Artykuły

Bóg Geneta według Sartre'a

Niekłamany podziw Sartre'a dla twórcy "Balkonu" nie był odosobniony, skoro wcale liczni przedstawiciele francuskich elit intelektualnych i artystycznych darzyli "przestępcę-pisarza" u początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku (a i później) niekłamanym uwielbieniem - pisze Sebastian Duda w miesięczniku Teatr.

"Święty Genet. Aktor i męczennik" był początkowo pisany przez Sartre'a jako wstęp do "Dzieł zebranych" autora "Pokojówek". Jednak słynna twórcza proliferacja francuskiego filozofa i tym razem dała znać o sobie. Przedmowa zmieniła się ostatecznie w blisko siedmiuset stronicowy tekst. Na Genecie ta - wydana w 1952 roku - książka wywarła tak silne wrażenie, że, co wielokrotnie później powtarzał, przestał na długo zajmować się literacką twórczością. Przez ponad dziesięć lat dręczyła go szczególna trauma wywołana lekturą Sartre'owskiego elaboratu. Niemoc nie opuszczała Geneta już do śmierci, nie licząc rzadkich zrywów w latach sześćdziesiątych (wtedy na krótko zwrócił się znów ku teatrowi) i pod koniec życia, gdy napisał "Zakochanego jeńca" - świadectwo spotkań z palestyńskimi bojowcami i radykałami z Czarnych Panter.

Sartre nazwał swoją książkę "analizą egzystencjalną". Uważał tym samym Geneta za artystę godnego takiej uwagi jak Baudelaire, o którym podobną analizę napisał kilka lat przed podjęciem pracy nad dziełem o autorze "Dziennika złodzieja", czy Flaubert, który doczekał się Sartre'owskiej analizy dwadzieścia lat po publikacji "Świętego Geneta". Niekłamany podziw Sartre'a dla twórcy "Balkonu" nie był odosobniony, skoro wcale liczni przedstawiciele francuskich elit intelektualnych i artystycznych darzyli "przestępcę-pisarza" u początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku (a i później) niekłamanym uwielbieniem. I to im w dużej mierze zawdzięczał on podpisany przez prezydenta Republiki akt łaski z kar sądowych za popełnione przestępstwa. Mimo takiego poważania wśród przedstawicieli francuskiego Parnasu Genet nigdy nie stał się pisarzem szczególnie znanym poza odosobnionymi i niszowymi kręgami.

Niewielka popularność twórczości Geneta ma kilka przyczyn. Z pewnością skandalizująca legenda pisarza dotąd skutecznie przysłaniała jego dzieło. Porzucone niemowlę, a następnie nastoletni włóczęga, który ląduje w poprawczaku, męska prostytutka i złodziej przemierzający wzdłuż i wszerz Europę, aż wreszcie więzień recydywista przemieniający się w poetę - Genet sam mógłby być bohaterem niejednej powieści. Nie przypadkiem zatem w pierwszych książkach pomieścił on tyle autobiograficznych wątków. Nawet jednak posiadający największą wiedzę o życiu pisarza genetolodzy nie są w stanie dziś do końca ustalić, co w jego biografii zdarzyło się naprawdę, a co było zmyśleniem tworzonym na użytek zamierzonych publicznych zgorszeń czy literackiej fikcji. Genet bowiem dość świadomie budował swoją czarną legendę, przybierając raz po raz (nie tylko w twórczości, ale i w prasowych wywiadach) najróżniejsze maski. Taka strategia przyczyniała się skutecznie do usuwania jego dzieła w cień. Czytelnicy stronili od książek Geneta, sądząc, że znajdą tam tylko skandal - jakąś współczesną podróbkę markiza de Sade'a, podlaną na dodatek "homoseksualno-złodziejskim" sosem.

