Artykuły

Powiedzieć coś istotnego

Z Sebastianem Majewskim, dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, przy okazji 30/31 Warszawskich Spotkań Teatralnych rozmawiał Kamil Radomski z Nowej Siły Krytycznej.

Kamil Radomski: Jesteście rebel teatrem?

Sebastian Majewski: Okazuje się, że tak. Potwierdza się to tutaj, w Warszawie, gdzie jeszcze wyraźniej widać, jak mało jest w kraju teatrów, które precyzyjnie budują repertuar. I właśnie dlatego, że jest nas mało, okazuje się, że coś, co powinno być powszechne, staje się rebelianckie.

W takim razie, jak to się robi, że się tu jednak przyjeżdża?

- Przede wszystkim, nie powinno się robić spektakli z myślą o tym, żeby gdzieś przyjechać. Zaczynając naszą wspólną pracę w Wałbrzychu, postanowiliśmy, że chcemy powiedzieć coś istotnego. Nie marzyliśmy o tym, że będziemy jeździć na festiwale, a spektakle zyskają taki rozgłos. Nie przeszło nam przez myśl, że będziemy mieć rezydencję w Warszawie i przez prawie półtorej tygodnia pokażemy 6 tytułów i 12 spektakli.

Czy festiwalowa widownia reaguje inaczej niż wałbrzyska?

- Wydaje mi się, że różnica tkwi w sposobie słuchania. Tu widownia bardziej reaguje na słowa, które padają ze sceny oraz na ich kontekst. W Wałbrzychu często same sytuacje wywołują reakcję. Spektakle są tak skonstruowane, że dzięki formie farsowej, burleskowej czy slapstickowej, łatwiej dochodzi do widza treść. Jednak jeśli widz nie jest przygotowany, a sztuka tego wymaga, musi się on tego języka uczyć. Bez tej nauki owoc naszej pracy jest po prostu niezrozumiały. Nieprzygotowany widz reaguje na to, co jest najczytelniejsze, czyli na działania. Gorzej jest z odczytywaniem niuansów i aluzji, które pojawiają się w większości naszych spektakli. Zatem w Warszawie spotykamy się z innym odbiorem. Ale nie chciałbym, by był on postrzegany jako lepszy lub gorszy. Gramy w dwóch różnych miastach, które mają inną publiczność. Trudno jest od wałbrzyskiej publiczności oczekiwać poziomu warszawskiego a od warszawskiej zaangażowania wałbrzyskiej. Wyrobiona publiczność przychodzi na festiwal , a nie dlatego, że została do teatru zaciągnięta albo zaproszona. Stanowi to poważną różnicę.

Co jest specyfiką Wałbrzycha, umożliwiającą zaistnienie takiego teatru dramatycznego?

- Są dwie rzeczy, które na to wpływają. Pierwsza to kształt całego życia teatralnego w Polsce, który zaczyna być taki, jak jest w Europie. Mamy więc teatry subsydiowane i teatry prywatne. I wszyscy mamy zadania względem widzów. Jednak w przypadku teatrów prywatnych te zadania często sprowadzają się do ściągnięcia widzów, czyli do schlebiania ich gustom. Co więcej, traktuje się ludzi powierzchownie. Trzeba dać to, czego oczekują. A oczekują przyjemności. Dzięki temu będą przychodzić do teatru i zapełnią widownię. Specyfika naszego teatru wynika z tego, że nie podchodzimy tak do widza. Nie prowadzimy badań focusowych, sprawdzających czego tak naprawdę widz potrzebuje. Nie chciałbym odpowiadać na zapotrzebowanie. Bardziej cieszy mnie sytuacja, gdy ustawiamy publiczności poprzeczkę. Jednak nie mądrzymy się naszymi spektaklami, nie pouczamy. Bo ta poprzeczka jest ustawiona również dla nas. My też staramy się do czegoś doskoczyć. Nie boję się mieć w repertuarze spektakli, których sam nie rozumiem. "Gwiazda Śmierci", spektakl, który bardzo cenię, jest poza moim intelektualnym rozumieniem. To, że myślimy o widzu inaczej, czyli dajemy mu duże prawa, wiąże się również z tym, że sobie samym także je dajemy. Choćby do tego, by z tym człowiekiem prowadzić sensowną rozmowę. Druga rzecz, które jest związana z nasza działalnością, to komfort pracy z wałbrzyskimi aktorami. Nie mają oni innych możliwości zatrudnienia oprócz teatru. Nie są rozrywani castingami i filmami. Jesteśmy więc przez cały czas skazani na bycie ze sobą. To na pewno daje pewien komfort tak realizatorom, jak i aktorom. Realizatorom, bo mają zespół cały czas dyspozycyjny. Aktorom, bo mogą skupić się na roli.

Jak się pracuje w Wałbrzychu? Najpierw tworzy się repertuar, zaprasza reżyserów, czy wymyśla klimat?

