Nieśmiertelny Goethe
"Sztuka ta - rzeki Goethe - nasuwa swoiste trudności. Jest ona bogata w przeżycia wewnętrzne, ale
uboga w akcję zewnętrzną. Chodzi więc o to, aby te wewnętrzne przeżycia uwypuklić".
J. P. E c k e r m a n n "Rozmowy z Goethem", niedziela 1 kwietnia 1827 r.
Poza "Faustem, Częścią Pierwszą" - i to przeważnie w operowym odśpiewaniu - mało się grywa Goethego we współczesnym teatrze. W rywalizacji Goethe - Schiller o względy teatralnej muzy, wygrał Schiller o sto długości, efekciarski, trąbogrzmiący a przede wszystkim melodramatyczny Schiller, wzruszająco melodramatyczny w młodocianych ,,Zbójcach" i młodzieńczej "Intrydze i miłości", wiernie melodramatyczny do ostatnich swoich dni.
Tym godniejsza jest szacunku decyzja Teatru Współczesnego - przypomnienia jednej z niezwykle rzadko grywanych sztuk Goethego. Teatrowi Goethego nie równać się popularnością Z teatrem Schillera... ale wyżyn olimpijskich, po których stąpał Goethe, nie dosięgła nigdy stopa jego rywala. Nad zachód klasycyzmu i nad wschód romantyzmu wznosi się słońce Goethego, zawieszone nad zmiennością epok, wzór poznania człowieka, symbol jego humanistycznej postawy.
Wstąpmy na ścieżkę poety. Oto pałac książęcy w Weimarze, parada pysznych sal, mających małpować przepych francuskich królów - słońc. Karol August upozowany na rzymskiego władcę - na pompatycznym pomniku, konno, w rzymskiej todze - od razu widzimy, w jego pustym blichtrze, ten świat, do którego wszedł Goethe. Dom Goethego w Weimarze - amfilada pokoi, zdobionych greckimi rzeźbami, ale że poeta umiał liczyć i nie był suwerenem, mogącym łupić podatkami - więc pokoje mają mieszczański metraż, a rzeźby skopiowano w gipsie. To pierwsza warstwa antyku w "Ifigenii": klasyczna Hellada wyziębiona pod północnym niebem, klasycyzm zanurzony w pseudo-klasycyzmie, stylizacja górująca nad żywiołem uczuć. "Ifigenię" pisał Goethe z inspiracji Eurypidesa. Ale doprawdy można zrozumieć tych, którzy twierdzą, że, choć skrępowany żelaznymi kanonami antycznego dramatu sakralnego - Eurypides bardziej jest bezpośredni, wybuchowy, tragiczny niż jego naśladowca w dramatyzowaniu legendy Atrydów; i że "Ifigenia" Goethego jest bardziej racine'owska niż helleńska. Nie darmo historycy literatury wskazują na ogromne zapożyczenia "Ifigenii" u "Mitrydatesa"' Racine'a.
Salon towarzyskiej recepcji, salon ministerialnych przyjęć i łaskawych audiencji - tak, to jest Goethe. Ale gdy kończyła się ekscelencja i znikali ceremonialni goście, przeobrażał się tajny radca, wyłuskiwał ze swego munduru, chronił się do mniejszych izb i do biblioteki, do której dostępu nie miał nikt obcy. I tu był też sobą, ale Goethem z geniuszu, pisarzem, myślicielem, badaczem naukowym. "Ifigenia" jest nie tylko klasyczna czy pseudoklasyczna - w "Ifigenii" pod skorupą rygorów i kanonów pulsuje najgorętsza krew, wrze magma nieokiełzanych uczuć. Surowo przestrzega Olimpijczyk zasad klasycznej harmonii, klasycystycznej symetrii trzech jedności. Ale choć nie podnosi głosu - krzyczy, choć nie zezwala furiom miotać się po scenie - i one są tam obecne w sercu człowieka.
Jest też w Weimarze Goethego jego domek letni, zaciszny Gartenhaus, w zieleni drzew, na stoku łagodnego wzgórza. Oto pojednanie. "Ifigenia" jest, w założeniu i wypełnieniu, wzniosłym hymnem na cześć największych walorów humanizmu, idei poświęcenia, idei zwycięstwa miłości nad nienawiścią, podstępem i mieczem. Harmonia ponad chaosem.
Sądzę, że przede wszystkim stylistyka namiętności w "Ifigenii" przyciągnęła Erwina Axera. Ład i umiar, rygor i przejrzystość, dyskusja intelektualna a nie pojedynki na blaszane szable - czyż takim założeniom nie odpowiada teatr apolliński a nie dyonizyjski, by posłużyć się rozróżnieniem znanym i w czasach Goethego? Niby to łatwe, ale przejdź od teorii do praktyki, zobaczysz ilu trudnościami najeżona ta droga. Nawet w przypadku "Ifigenii", tak z pozoru podatnej dla inscenizacji axerowskiego typu. Nie dość bowiem oczyścić utwór ze zgrubień i nierówności dramatycznego tworzywa, nie dość go budować w doskonałym architektonicznie kształcie, trzeba mieć jeszcze aktorów, którzy by myśl reżysera umieli przekazać bez błędów. Teatr Współczesny posiada taki zespół. Toteż przedstawienie jest przejrzyste, jasne, konsekwentne od pierwszej do ostatniej sceny. Nic nie rozprasza uwagi widza, nie ma tu ani zbędnej ornamentyki testów ani zewnętrznego dynamizowania sytuacji, nie ułatwia nastroju żadne muzyczne pot-pourri. Aktor i widz stoją naprzeciw siebie samotni i skazani na pośrednictwo niemal tylko poetyckiego słowa. Wizualnie Axer nic właściwie widzowi nie ułatwia: także kompozycja przestrzeni scenicznej - dzieło Ottona Axera - jest powściągliwa i aż ascetyczna w swym ramowym kształcie. Słowem, przedstawienie "Ifigenii" w Teatrze Współczesnym nie jest "łatwe" i apeluje do wysiłku wyobraźni i intelektu widza. Ale kto się przed tym wysiłkiem nie cofnie - zyska wrażenia niezapomniane.
