej, która warta jest przedstawienia.