- Sezon "Znamy, znamy" i "Znamy, znamy do kwadratu" wprowadził zupełnie inne myślenie o repertuarze w teatrze. Odeszliśmy od powszechnej sytuacji, w której przyjeżdża reżyser, proponuje tekst, a ja przyjmuję go lub odrzucam. Tym razem to ja wybrałem pulę tekstów i zaproponowałem je realizatorom. Oni wybrali te, które uznali za najciekawsze dla siebie. Tak naprawdę stanęli przed zleconym zadaniem. Dzięki temu mogłem założyć, że efekty będą nieoczywiste. Nie ma nic gorszego niż reżyser, który przychodzi z pomysłem na spektakl, który nosił latami. Ma już wtedy gotowy pomysł, cel, nawet rozrysowane sceny. Takie sytuacje bardzo często kończą się wielką katastrofą. Nie ma tam niczego, co byłoby żywe. Natomiast w momencie, gdy trzeba się z tekstem zmierzyć, zobaczyć, co mnie w nim interesuje, można zacząć tworzyć coś ciekawego. Staramy się utrzymywać to napięcie w pracy. Często nawet podczas ostatnich prób nie wiemy, w którą stronę pójdzie spektakl. Czy będzie komediowy czy strasznie na serio. To się przez cały czas zmienia, dlatego że i my się zmieniamy, mamy inne oczekiwania. Ciągła praca nad spektaklami daje jednak dużą swobodę twórczą aktorom, którzy także stają przed wyzwaniami. I to często przed wyzwaniami wyjątkowo trudnymi. Bardzo mi się podobało, gdy Jacek Sieradzki w subiektywnym spisie aktorów pisał o Agnieszce Kwietniewskiej. Zauważył, że u nas gra się konia, psa, chorobę, Krystynę Jandę i tysiące absurdalnych postaci. Gdyby Adam Wolańczyk, nasz nestor, na pierwszym spotkaniu ze mną dowiedział się, że będzie grał psa, nie wiem, czy byłby zachwycony. Ale gdy zobaczył, wokół czego ma budować postać, to sytuacja zmieniła się zupełnie. To, że nie mamy do końca jasności w kwestii tego nad czym pracujemy, niezwykle nas uruchamia. Wiemy, co mamy zrobić, ale nigdy nie oczekujemy konkretnego efektu.

A jak będzie wyglądał kolejny sezon? "Znamy, znamy do sześcianu"?

SM: Nie. Następny sezon nazywa się "Wolimy, wolimy" i będziemy starali się zaprezentować tematy związane z popularnym teatrem, czyli takim, o który dopominają się nasi widzowie. Będziemy zajmować się kryminałem, farsą, melodramatem, operetką, baśnią, spektaklem sylwestrowym. Oczywiście, wybór reżyserów jest taki, że już dzisiaj wiadomo, że nie pokuszą się o dosłowność. Będą starali się w tych trochę ośmieszonych gatunkach znaleźć coś istotnego, ważnego, interesującego. Albo choćby świetnie napisanego, jak na przykład w przypadku farsy, która jest moim zdaniem wspaniałym gatunkiem, ale w Polsce niefajnie realizowanym. Zazwyczaj kojarzy się ją ze spektaklami, które robi trzech, czterech reżyserów i obwozi po całym kraju.

Traktujecie to jako wyzwanie?

- To na pewno bardzo duże wyzwanie. Zderzymy oczekiwań widzów, którzy przychodzą na "Wesołą wdówkę", mających nadzieję na wesoły i rozśpiewany spektakl, z naszym pomysłem. Tym bardziej, że "Wesołą wdówkę" będzie reżyserować Monika Strzępka. Ten sezon będzie na pewno rodzajem przygody, ale dzięki takiemu myśleniu o repertuarze, będziemy mogli postawić drugą nogę w stosunku do spektakli, które wyprodukowaliśmy dotychczas. Gatunki popularne przeglądają się z przedstawieniami, które mamy w repertuarze "Niech żyje wojna!!!" może być odbiciem dla baśni, którą chcemy zrealizować a "Dynastia" dla melodramatu.

W wywiadzie z września 2008 powiedziałeś, że chcesz zrezygnować z myślenia o Wałbrzychu jak o mieście obrazującym przemiany społeczno-ekonomiczne w Polsce po '89, na korzyść budowania magii i mistyki tego miejsca oraz że chcesz odkryć fenomen tego miasta. Jak do tego podchodzisz dzisiaj, po prawie trzech latach?

- Zorganizowaliśmy sezon, który nazywał się Kierunek 074, w którym staraliśmy się pokazać, że Wałbrzych nie jest takim złym miejscem. Jego fenomen, według mnie, polega na tym, że to miasto jest doskonałym przykładem tego, co się w Polsce dzieje. W naszym przekonaniu nieprawdą jest to, że zmiana ustroju poprowadziła całą Polskę w stronę rozwiniętego i kolorowego kraju, jak może się wydawać z perspektywy Warszawy, Wrocławia, Krakowa, Poznania czy Gdańska. Problem opiera się na ogromnych i powiększających się dysproporcjach. Wałbrzych leży 60 kilometrów od Wrocławia, ale w mentalność i rozwoju są to lata świetlne. Dzisiaj staram się nie zastanawiać nad tym, czy lubię, czy nie lubię Wałbrzycha. Staram się zrozumieć to miasto w jego dzisiejszym kształcie. I wiem, że jest to obraz przemian, które w Polsce się wydarzyły, ale i wciąż zdarzają.