Dwie role, dwie kreacje. Goethe w rozmowie z Eckermannem (PIW wydał świeżo te "Rozmowy z Goethem" - czytajcie, czytajcie!) gorzko się żalił na niedoskonałość aktorów swojego czasu: "Napisałbym był dla was cały tuzin takich sztuk jak "Ifigenia" (...) ale brak było aktorów, aby takie sztuki z sensem i życiem zagrali oraz brak było publiczności, która by je z należytym uczuciem wysłuchała i przyjęła". A innego dnia dodał: "Muszę przyznać, że jeszcze nigdy mi się nie udało oglądać całkiem doskonałego wystawienia mej "Ifigenii". Nie wiedzieć, czy "Ifigenia" warszawska zadowoliłaby starego mistrza. Mnie się wydaje, że przedstawienie jest bliskie doskonałości właśnie w duchu takiego aktorstwa, jakiego chciał Goethe.
Najczyściej zachowuje styl ZOFIA MROZOWSKA. Zawsze w cuglach umiaru, wielkie uczucia eksponuje skupione, stężone, jakby stłumione, choć przez to bynajmniej nie osłabione. Jest Ifigenią pełną żaru i namiętności, a nigdy nie traci wytwornego gestu i nigdy głosu nie podnosi do krzyku. To nieodrodna córka Klitajmestry, ale zarazem uświęcona kapłanka, darzona opieką bogini.
W TADEUSZU ŁOMNICKIM odczytujemy coraz bardziej wybitne aktorstwo. Jeszcze go mamy w oczach jako młodocianego kabotyna, udającego bez powodzenia dorosłego lekarza w filmowym studium o pokwitaniu niewinnych czarodziejów - a oto jawi się chuligan grecki, morderca matki, ścigany wyrzutami sumienia i przeobraża się w postać tragiczną w swym dźwiganiu klątwy bogów, nie morderca, lecz wykonawca wyroku, świadomy kary, jaką musi jednak ponieść za swój okropny czyn. Kulminacyjną scenę, tragedii obłęd Orestesa, ściganego przez Erynie, i jego oczyszczenie, moralne wyzwolenie z dna zbrodni i hańbiącego piętna klątwy, odegrał Łomnicki wspaniale. Dzikie błyski oczu, rozpaczą i wściekłością rwany głos łagodnieją, ku końcowi jest Orestes już tylko greckim herosem, młodzieńcem, przeznaczonym do szczęśliwego panowania w rodzinnym grodzie.
Świetny aktor HENRYK BOROWSKI źle obsadzony w roli porywczego barbarzyńskiego, ale nawróconego szlachetnością Ifigenii króla scytyjskiego Toasa, nie wypadł z ogólnego rytmu widowiska, I miał przejmujące momenty, zwłaszcza w drugiej części utworu. Ale na ogół nie wierzymy ani w jego gniewy, ani w starczą namiętność do Ifigenii - w ogóle w żadne uczucia Toasa poza zobojętnieniem wygasającego wieku. Nadużywanie strun głosowych też nie pomaga do spotęgowania wrażenia.
ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ dostrajał się do klasycyzującego tonu całości, był w miarę gorącym, wiernym Pyladesem. Rolę posła i żołnierza Arkasa gładko przewiódł JÓZEF KONDRAT przez jej schemat herolda i wiernego sługi.
Wiersz "Ifigenii" (pięciostopniowe jamby) uznany jest za jeden z najwyższych szczytów niemieckiej poezji. Tłumaczyć tej miary utwór - wyjątkowa odpowiedzialność. Krytyk teatralny Edward Csato ujawnił się jako tłumacz wyborny. Fraza rytmiczna jego przekładu, zamykana z reguły wyrazem jednozgłoskowym (omal nie napisałbym: męskim rymem) brzmi ze sceny równie klasycznie jak nowocześnie, jest to język wolny od manier i fałszywej poetyczności, prosty a dostojny. Piękna polszczyzna.
Ostatnia uwaga: czy przedstawienie w Teatrze Współczesnym, inscenizowane podług omówionych założeń, nie staje się przypadkiem estradą poetyckiego słowa, nie wchodzi na ścieżki jakiegoś teatru (pół-teatru czy pseudo teatru) rapsodycznego? Ani trochę. Statyczne w swych ramach przedstawienie "Ifigenii" jest pełnym i na wskroś teatrem dramatycznych spięć i konfliktów, wyrażanych poprzez słowo grane a nie recytowane.