"Po górach po chmurach" u Erwina Axera
ERWIN AXER jest doskonałym reżyserem, a Ernest Bryll świetnym poetą. Pierwszy od ćwierć wieku realizuje własny, ściśle określony program teatru, drugi swą błyskawiczną karierę sceniczną rozpoczął zaledwie przed pół rokiem. Axer nigdy nie zdradzał zamiłowań do inscenizowania poezji ani ludowych widowisk (mimo wystawienia schillerowskiej "Pastorałki"). Bryll wyznał: "dopiero w chwili gdy zrozumiałem, że można napisać dramat wierszem otworzyła się dla mnie droga do dramatu (...) Natychmiast po "Rzeczy listopadowej" spróbowałem stworzyć, jak to określam, bardziej użytkowy utwór i napisałem widowisko typu pastorałkowego". Widowisko, które było dlań "ucieczką w Arkadię dzieciństwa". Gdy dwu artystów o całkowicie różnej wyobraźni, rodzaju inteligencji i poczuciu humoru, spotyka się, by stworzyć wspólne dzieło, które ma i uczyć i bawić - rzadko osiągają zwycięstwo. Choć niekoniecznie wysiłki ich kończą się klęską.
Axer stanął wobec ,.Po górach, po chmurach" nieco bezradny. Całą swą dotychczasową praktyką udowodnił, że nie lubi na scenie tłumu, ruchu, tańców i śpiewek, rubasznych dowcipów, stylistycznych niekonsekwencji, wreszcie owego "Jakoś się nam wszystko sklei chociaż i nie po kolei". Poezja nie wymaga żelaznej logiki - tam klei się wszystko na własnych prawach. Czy z poezji można jednak zrobić teatr? Czy "Po górach, po chmurach" jest w ogóle teatrem? Pisał je przecież Bryll na konkretne zamówienie Ireny Jun, autorki prapremiery utworu w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie (grano go tam jako "Balladę wigilijną"). Myślał więc Bryll wyraźnie o scenie. Co więcej pisał na wzór szopki czy jasełek czyli gatunku, w którego teatralność nikt nie wątpi. Jasełka były dlań oczywiście przede wszystkim pretekstem, ale nie tylko. W powodzi tego, co o utworze Brylla napisano po obu premierach warto przypomnieć jego własne słowa: "spróbowałem napisać widowisko pastorałkowe, opierając się na konwencji teatru ludowego i to w ten sposób żeby konwencja ta była już na pierwszy rzut oka wyczuwalna, a z drugiej strony było wiadomo, że utwór wyszedł spod pióra współczesnego pisarza(...) Jeżeli posłużyłem się mitem Bożego Narodzenia to między innymi dlatego, że w tradycji polskiego teatru ludowego i polskiej ludowej pastorałki najistotniejszą sprawą było czekanie na lepszy świat w nadziei, że wraz z narodzeniem Jezusa stanie się lepszy i szczęśliwszy. Pod tym właśnie kątem widzenia starałem się zbudować moje widowisko."
Skoro tak, to mimo całego dystansu do dawnych jasełek musiał Bryll odnieść się do nich z miłością i powagą. Niektóre schematy potraktować serio. Poczynając od scenerii. Istotnie tłem "Po górach, po chmurach" ma być wedle didaskaliów "ledwo rozświetlona promieniami gwiazdy ciemna budowa wielkiej krakowskiej szopki". Zachowani są też są główni bohaterowie: Kolędnicy, Pasterze, Trzej Królowie, Święta Rodzina, Herod, Śmierć, Anioł, Diabeł, gadające zwierzęta. Ale dalej tworzy już Bryll swój własny "teatr". Wszystko się w nim miesza - fragmenty autentycznych kolęd, porzekadła (wywołujące natychmiast poetyckie skojarzenia), ludowe i nie tylko ludowe dowcipy, liryczne wiersze, sentymentalne wspominki, żale serio nad Chrystusem, żołnierskie piosenki i prześmiewki z naszych wad narodowych (nie tych najgorszych zresztą). A więc stała zmiana stylistyk, stała zmiana nastroju. Balladzie to nie przeszkadza, lecz jak może wytrzymać to scena? Właśnie scena dramatyczna, nie telewizja, dla której Bryll stworzył swą dawną piękną "pastorałkę".
Myślę, że część niekonsekwencji tekstu mogłoby ujść uwadze, gdyby przy realizacji "Po górach, po chmurach" pójść właśnie na rozmach i ludowość, nawet tę nieco tradycyjną.
Axer sztukę skameralizował. To co ludowe bardziej jeszcze niż Bryll wystylizował. Zrezygnował z krakowskiej szopki (zresztą wielka i kilkukondygnacyjna nie zmieściłaby się na małej i ciasnej scenie). Ewa Starowieyska zupełnie ją przekomponowała, zdobiąc aniołami i ornamentami ni to z ludowych malunków ni to z Cepelii. Całość przywodzi na myśl zarówno szopkę jak i np. wiejską strażacką remizę. Święta rodzinę ubrano w kurpiowskie stroje, a Kolędników (i Ewangelisto zarazem) w kostiumy, w które - w wyniku reklamowanej przez TV mody na pewne "wiejskie" elementy prawdopodobnie będzie nosić w tym roku młodzież w Warszawie. Pasterze mają po prostu ubrania kupione w prowincjonalnym domu towarowym i wyglądają na mieszkańców współczesnego miasteczka, wysłanych gdzieś niedaleko "na delegację", natomiast Trzej Królowie widać, że przyjechali z zagranicy.
Wszystko to pozwala znaleźć dla niejednolitości utworu mniej więcej konsekwentną parodystyczną formułę. Zarówno dla legendy o powstaniu świata czy bożonarodzeniowej opowieści, jak dla owej polskiej rzeczywistości lat sześćdziesiątych.
Chwilami efekty są doskonałe, rezultat ogólny jest jednak nie najlepszy. To co w "Balladzie wigilijnej" jest ludowe czy, choćby pseudo-ludowe traci na scenie swą żywość; zabawa w dawnych kolędników czy współczesnych Pasterzy jest dziełem przyrządzonym ze zbyt już wyraźnym dystansem. (Nie wiadomo tylko co zrobić w tej konwencji ze Świętą Rodziną; Maria i Jezus błąkają się po scenie serio zatroskani, niczym z innej sztuki.) Wyeksponowane zostaje natomiast wszystko co przypomina, że rzecz odgrywa się teraz i dotyczy ludzi, którzy w swych, niezbyt na ogół udanych "do żłobu" wędrówkach chętnie pociągają z butelki. Lecz ów satyryczny wątek za bardzo jest w utworze samym mizerny, by wywołać coś więcej niż parę oklasków na widowni.
Całość jest bowiem właśnie mało porywająca, choć zawiera szereg dowcipnych epizodów ( rozmowa Adama - Czechowicza z Wołem - Michnikowskim, scenka żołnierska ze świetnym Borowskim - Podoficerem, zwoływanie kolędników i Pasterzy, do Betlejem, epizod z Trzema Królami - Rudzkim, Fidlerem i Surową). Epizody te stanowią jednak jakby poszczególne numery w kabarecie. Uzupełnia je jeden z werwą wykonany taniec (z doskonałą w tej pa tli Barbarą Sołtysik). Jedynie ów taniec i ogólna piosenka mają w sobie rozmach ludowego widowiska. Wtedy rzeczywiście bawią się i widzowie i aktorzy. Przedtem jednym i drugim udziela się jednak zbyt wyraźnie sceptycyzm reżysera.
"Po górach, po chmurach" cieszyć się będzie zresztą z pewnością długotrwałym powodzeniem. W znacznym stopniu zasłużonym. Jest bowiem to przedstawienie warte obejrzenia, mimo że jest pewnego rodzaju kompromisem i ze strony Axera i ze strony Brylla. Inscenizator i poeta osiągają bowiem porozumienie tylko dwa razy - na początku i na końcu widowiska. I właśnie finalny obraz zostaje w pamięci: Borowski - Anioł wygaszający z wolna światło i piękna pieśń:
"Po górach, chmurach wołamy,
wo...
Dla nas, dla ciebie, dla mnie
Aż z wszystkiej ziemi zgonimy
zło
Aż się rozpłacze kamień..."'