Nie bałeś się Wałbrzycha?

- Nie. Pracowałem wcześniej na Nadodrzu, jednej z gorszych dzielnic we Wrocławiu. Różnica między Wałbrzychem a Nadodrzem jest taka, że z Nadodrza można było uciekać. Wyjść na rynek i mieć wrażenie, że jest się w Europie. W Wałbrzychu nie ma takiej możliwości, nie ma gdzie uciekać. Jednak cieszę się, że udało nam się zrobić coś, co wyróżnia Wałbrzych pozytywnie. Legenda tego miasta to już nie tylko biedaszyby. Dzisiaj to opowieść, w której mimo wszystko można pozwolić sobie na różowy kolor, na ostre i radykalne myślenie, na zabawę, ważniejsze lub mniej ważne spektakle i eksperymenty, udane lub nie. Zakładam, że my jako teatr mamy prawo do pomyłek. Absolutnie bym nie chciał, żeby wszystko było wspaniałe. Lepiej jest odbijać się od projektów, które trochę się nie udały. Bardzo trudno odbić się od czegoś, co jest ciągłym sukcesem.

Działając równocześnie jeszcze w Scenie Witkacego i już W Wałbrzychu mówiłeś o współpracy teatru offowego i zawodowego. Co teraz o tym myślisz?

- Myślę, że dużo rzeczy, które obecnie robimy, dzieje się dlatego, że miałem doświadczenie z teatrem offowym. To dzięki niemu udało mi się przekonać aktorów do tego, że można zrobić spektakl w tydzień, przyjść na pierwszą próbę z wyuczonym tekstem, a nie uczyć się go w czasie prób. Aktorzy przyjęli również metodę improwizowania i pracy nad spektaklem po jego premierze. Również traktowanie widza oparte jest na myśleniu offowym. W Scenie Witkacego zawsze uważaliśmy, że widz jest dla nas wrogiem, a nie przyjacielem. Spektakl powinien być argumentem na gest: jestem za, jestem przeciw. Starym się unikać sytuacji, w których ludzie są od początku do nas przekonani, a my poklepujemy się po plecach i mówimy o tym, jak wspaniale realizujemy misję teatru. Absolutnie nie spełniamy roli, jakiej by chcieli powszechni widzowie. Nie dajemy przyjemności, odpoczynku.

Nigdy nie czułem się wrogiem w Wałbrzychu.

- To zapewne dlatego, że przyjeżdżałeś z inną perspektywą, z innego miejsca. Widzowie, którzy do nas przychodzą, zazwyczaj chcą, byśmy ich nie gwałcili po raz kolejny. Ilość dyskusji o wulgaryzmach, nagości i brutalizmie jest niezwykła. Nie można ich oczywiście bagatelizować, ale pokazują one, że o ile na innych poziomach życia widzowie to wszystko zaakceptowali, o tyle w teatrze nie mogą dać na to przyzwolenia. Jest to o tyle istotne, że pokazuje, jak silna jest konwencja teatralna, jak powszechnie nie daje się przyzwolenia na to, by ją zmienić. Może zakłada się, że teatr będzie jedynym niezmiennym miejscem? Z drugiej strony, nigdy nie możemy zgodzić się na odtwarzanie pewnych standardów. Zaproszeni przez nas realizatorzy mają konkretne ideologie, światopogląd, historię, którą chcą opowiedzieć. Nie myślą tylko o tym, żeby zarobić pieniądze i cieszyć się kolejnym spektaklem wpisanym do CV.

Czego teraz możemy się spodziewać po Wałbrzychu w najbliższym czasie?

- Mam nadzieję, że czegoś nieoczywistego. Chcielibyśmy mieć napęd, który pozwoliłby nam stawiać sobie kolejne zadania, nawet jeżeli będziemy sobie rozbijać o nie nosy. Postaramy się, abyśmy nie ulegli pokusie zatrzymania się na pewnej sprawdzonej formie i treści. Jest to duże niebezpieczeństwo, którego bardzo chcemy uniknąć. Będziemy wychodzić coraz bardziej do przodu, chociaż nie wiem, w którą stronę jest to do przodu. Mam nadzieję, że farsa w reżyserii Jana Klaty, będzie krokiem w dobrą stronę.

Kto jeszcze oprócz Klaty i Strzępki?

- W następnym sezonie będziemy pracować z Weroniką Szczawińską, Marcinem Liberem, Wiktorem Rubinem, Michałem Borczuchem i Kubą Porcarim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji