Artykuły

Wiosna, wiosenka, piosenka

"Przebudzenie wiosny" w reż. Jacka Mikołajczyka w PWST w Krakowie.Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Obsypany nagrodami amerykański musical, rockowa - jak zapowiadano - wersja dramatu Franka Wedekinda w wykonaniu studentów PWST. Można się więc było spodziewać świeżości, młodości, buntu, ostrych brzmień. Nic z tego.

"Przebudzenie wiosny" Wedekinda w swoim czasie (czyli pod koniec XIX w.) było sztuką skandaliczną - po raz pierwszy tak otwarcie mówiono ze sceny o dojrzewaniu, seksie, opresyjnej szkole, bezradności rodziców wobec problemów nastoletnich potomków. Steven Sater i Duncan Sheik uwierzyli w nośność starego tekstu, przykroili go, dodali piosenki napisane współczesnym (jeżeli wierzyć tłumaczeniu) językiem - i wygrali. Wystawiony w 2006 r. w off-broadwayowskim teatrze musical stał się przebojem i dostał liczne Grammy i Tony.

Szkoła teatralna wydawała się właściwym miejscem dla tego musicalu - bohaterowie mają po 14-15 lat, więc i aktorzy muszą być młodzi, ale potrafiący śpiewać i grać. Co do śpiewania - nie było najgorzej (choć i nie najlepiej). Aktorsko jednak spektakl jest nie do oglądania. Zamiast młodych ludzi mamy na scenie karykaturalne, najbardziej stereotypowe sposoby odgrywania młodości, nieporadności, nieśmiałości, budzącego się pożądania, młodzieńczego buntu. Mamy więc w nadmiarze drobne kroczki, przygarbienie, przechylanie główki, chichoty, gibanie kolankiem, cielęce, szczere bądź chmurne spojrzenia - tak jakby reżyser uznał, że dwudziestolatkowie nie są w stanie zagrać kogoś parę lat młodszego bez owych ogranych sposobów. A aktorzy z chęcią w to uwierzyli.

Równie nieprzekonująco grani są (przez tych samych aktorów) dorośli: rodzice i nauczyciele. Tu z kolei kwitną groźne bądź zatroskane miny i stanowcze gesty.

A muzyka? Tak intrygująca zapowiedź zestawienia ponadstuletniego tekstu z rockiem okazała się zwykłym nadużyciem. Ze sceny wylewa się mdławy pop, rozwlekle uczuciowe pieśni okraszone od czasu do czasu "buntowniczo" brzydkimi słowami. Głównym tematem dramatu Wedekinda jest bezradność młodych bohaterów wobec budzącej się seksualności. W spektaklu Mikołajczyka ową seksualność pokazuje się dosadnie, choć dziwnie żenująco. Zażenowani są aktorzy, którzy mają się masturbować, dotykać, wyznawać zakazane (homoseksualne i heteroseksualne) uczucia. Żadnej, choćby najskromniejszej prawdy ciała i duszy w tych scenach nie ma, co skutkuje zażenowaniem widowni.

Udawana młodość, udawany bunt, udawany rock, udawane pożądanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji