Zagubiony felieton
Ostatnio piszę felietony, które są o czymś i w miarę trzymają się kupy (fuj, sensu). A gdzie się podziały moje baronowe de Negretti? - martwi się Małgorzata Sikorska-Miszczuk.
Gdzie niezrozumiałe, mętne i niejasne przeloty myślowe, gdzie sny, majaki, brednie? Chwilowo zniknęły, ale wrócę jeszcze, mam nadzieję, do formy.
Póki co, parę słów o festiwalu w Berlinie. Byłam na spotkaniu o wdzięcznej nazwie "Laptop Wedding". Ludzie z różnych miejsc świata opowiadali o spektaklach, festiwalach i życiu teatralnym w swoim kraju. Na dźwięk gongu rozpoczynało się jednocześnie dziesięć prezentacji przy dziesięciu laptopach. Potem znowu na dźwięk gongu prezentacja kończyła się i można było napić się kawy/herbaty/zjeść precla i tak - od gongu do gongu - do szczęśliwego końca. Ja w ten sposób wysłuchałam opowieści o japońskim spektaklu "The Bee" w reż. Hideki Noda (opowiadał sam reżyser); spektakl będzie pokazany w 2012 - od stycznia do marca - w Nowym Jorku, Londynie i Tokio. Potem zasłuchałam się w opowieść o Nowej Zelandii i jak wygląda realizacja New Zealand International Arts Festival; generalnie - daleko ta Nowa Zelandia (pozdrawiamy wszystkich naszych w Nowej Zelandii!) i spektakle płyną sobie do nich statkami, szczególnie jak scenografia "na bogato".
Pogadałam też w języku Puszkina i Putina (PP Language) z reżyserem z Nowosybirska o tym, jak zrobił Makbeta w Nowosybirsku i jak mu się podobały spektakle festiwalowe w Berlinie.
Tyle zdążyłam, a byli jeszcze ludzie z: Albanii, Brazylii, Chin, Czech, Węgier, Iranu, Iraku, Japonii, Łotwy, Nepalu, Pakistanu, Panamy, Rumunii, USA, Wietnamu - każdy z prezentacją laptopową.
Z Polski nikogo nie było, a tyle mamy do zaprezentowania. No szkoda. Ja za granicą czuję przypływ uczuć patriotycznych i zawsze mi szkoda zmarnowanych szans.
To tyle na dziś, bo przyjechałam do Warszawy na jeden dzień sprawdzić dziecku lekcje i zapędzić do zrobienia prezentacji "O chorobach dziecięcych" w ramach przedmiotu Przyroda dla klasy V. Nie chciał, ale pogoniłam do roboty i udało się. Czyli jak się chce mieć prezentację, to się da zrobić.
I tu się kończył zagubiony felieton, który miał pójść w pozazeszły czwartek, ale się zagubił. Boże, jak dobrze, że się zagubił. Dziś mam do zaproponowania pustkę mego umysłu, a ponieważ jestem obowiązkowa, i jak felieton, to felieton, to rozbudowałabym tę pustkę próbując podzielić się strzępkami własnego życia. A jakie to strzępki? A takie, że cały dzień czytałam Levina oraz że śniło mi się, że piszę wiersz zaczynający się od słów "moja dusza siedziała w szkolnej ławce". To jakby przymało na felieton. Ale wiem, czemu tak się dzieje i skąd ten pustostan: przechodzę transformację. Z formy niższej w wyższą. To trudna transformacja, wyczerpująca. Stąd ta pustka. Taką mam krzepiącą teorię na swój własny temat.
Pozdrawiam z kokonu, Przyszły Motyl.