Nawet we Francji, mimo niekończących się laudacji wyrafinowanych krytyków, którzy widzą w nim "jednego z największych pisarzy francuskich XX wieku", Genet jest dziś rzadko czytywany. Polska publiczność literacka nie musi zatem czuć się specjalnie winna, że nad Wisłą autor "Matki Boskiej Kwietnej" nigdy szerszej popularności nie zdobył. Niemniej dobrze, że w końcu wydano u nas sławną "analizę egzystencjalną" Sartre'a, w której życie Geneta i jego twórczość wplecione zostały w filozoficzny systemat będący de facto niczym innym jak próbą interpretacji pewnego mitu.

Wedle francuskiego filozofa Genet jest bowiem nasamprzód intrygującym uobecnieniem mitologicznych przedstawień "Upadku". Niezależnie od tego, kiedy w jego życiu powstała taka fundamentalna cezura na poziomie świadomości (sam Jean mógł mieć wtedy dziesięć bądź piętnaście lat), Genet skłonny był dzielić swoją biografię na dwa okresy. Ten, w którym jako dziecko przebywał w "czystym" wymiarze sakralnym. I drugi, w którym doszło do głosu zło (z nieczystością, kradzieżą, oszustwami i innymi przewinami, jakich się od wczesnej młodości dopuszczał). Autor "Balkonu" zatem to w pewnym sensie personifikacja Człowieka (pierwotnego Adama) zmagającego się z nieustannym przywoływaniem - czyli w judeochrześcijańskim rozumieniu "pamiątką" (taką na przykład, jaką jest w Kościele eucharystia - ewokacja i uobecnienie męki Chrystusa) swojego podstawowego doświadczenia - doświadczenia wygnania. Sartre sugeruje, że Genet (którego matka porzuciła, gdy miał niespełna rok) już "w pierwszych latach życia odgrywał dramat liturgiczny". Sam był w nim kapłanem i bez ustanku odnosił się do utraconego raju: "był dzieckiem i wygnano go z jego dzieciństwa". W ten sposób jego biografia stała się historią świętą, w której "pamiątka" przejścia do "ery wygnania" wciąż miała się pojawiać na nowo. Ale to nie przywoływanie raju okazało się w wypadku Geneta najważniejsze, lecz właśnie świadomość przejścia do "królestwa Zła".

Pisze Sartre:

[Genet] to człowiek powtórzeń: gnuśny i rozluźniony czas jego codziennego życia - życia profanicznego, w którym wszystko jest dozwolone - przeszywają piorunujące hierofanie, które przywracają mu jego przewrotne cierpienie, jak Wielki Tydzień przywraca nam pasję Chrystusa. W ten sam sposób, w jaki Jezus nie przestaje umierać, Genet nie przestaje być przekształcany w robactwo: to samo archetypiczne wydarzenie odtwarza się w tej samej rytualnej i symbolicznej formie za pośrednictwem tych samych ceremonii transfiguracji; dla Geneta czas sakralny, podobnie jak dla wiernych wspólnoty religijnej, czas sakralny jest cykliczny: to czas Wiecznego Powrotu. Genet już był, już żył. [s. 10]1

Wszedłszy raz pod panowanie mitycznej świadomości, Genet zmuszony został do działania według reguł mitu. Znaczy to, że stan wygnania to uprzywilejowana sfera działania ludzkiej wolności, szczególnie takiej jej postaci, jaką na przykład Dostojewski przypisywał swojemu "człowiekowi z podziemia". Wolność ta pozornie zdaje się nieograniczona. "Człowiek z podziemia" chce przekroczyć granice natury ludzkiej, wciąż te granice bada i próbuje poza nie wychodzić. Jeśli zaś człowiek jest tak wolny, to, jak wiadomo, wszystko jest dozwolone. Można wtedy popełnić każde przestępstwo. Czy w takim wypadku obowiązkiem człowieka nie staje się tak naprawdę samowola? Jednak Raskolnikow i Stawrogin - czyli ci bohaterowie Dostojewskiego, którzy decydują się na przekraczanie granic natury człowieka - doświadczają w końcu bezsiły, niewoli, nicości. Nawet pozbawiony namiętności i niepopełniający strasznych zbrodni Kiriłow z Biesów (Mikołaj Bierdiajew widział w nim pozbawionego łaski świętego), który uznaje samowolę za swój obowiązek, musi - w imię tej samowoli - siebie unicestwić. Inaczej, jak wierzy, pełna, "boża" wolność nigdy by się w nim nie objawiła. Człowiek, który zechciał zostać bogiem, a Boga odrzucił, zawsze wchodzi w doświadczenie nicości. W chrześcijaństwie silna jest jednak wiara, że nawet w takiej sytuacji wystąpić może hierofania, bo przecież, jak czytamy u świętego Pawła, tam, "gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5, 20). Sartre, posiłkując się przykładem Geneta, stara się pokazać, iż taka hierofanta niekoniecznie wiązać się musi ze świętością (przynajmniej jeśli pojmuje się ją jako doskonałość moralną). Zdarzyć się bowiem może grzesznik, co sądzi, iż Bóg zbawia z grzechu (rozumianego jako - choćby chwilowa - niemożność zbawienia) nawet wtedy, gdy wewnętrzne poczucie wolności kieruje grzesznika nieustannie na drogę występku. Czy wypada wtedy wieść życie moralne? Cóż może czynić grzeszny bigot pod okiem Przedwiecznego? Sartre podsuwa tu taką oto sugestię:

Pozostaje do określenia, pod jaką postacią jawi mu się ów Bóg, którego spojrzenie go przemienia. Jeśli to Wszechmocny, Genet jest zgubiony. Albowiem tylko Bóg decydować może o Dobru. Wybrany przez Boga Ojca, Genet staje się prześladowaną niewinnością, której cierpienia zasługują na litość nieba. Oddala się na zawsze od tej drogi Zła, którą wybrał, a która, gdyby podążył nią do końca, powinna doprowadzić go do zbawienia; nie przestaje kraść, ponieważ musi kraść, aby żyć, lecz pogrąża się w bigoterii z wszystkimi jej oszukaństwami, jej złą wiarą i fałszywymi usprawiedliwieniami; odnajduje spokojne sumienie, obchodząc ją, ponieważ porządek Zła na ziemi wydaje mu się jedynie odwrotną stroną niebiańskiego porządku Dobra. I jeśli okazuje się, że Przedwieczny może zażądać popełnienia zbrodni, to dlatego, że życie religijne stoi ponad moralnym; zatem Genet staje się Abrahamem, gdyż Abraham również został zachęcony przez Anioła do popełnienia morderstwa. [s. 147]

Nie chodzi tu tylko o to, że - jak głosili święty Paweł, Luter i liczni za nimi - zbawienie z bezwarunkowej wiary, a nie z (choćby najszlachetniejszych) uczynków pochodzi. Sartre wskazuje na budzącą przerażenie u wszystkich tych, co chcą za Dobrem podążać, niepokojącą naturę sacrum, które jest, co tu dużo mówić, amoralne. Niepokoiło to bardzo księdza Józefa Tischnera, który sacrum przeciwstawiał sanctum:

[] w pewnym sensie desakralizacja jest konieczna, żeby można było świat sankty fikować. [] Po pierwsze sanctum to zawsze jest człowiek. Po drugie jest to dobry człowiek. Sanctum to dobroć. Ten człowiek wyraża swoją dobroć przez "słowo życia", przez uczynki. Dobro, kiedy jest przyjmowane przez człowieka, ożywa. W chrześcijaństwie jest tylko sanctissimum - świętość, największe dobro, a potem już sanctum, czyli święci ludzie. [...] W sacrum nie możesz odróżnić dobra od zła, a sanctum to samo dobro2.

