Zdradzona królowa
"Anna Bolena" w reż. Wernera Pichlera z Opery Bałtyckiej w Gdańsku na 12. Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Magda Piórek w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.
Po obejrzeniu spektaklu "Anna Bolena" zapamiętuje się przede wszystkim Agnieszkę Wolską w partii tytułowej. Ta wspaniała śpiewaczka od początku do końca zawładnęła inscenizacją Opery Bałtyckiej.
Anna Bolena jest królową. Z dnia na dzień traci tron, przedtem tracąc miłość króla. Ten ostatni woli jej damę dworu Giovannę Seymour, którą zamierza poślubić i ukoronować. Anny chce się pozbyć, najlepiej udowadniając jej zdradę.
Agnieszka Wolska (wielki głos) jest na scenie dumną, pewną siebie, choć nieszczęśliwą kobietą, która żałuje swych decyzji z przeszłości. Nie traci dumy nawet wtedy, gdy zostaje niesłusznie oskarżona o wielokrotnie zdradzanie męża, czy przeklina, a potem przebacza tej, która zabrała jej króla (sama zrobiła to samo wiele lat wcześniej, więc teraz liczy na odkupienie win). Ustępuje dopiero, gdy trafia do więzienia i popada w obłęd.
To trudna rola. Przez ponad trzy godziny bohaterka tytułowa prawie nie schodzi ze sceny. Wolska daje sobie z tym radę. Od początku do końca spektaklu wokalnie daje z siebie wszystko, jednocześnie obnażając dramat kobiety obdartej z godności.
Agnieszce Wolskiej nie ustępuje Wiesław Bednarek jako król Henryk VIII - przekonująco wciela się w odpychającego typa poniżającego nie tylko Annę, ale nawet dwórkę, z którą się aktualnie prowadza. Od tej dwójki trochę gorzej głosowo wypada Konrad Włodarczyk jako Percy (mężczyzna, którego Anna kiedyś kochała) - tenor posiadający ciekawą, świeżą barwę, który jednak chwilami niknie przy dwóch pierwszych, potężnych głosach. Z wykonawców gdańskiego spektaklu warto zauważyć jeszcze zakochanego w Annie pazia Smetona (bardzo liryczna Donata Czubenko) i Giovannę - rywalkę Anny (Monika Fedyk-Klimaszewska).
Spektakl "Anna Bolena", pokazany na bydgoskim festiwalu przez Operę Bałtycką aż kipi emocjami. Dramatycznej historii, w której uczestniczymy służy scenografia: pałac Windsor jest tu ponury, ciemny, w takim gmaszysku nic dobrego nie może człowieka spotkać. Ciekawy zabieg to światła, które gasną na scenie i zapalają się za sceną, gdy akcja zatrzymuje się, a bohaterowie śpiewają o tym, co aktualnie czują albo kiedyś odczuwali. Takich symbolicznych zabiegów jest w tej inscenizacji dużo więcej - choćby królewskie rękawy z gronostajów przy sukni Anny - na przestrzeni dzieła powoli - najpierw jeden, potem obydwa przejmuje jej rywalka, by na końcu pokazać się w całej szacie należącej wcześniej do dawnej królowej.
Spektakl ma swego rodzaju klamrę, którą łączy jego początek i finał: zaczyna się i kończy tą samą wymowną sceną. Gdy kurtyna podnosi się, widzimy Annę na tronie - siedzi w ciemnościach, oświetlona jest tylko postać królowej w charakterystycznej czerwonej sukni. Tylko na chwilę oświetlenie pada też na postać pod tronem - jej damę dworu, niebawem rywalkę.
W finale upokorzona Anna obserwuje jak król poślubia Giovannę. Ta ostatnia triumfalnie zajmuje dawne miejsce Anny. Gasną światła. Z ciemności wyłania się ten sam obraz, który widzieliśmy na początku: nowa królowa, w czerwonej sukni, na tronie...