Nie bez powodu Levinas twierdził, przeciwstawiając się Sartre'owi, że człowiek pozostający w obrębie sacrum właściwie nie jest wolny. Cel wolności to w ostatecznym rozrachunku rozpoznanie i wypełnianie etycznych obowiązków. I twarz Innego - jak konstatował Levinas - a nie kontakt z tym-co-poza-profanum jest takich obowiązków źródłem. Sartre, analizując przypadek Geneta, dochodzi do radykalnie odmiennego

wniosku. Genet to przecież w oczach wielu (czytaj: w oczach "niepostępowej" francuskiej burżuazji) ktoś najbardziej "wykluczony" - wykluczony, jak pisze Sartre, "ze Społeczeństwa i z Wszechświata". Taki człowiek nie może uznawać Boga, którego uznaje ogół. Jedyną możliwością transcendencji dla niego jest rozpuszczenie się boskości w jego własnym ego. Dlatego Sartre konstatuje:

Bogiem Geneta jest sam Genet. W przebłysku genialności całkowicie odwraca swój projekt. Wmówiono mu, że wewnątrz siebie zawiera szkodliwą naturę, złą wolę; latami całymi usiłował ją dostrzec, próbował nawet, choć na próżno, przypisać tej naturze swoją wolność, zapragnął uczynić z niej przedmiot. Teraz zmienia cel: staje się dla niej przedmiotem. Godzi się na to, że nigdy jej nie ujrzy, pod warunkiem, że będzie miał świadomość, że jest przez nią widziany. To demoniczne dążenie do Zła wyraża jego wolę, jego absolutną wolność, która nieodwołalnie postanowiła się zaangażować. To jednak jego wola jako Innego. [] Z tej skłonności do Zła, które rozpoznawali w nim ludzie prawi, czyni bezczasowy wybór czynienia zła. [s. 148]

Cóż, Dostojewski czy Bierdiajew zobaczyliby w tym zdradę najbardziej podstawowej prawdy, którą jest bogoczłowieczeństwo. Gdy Boga-Człowieka zastępuje człowiek-bóg, wolność ginie, bo przecież (samo)buntująca się wolność prowadzi do zanegowania samej idei wolności. Sartre'a podniecała samowola Geneta, gdyż widział w jego życiu przezwyciężenie fatalnej konieczności, którą niegdyś Nietzsche określił jako główną przeszkodę w osiągnięciu "nadczłowieczeństwa". Czy jednak Genet - w wyniku "odwrócenia swojego projektu" - mógł się stać nietzscheańskim "Übermenschem"? W konkluzji swojej "analizy egzystencjalnej" autora Skazanego na śmierć Sartre zapisał słowa następujące:

Pragnąłem przedstawić granice interpretacji psychoanalitycznej i marksistowskiej, udowodnić, że jedynie wolność zdolna jest opisać osobę we wszystkich jej aspektach, skonfrontować tę wolność z przeznaczeniem, zrazu przygniecioną poczuciem fatalizmu, lecz później zwracającą się przeciwko niemu, aby je stopniowo ujarzmić, wykazać, że geniusz nie jest darem, lecz wyjściem, które wymyśla się w sytuacjach beznadziejnych, odnaleźć dokonany przez pisarza wybór samego siebie, swojego życia i sensu świata, realizujący się nawet w formalnych cechach jego stylu i kompozycji, nawet w strukturze jego obrazów i w osobliwości jego upodobań, szczegółowo odtworzyć historię jego wyzwolenia. [s. 569]

W teologicznym sensie "wyzwolenie", na które kierował uwagę Sartre, było człowieczoboską samowolą (lub grzechem "przeciwko Duchowi Świętemu" wedle typowego znaczenia, jakie temu grzechowi przypisują katoliccy moraliści). I choć w wypadku Geneta wzmogło się przestępstwo, czy rzeczywiście rozlała się łaska? "Filisterscy burżuje" nad Sekwaną w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku mieli pewnie na to pytanie gotową odpowiedź. Jeśli jednak widzieć w Genecie kolejną wersję "człowieka z podziemia" Dostojewskiego, to stwierdzić trzeba, iż jego przypadek pokazuje, że "wszyscy jesteśmy zabójcami i przestępcami". Mit Upadku nieustannie do każdego z nas się odnosi.

1 Wszystkie odwołania, o ile nie zaznaczam inaczej, za: J.-P. Sartre, "Święty Genet. Aktor i męczennik", tłum. K. Jarosz, Gdańsk 2010.

2 A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, "Między Panem a Plebanem", Kraków 1995, s. 503-504.

Sebastian Duda - filozof, teolog, redaktor "Przeglądu Powszechnego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji